* * *
Do pracy zabrał się jeszcze tego samego dnia. Odwiedził sąsiadów Beulaya — stare arystokratyczne małżeństwo. Nie spostrzegli nic szczególnego w noc zaginięcia. Tylko ogrodnik, gdy sprzątał narzędzia spod bramy wjazdowej, zobaczył około ósmej cztery wozy, które wjechały na teren posiadłości profesora. Niestety, nie przyjrzał im się uważnie. I tak pierwszy dzień śledztwa nie przyniósł większych efektów. Dalmont wrócił na noc do domu smutny i rozczarowany. Zjadł wreszcie porządną kolację i zasnął w swoim własnym łóżku. Wcześnie rano, zaraz po śniadaniu, wezwał do gabinetu Nicolasa oraz Battiste’a i opowiedział obu o wszystkim. Chciał zasięgnąć rady, a poza tym wiedział, że będzie potrzebował pomocy, jeśli ma do czegokolwiek dojść. Nicolas po chwili namysłu zaproponował, żeby poszukiwania zacząć od piątki służących Beulaya. Przynajmniej część z nich musiała mieć rodziny, z którymi może kontaktowali się od czasu zniknięcia. Jeśli zaś Beulay wyjechał, istniała szansa, że któryś zdecydował się pozostać w Paryżu i właśnie szuka pracy. Maurice aż uścisnął Nicolasa za ten pomysł. Ale euforia minęła, gdy zdał sobie sprawę, że nigdy nie poznał się bliżej ze służącymi profesora. Ledwo pamiętał ich imiona, a twarzy nie potrafił opisać. Mimo to zgodził się, że trzeba przynajmniej spróbować ich znaleźć. Kazał Loretcie przerobić jeden ze swoich surdutów tak, aby pasował na Battiste’a. Potem zaopatrzył go w małą sumę pieniędzy, a następnie polecił udawać przyjezdnego, który szuka służby do swojego nowego domu, i spędzać całe popołudnia na placu de la Rotonde, gdzie tradycyjnie lokaje i pokojówki oferowali usługi bogatym mieszczanom. Nicolasowi z kolei przykazał sprawdzić wszystkie składy z używanymi sprzętami w Paryżu, w nadziei, że albo porywacze, albo sam profesor zdecydowali się sprzedać nieco laboratoryjnej aparatury lub dziwnych mechanizmów. Najął nawet starego stróża, który zamieszkał w domu Beulaya, na wypadek gdyby ktoś tam wrócił albo gdyby wielki, pusty budynek z cennym księgozbiorem skusił złodziei. Sam za to spędzał całe dnie, odwiedzając wykładowców Akademii oraz badaczy etheru. Mimo paraliżującej nieśmiałości wypytywał ich o osobiste kontakty z Beulayem, jego rodzinę, ewentualnych przyjaciół. Pokazywał też wszystkim mały kawałek jedwabiu z symbolem dębu, zawsze uważnie patrząc na twarz rozmówcy w poszukiwaniu tego jednego grymasu czy skrzywienia ust, które potwierdziłyby, że dana osoba wie coś o dziwnym stowarzyszeniu. Wkrótce o zniknięciu profesora i jego uczniu, który przetrząsa Paryż, zaczęto mówić coraz głośniej i częściej w środowisku naukowców. Maurice wraz ze swoim niezwykłym zapałem stał się przedmiotem anegdot. I tak wieści rozpływały się coraz dalej tą zwykłą, towarzyską drogą, która w Paryżu była potężniejsza niż wszystkie gazety razem wzięte. Maurice cieszył się z tego, nie przeczuwając nawet, co może się stać, kiedy wieść o jego poszukiwaniach dojdzie do ludzi, do których trafić nie powinna.
Strony:
- 1
- 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj