Naczelny komisariat Paryża leżał w centrum, przy rue des Prouvelles. Jego okna spoglądały na bogate kamienice kompanii handlowych, domy właścicieli manufaktur oraz burżuazyjne rezydencje, zupełnie jakby masywny, ponury budynek miał im przypominać, że w cesarstwie każdy majątek należy do ludu, a bogacz może stać się żebrakiem za sprawą jednego pociągnięcia urzędniczego pióra. Miejsce to nie cieszyło się dobrą sławą. Paryżanie zbyt żywo pamiętali jeszcze czasy rewolucji, kiedy ludowi komisarze pełnili jednocześnie funkcję żandarmów, sędziów oraz katów. A nawet jeśli ktoś był na tyle młody, że nie sięgał pamięcią poza czasy cesarstwa, to z pewnością pamiętał rekwizycje i przymusowe zbiórki pieniędzy, które organizowano w 1813 roku, żeby wspomóc państwową kasę, całkowicie zrujnowaną przez nieudaną kampanię w Rosji. Gdy Maurice Dalmont stanął na rogu ulicy i dostrzegł masywny budynek w całej okazałości, nagle się zawahał. Co miał powiedzieć, by przekonać komisarzy, że zaginięcie profesora było niezwykle ważne dla bezpieczeństwa Francji? Jak udowodnić, że ten stary człowiek o opinii nieszkodliwego wariata prowadził nadzwyczaj ważne badania, skoro wszystkie notatki oraz tablice zniknęły? I przede wszystkim — czy w sprawie zaginięcia nie stanie się sam głównym podejrzanym? Długo tkwił więc przed budynkiem, pogrążony w myślach. Ludzie mijali go, uśmiechali się czasem z politowaniem i dopiero gdy zdał sobie sprawę, że wygląda jak donosiciel, którego w ostatniej chwili ogarnęły wątpliwości, przemógł się i ruszył w stronę drzwi. Idąc szerokimi korytarzami budynku, skierował się najpierw do działu spraw kryminalnych. Przyjął go jakiś bardzo młody, niechętny urzędnik — zapewne jeden z tych bogatych mieszczańskich synów, którzy licząc na karierę w państwowych instytucjach, zaczynają od najmarniejszych stanowisk. Pryszczaty, w niedopiętym surducie, nie pasował do powagi wysoko sklepionego, ciemnego gabinetu o ścianach pokrytych tekową boazerią. Zdawał się w ogóle nie zauważać Dalmonta, zajęty zabawą nożem do papieru i pałeczką laku. W końcu zanotował kilka słów w dzienniku, po czym burknął, że sprawą zajmie się dzielnicowy konstabl. Wyszedłszy z gabinetu, Maurice doznał nieprzyjemnego wrażenia, że równie dobrze mógłby prosić o pomoc króla angielskiego albo wszystkich świętych. Pełen determinacji, zdecydował się pójść do działu spraw politycznych. Tam próbował przekonać urzędników, że zniknięcie profesora Beulaya jest incydentem wagi państwowej. Bez skutku. Każdy myślał tylko, jak pozbyć się nadpobudliwego młodzieńca, który bredził o jakichś sekretnych badaniach i tajnych stowarzyszeniach. Nie wyrzucono go na ulicę jak pospolitego wariata tylko dlatego, że wyglądał na raczej zamożnego. W końcu Maurice odwiedził nawet wydział donosów obywatelskich, gdzie stary, kostropaty mężczyzna z dużym monoklem wysłuchał go, pokiwał głową, zanotował opowieść Maurice’a, po czym wsadził ją do przegródki w jednej z szuflad monumentalnej szafy. Chciał mu wypłacić dwa napoleondory nagrody, ale wściekły Maurice zmiął kwit i rzucił go pod biurko. Potem wyszedł z komisariatu, klnąc pod nosem na swoją głupotę, przez którą zmarnował pół dnia. Dotarło do niego, że jeśli ktoś może rozwiązać sprawę Beulaya, to tylko on. Nawet jeśli kompletnie się do tego nie nadawał, musiał z naukowca zmienić się w śledczego.

* * *

Do pracy zabrał się jeszcze tego samego dnia. Odwiedził sąsiadów Beulaya — stare arystokratyczne małżeństwo. Nie spostrzegli nic szczególnego w noc zaginięcia. Tylko ogrodnik, gdy sprzątał narzędzia spod bramy wjazdowej, zobaczył około ósmej cztery wozy, które wjechały na teren posiadłości profesora. Niestety, nie przyjrzał im się uważnie. I tak pierwszy dzień śledztwa nie przyniósł większych efektów. Dalmont wrócił na noc do domu smutny i rozczarowany. Zjadł wreszcie porządną kolację i zasnął w swoim własnym łóżku. Wcześnie rano, zaraz po śniadaniu, wezwał do gabinetu Nicolasa oraz Battiste’a i opowiedział obu o wszystkim. Chciał zasięgnąć rady, a poza tym wiedział, że będzie potrzebował pomocy, jeśli ma do czegokolwiek dojść. Nicolas po chwili namysłu zaproponował, żeby poszukiwania zacząć od piątki służących Beulaya. Przynajmniej część z nich musiała mieć rodziny, z którymi może kontaktowali się od czasu zniknięcia. Jeśli zaś Beulay wyjechał, istniała szansa, że któryś zdecydował się pozostać w Paryżu i właśnie szuka pracy. Maurice aż uścisnął Nicolasa za ten pomysł. Ale euforia minęła, gdy zdał sobie sprawę, że nigdy nie poznał się bliżej ze służącymi profesora. Ledwo pamiętał ich imiona, a twarzy nie potrafił opisać. Mimo to zgodził się, że trzeba przynajmniej spróbować ich znaleźć. Kazał Loretcie przerobić jeden ze swoich surdutów tak, aby pasował na Battiste’a. Potem zaopatrzył go w małą sumę pieniędzy, a następnie polecił udawać przyjezdnego, który szuka służby do swojego nowego domu, i spędzać całe popołudnia na placu de la Rotonde, gdzie tradycyjnie lokaje i pokojówki oferowali usługi bogatym mieszczanom. Nicolasowi z kolei przykazał sprawdzić wszystkie składy z używanymi sprzętami w Paryżu, w nadziei, że albo porywacze, albo sam profesor zdecydowali się sprzedać nieco laboratoryjnej aparatury lub dziwnych mechanizmów. Najął nawet starego stróża, który zamieszkał w domu Beulaya, na wypadek gdyby ktoś tam wrócił albo gdyby wielki, pusty budynek z cennym księgozbiorem skusił złodziei. Sam za to spędzał całe dnie, odwiedzając wykładowców Akademii oraz badaczy etheru. Mimo paraliżującej nieśmiałości wypytywał ich o osobiste kontakty z Beulayem, jego rodzinę, ewentualnych przyjaciół. Pokazywał też wszystkim mały kawałek jedwabiu z symbolem dębu, zawsze uważnie patrząc na twarz rozmówcy w poszukiwaniu tego jednego grymasu czy skrzywienia ust, które potwierdziłyby, że dana osoba wie coś o dziwnym stowarzyszeniu. Wkrótce o zniknięciu profesora i jego uczniu, który przetrząsa Paryż, zaczęto mówić coraz głośniej i częściej w środowisku naukowców. Maurice wraz ze swoim niezwykłym zapałem stał się przedmiotem anegdot. I tak wieści rozpływały się coraz dalej tą zwykłą, towarzyską drogą, która w Paryżu była potężniejsza niż wszystkie gazety razem wzięte. Maurice cieszył się z tego, nie przeczuwając nawet, co może się stać, kiedy wieść o jego poszukiwaniach dojdzie do ludzi, do których trafić nie powinna.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj