Wnętrze samolotu to kwintesencja stonowanego luksusu. Ściany o nieregularnej fakturze wyłożone jesionową boazerią. Siedzenia obite szarą skórą i ustawione swobodnie parami, jakby miały sugerować, że podróż z partnerem może być przyjemniejsza. W kabinie panuje dostojna cisza, jak w prezydenckiej bibliotece. Chociaż leciała w takich warunkach wiele razy, Maggie nadal nie może poradzić sobie z otaczającym ich luksusem. Cały samolot tylko dla nich. David kładzie syna na siedzeniu i przykrywa go kocem. Jest w trakcie kolejnej rozmowy telefonicznej, tym razem poważnej. Maggie potrafi to ocenić po zaciśniętej szczęce męża i ponurym wyrazie twarzy. Chłopiec porusza się, ale się nie budzi. Rachel zatrzymuje się przy kokpicie, żeby porozmawiać z pilotami. Zawsze tak robi, niezależnie od tego, gdzie się udaje: znajduje osobę będącą autorytetem w danym miejscu i przepytuje ją, by zasięgnąć informacji. Maggie spostrzega w drzwiach kokpitu Gila, który nie spuszcza dziewięciolatki z oczu. Oprócz pistoletu ma przy sobie paralizator i plastikowe kajdanki. Gil to najbardziej opanowany człowiek, jakiego Maggie kiedykolwiek spotkała. Z telefonem przy uchu David ściska żonę lekko za ramię. – Cieszysz się, że wracamy? – pyta, zakrywając ręką aparat. – I tak, i nie – odpowiada Maggie. – Przyjemnie tutaj. – Moglibyście zostać. To znaczy, idziemy na imprezę w przyszły weekend, ale poza tym dlaczego nie? – Nie – odpowiada Maggie. – Dzieciaki mają szkołę, a ja spotkanie rady muzeum w czwartek. Uśmiecha się do niego. – Nie spałam zbyt dobrze – wyjaśnia. – Jestem zmęczona. David dostrzega coś za plecami Maggie. Mężczyzna marszczy brwi. Maggie się odwraca. Na szczycie schodów stoją Ben i Sarah Kipling. Zamożna para, przyjaciele raczej Davida niż Maggie. Mimo wszystko Sarah wydaje pisk na jej widok. – Kochana – wita ją i otwiera ramiona. Ściska Maggie, a stewardesa stoi zakłopotana za ich plecami z tacą drinków. – Śliczna sukienka – stwierdza Sarah. Ben przeciska się obok żony, dopada Davida i potrząsa energicznie jego dłonią. Jest wspólnikiem w jednej z czterech największych firm na Wall Street, niebieskooki rekin w szytej na miarę niebieskiej koszuli i białych szortach z paskiem. – Widziałeś ten cholerny mecz? – pyta. – Jak on mógł nie złapać tej piłki? – Nie zaczynaj – odpowiada David. – Sam bym złapał tę cholerną piłkę, a mam dwie lewe ręce. Mężczyźni stoją twarzą w twarz, niczym w bezpośrednim starciu. Prężą się pozersko, dwa kozły ścierające się z czystej miłości do walki. – Światła go oślepiły – mówi David, a potem słyszy brzęk telefonu. Patrzy na aparat, marszczy czoło i odpisuje. Ben zerka mu przez ramię, a wyraz jego twarzy poważnieje. Kobiety zajęte są pogawędką. Ben nachyla się do Davida. – Stary, musimy pogadać. – Nie teraz – zbywa go David, nie przerywając pisania. – Dzwoniłem do ciebie – wyjaśnia Kipling. Chce coś dodać, ale pojawia się Emma z napojami. – Glenlivet z lodem, jeśli się nie mylę – oznajmia i podaje Benowi szklankę whisky. – Jest pani cudowna. – Ben od razu wypija połowę drinka jednym haustem. – Dla mnie tylko woda – informuje David, gdy kobieta podnosi z tacy szklankę wódki. – Oczywiście – mówi Emma z uśmiechem. – Już podaję. Kilka kroków dalej Sarah Kipling skończyły się pomysły na niezobowiązującą pogawędkę. Ściska Maggie za ramię. – Jak się masz? – pyta poważnie już drugi raz. – W porządku – odpowiada Maggie. – Ja po prostu… Wiesz, te podróże. Będę szczęśliwa, gdy dotrzemy do domu. – Tak, masz rację. Uwielbiam plażę, ale szczerze mówiąc, strasznie się tam nudzę. Ile zachodów słońca można obejrzeć, zanim nie zechce się po prostu, sama nie wiem, pójść na zakupy do Barneysa? Maggie zerka nerwowo w stronę otwartych drzwi. Sarah dostrzega jej spojrzenie. – Czekasz na niego? – Nie. To znaczy… Rachel ratuje ją przed koniecznością powiedzenia czegoś więcej. – Mamo – odzywa się ze swojego siedzenia. – Nie zapomnij, jutro jest impreza u Tamary. Musimy jeszcze kupić prezent. – Dobrze – mówi rozkojarzona Maggie. – Pójdziemy rano do Dragonfly. Za plecami córki widzi, że mężczyźni przycupnęli razem i rozmawiają. David nie wygląda na zadowolonego. Mogłaby zapytać go o to później, ale od jakiegoś czasu mąż odnosi się do niej z ogromną rezerwą, a kłótnia to ostatnia rzecz, na jaką Maggie ma ochotę. Stewardesa prześlizguje się obok niej i podaje Davidowi wodę. – Limonka? – pyta. David potrząsa głową. Ben nerwowo pociera łysinę. Zerka w stronę kokpitu. – Czekamy na kogoś? – pyta. – Ruszajmy w trasę. – Jeszcze jedna osoba – informuje Emma, spojrzawszy na listę. – Scott Burroughs? Ben zerka na Davida. – Kto? David wzrusza ramionami. – Maggie ma kolegę – wyjaśnia. – To nie kolega – odpowiada Maggie, usłyszawszy ich rozmowę. – To znaczy, dzieci go znają. Wpadliśmy na niego dziś rano, na targu. Mówił, że musi lecieć do Nowego Jorku, więc zaprosiłam go, by się do nas przyłączył. Chyba jest malarzem. Patrzy na męża. – Pokazywałam ci niektóre z jego prac. David sprawdza godzinę na swoim zegarku. – Powiedziałaś mu, że odlatujemy o dziesiątej? Maggie kiwa głową. – Cóż – stwierdza David, rozsiadając się w fotelu. – Jeszcze pięć minut i będzie musiał złapać prom jak wszyscy inni. Przez okrągłe okno Maggie widzi, jak kapitan na płycie lotniska bada skrzydło ich samolotu. Przygląda się gładkiej aluminiowej powierzchni, a potem idzie powoli w stronę schodków. Za nią JJ porusza się we śnie, z otwartymi ustami. Maggie poprawia okrywający go koc i całuje syna w czoło. „Gdy śpi, wygląda na zmartwionego” myśli. Za oparciem siedzenia widzi powracającego do samolotu kapitana. Mężczyzna o wzroście rozgrywającego i wojskowej budowie ciała podchodzi do każdego z pasażerów, aby uścisnąć mu dłoń. – Panowie, panie. Witam. To powinien być krótki lot. Wieje lekki wiatr, ale poza tym podróż powinna przebiegać spokojnie. – Widziałam pana na zewnątrz samolotu – mówi Maggie. – Rutynowe oględziny – informuje ją pilot. – Robię to przed każdym lotem. Samolot wygląda dobrze. – A co z mgłą? – pyta Maggie. Córka przewraca oczami. – Mgła nie stanowi problemu przy tak wyrafinowanym oprzyrządowaniu – uspokaja pilot. – Kilkadziesiąt metrów nad poziomem morza już jej nie będzie. – W takim razie zjem trochę sera – oznajmia Ben. – Może włączymy jakąś muzykę? Albo telewizję? Boston gra chyba z White Sox. Emma odchodzi, by znaleźć mecz na multimedialnym zestawie kinowym, a pasażerowie przez dłuższą chwilę sadowią się na miejscach i układają bagaże. Na przodzie piloci sprawdzają przyrządy przed odlotem. Telefon Davida znowu brzęczy. Mężczyzna patrzy na aparat i marszczy czoło. – Dobra. – Zaczyna się denerwować. – Chyba nie możemy czekać dłużej na malarza. Kiwa głową w stronę Emmy. Stewardesa podchodzi do głównych drzwi do kabiny, aby je zamknąć. W kokpicie, jakby poinformowany telepatycznie, pilot uruchamia silniki. Kiedy drzwi samolotu się zamykają, rozlega się krzyk: – Poczekajcie! Samolot drży, gdy ostatni pasażer wchodzi po schodkach. Maggie mimowolnie rumieni się i czuje w brzuchu mrowienie. I wtedy pojawia się on, Scott Burroughs, mężczyzna czterdziestoparoletni, zgrzany i zasapany. Ma zmierzwione, lekko siwiejące włosy i gładką skórę twarzy. Na jego tenisówkach widać ślady gwaszy, wypłowiałą biel i letni błękit. Na ramieniu trzyma brudną zieloną torbę podróżną. W jego postawie wciąż można wyczuć powiew świeżości, ale zmarszczki wokół oczu są głębokie i zdradzają doświadczenie. – Przepraszam – mówi. – Całe wieki jechałem taksówką i w końcu wsiadłem w autobus. – Cóż, zdążyłeś – odpowiada David i skinieniem głowy daje sygnał drugiemu pilotowi, aby zamknął drzwi. – To najważniejsze. – Mogę wziąć pana torbę? – pyta Emma. – Co? – Scott przez chwilę wydaje się zaskoczony tym, jak niespodziewanie stewardesa pojawiła się obok niego. – Nie, poradzę sobie. Kobieta wskazuje mu wolne miejsce. Idąc w jego stronę, Scott po raz pierwszy ogląda wnętrze samolotu. – A niech to – stwierdza. – Ben Kipling. – Ben wstaje, by uścisnąć dłoń Scotta. – Tak… Scott Burroughs. Zauważa Maggie. – Hej – wita ją i posyła w jej stronę szeroki, ciepły uśmiech. – Jeszcze raz dziękuję. Zarumieniona Maggie odwzajemnia uśmiech. – Nie ma za co. Mieliśmy wolne miejsce. Scott opada na siedzenie obok Sarah. Zanim zdąży zapiąć pas, Emma podaje mu kieliszek wina. – Och – mówi Scott. – Nie, dziękuję. Ja nie… Może trochę wody? Emma uśmiecha się i wycofuje. Scott patrzy na Sarah. – Można się do tego przyzwyczaić, co? – Szczera prawda – przytakuje Sarah. Silniki zwiększają obroty i Maggie czuje, jak samolot zaczyna się poruszać. Z głośników dobiega głos kapitana Melody’ego. – Panie i panowie, proszę przygotować się do startu. Maggie zerka przez ramię na dwójkę swoich dzieci, Rachel, siedzącą z jedną nogą podwiniętą pod sobą i przeglądającą piosenki w telefonie, i małego JJ-a, skulonego we śnie, z rozluźnioną twarzą, pogrążonego w dziecięcej nieświadomości. Podobnie jak tysiące razy w ciągu każdego dnia Maggie czuje przypływ matczynej miłości, rosnącej i rozpaczliwej. Te dzieci są jej życiem. Jej tożsamością. Kolejny raz poprawia synowi koc i wtedy następuje moment nieważkości, gdy koła samolotu odrywają się od ziemi. Ów akt niemożliwej nadziei, rutynowe zawieszenie praw fizyki, które utrzymują ludzi przy ziemi, zachwyca ją i przeraża. Lecą. Lecą. I kiedy wznoszą się przez mglistą biel, rozmawiając i śmiejąc się, przy akompaniamencie ballad z lat pięćdziesiątych i jednostajnego szumu meczu z rekordem pałkarza, żaden z pasażerów nie ma pojęcia, że za szesnaście minut ich samolot spadnie do oceanu.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj