Fragment 2

Podłączony do skomplikowanej aparatury Jared odzyskał świadomość dopiero po jedenastu dniach. – Nieee – wychrypiał niespodziewanie, na co Isobel i kapitan Francis Kerr, bezpośredni przełożony porucznika, przerwali żywiołową dyskusję i pochylili się nad jego łóżkiem. – Red! Dzięki Bogu! Uradowany Kerr ostrożnie poklepał Quinna po ramieniu. – Powiadomię lekarzy – rzucił i wybiegł na korytarz. Porucznik spojrzał na żonę. Mocno uścisnęła jego dłoń. Miała podkrążone oczy, zapuchnięte powieki, niezdrowo blade policzki, ale wszystko to całkowicie przyćmiewał prześliczny, promienny uśmiech. Wiele miesięcy później Jared wrócił myślami do tej chwili i z bolesnym ukłuciem uświadomił sobie, że to był ostatni raz, kiedy widział Isobel naprawdę szczęśliwą. – N-nieee... – zacharczał, prawie nie poruszając spierzchniętymi wargami. – Nie pypypypopo... – Co mówisz? – Pochyliła się jeszcze niżej, zbliżyła ucho do jego ust. – Nie pppozyzyzywól i-i-i-im. Jąkanie neurogenne, pomyślała kobieta z lękiem. Dyzartria albo afazja ekspresyjna. Anabioza uszkodziła mu ośrodki mowy w mózgu... – Komu i na co mam nie pozwolić? – spytała, starając się sprawiać wrażenie rozluźnionej i pogodnej. – Spokojnie, skarbie, nie śpiesz się, mów powoli. – Nanananananananana... Ku-ku-urrrwa. Neneuroi-i-impy. Imypypypy... – Na neuroimplanty? Słyszałeś, o czym rozmawialiśmy, Frank i ja? Skinął ledwie zauważalnie i wyczerpany przymknął powieki. Skrzywił się, gdy kobieta delikatnie musnęła wargami jego policzek. Chyba próbował się uśmiechnąć, ale równie dobrze mógł to być grymas bólu. – Red, neurolodzy obawiają się, że bez nich nie będziesz w stanie prawidłowo funkcjonować, rozumiesz? Angelina cię zamroziła, co prawda nie na długo, ale ryzyko powikłań jest bardzo wysokie. Wszczepy domózgowe to w tej sytuacji najlepsze rozwiązanie... Szarpnął głową, popatrzył na nią z mieszaniną paniki i determinacji. – N-nieee! – chciał krzyknąć, ale zdołał zaledwie zaszemrać. – Nie pypozwól zrororobić ze mnie popot-tworara. Wiedziała, co miał na myśli, wiedziała, czego się bał. Maya zdążyła opowiedzieć im o rzezi urządzonej przez zhakowane Kukiełki ze szczegółami, które upiornie kontrastowały z jej doskonale opanowanym głosem. Replikantka nawet nie próbowała zamarkować smutku, mówiła spokojnie, pewnie, bez zająknięcia. Jakby doszła do wniosku, że z szacunku dla poległych towarzyszy nie będzie niczego udawać, nie będzie demonstrować emocji, których nie była w stanie prawdziwie doświadczyć. Jakby uczuciowa maskarada, do jakiej została stworzona, wydała jej się nagle zupełnie nie na miejscu. Teraz Isobel ujrzała to wszystko w oczach Jareda, każde słowo Mai wizualizowało się na moment na dnie jego rozszerzonych źrenic. – Już dobrze – powiedziała, uśmiechając się do męża przez łzy. – Obyby-biebiecujesz, że nie... – Obiecuję. Nie pozwolę im na to, masz moje słowo. Spróbował odwzajemnić uśmiech, ale wysiłek okazał się  zbyt wielki i zamiast tego stracił przytomność.

***

            Ocknął się następnego dnia, znów tylko na kilka minut. Isobel, przezornie nie tracąc czasu, od razu zapoznała go z najnowszymi rekomendacjami lekarzy. – Indukowana koma regeneracyjna – wyrzuciła z siebie, ledwie Jared uniósł powieki. – Jeśli nie chcesz neurowszczepów, to jedyna alternatywa. Patrzył półprzytomnie nie na nią, lecz przez nią, na wskroś, na jakiś punkt za jej plecami, jakby przenikał spojrzeniem ciało. Dopiero po kilkunastu sekundach udało mu się zogniskować wzrok. – Ile? – Najkrócej sześć miesięcy. Najpewniej rok. Bardzo możliwe, że dłużej. Jęknął. – Dzieci... Isobel słusznie przeczuwała, że Jared może się nie zgodzić na tak długą rozłąkę z córkami, ale po całym poranku spędzonym na konsultacjach ze sztabem specjalistów wiedziała już, czym przekonać go do terapeutycznej hibernacji. – Nie martw się, Red. Możemy usnąć wszyscy razem, wiele rodzin pacjentów tak robi. Predykcyjna symulacja psychologiczna wykazała, że dziewczynki nieporównywalnie gorzej zniosą rozłąkę z tobą niż z rówieśnikami. Zatrzymają nas w czasie, całą czwórkę, i wybudzą, gdy będziesz na to gotów. Choćby to miało potrwać dwa czy trzy lata, wrócimy do życia niepostarzeni nawet o jeden dzień. Co ty na to? – Ty. Też. – Tak, oczywiście. Ja też. – Obiecujesz? Pochyliła się, pocałowała go. – Obiecuję. Nic cię nie ominie. To co, zgadzasz się? Skinął głową, drżącą ręką podpisał podsunięty przez żonę dokument i znów zapadł w sen.

***

            Otworzył oczy rok, sześć miesięcy i siedemnaście dni później. Od razu zorientował się, że coś jest nie w porządku, wystarczyło, że ujrzał pochyloną nad nim Isobel. Jej pełną napięcia twarz, niepewny uśmiech, sposób, w jaki raz po raz przygryzała dolną wargę czy skubała skórki przy paznokciach. Nie musiał o nic pytać, nie potrzebował słów. Jeden rzut oka i już wiedział, że żona nie dotrzymała żadnej ze złożonych mu obietnic. Gdy odzyskał siły na tyle, by móc rozmawiać, a przynajmniej wysłuchać tego, co miała mu do powiedzenia, Isobel próbowała się usprawiedliwiać. Lekko drżącym głosem opowiedziała mu o tym, jak jego stan raptownie uległ pogorszeniu. O tym, jak bardzo przeraziły ją prognozy specjalistów, którzy utrzymywali, że po tak silnym wstrząsie, jakiego doznał organizm Jareda, zaburzenia neurologiczne są z reguły zbyt poważne, by mogły im zaradzić choćby i całe lata terapeutycznego snu. Śpiączka indukowana miała według ich przewidywań niecałe czterdzieści procent szans na powodzenie. Francis Kerr, dowiedziawszy się, że jeden z jego najlepszych śledczych przypuszczalnie nigdy już nie będzie zdolny do wykonywania zawodu, zaczął namawiać Isobel do zmiany zdania. Tylko ona wiedziała, że jej mąż nie zgodził się na zabieg, nie było świadków ich rozmowy. Quinn nie zatwierdził odmowy na piśmie ani nie wypełnił formularza elektronicznego, więc kiedy przyszedł czas na podjęcie ostatecznej decyzji, a on wciąż leżał nieprzytomny, wszyscy czekali na to, co powie Isobel. Ostatnie słowo w takich przypadkach zawsze należało do żony. – Nie wiedziałam, co mam robić – wymamrotała, wyłamując sobie palce. – Lekarze mnie popędzali, Frank naciskał, z twoją siostrą jak zwykle nie mogłam się skontaktować i poprosić jej o radę. W końcu którejś nocy wyobraziłam sobie, jak bardzo będziesz zmieniony bez tych augmentacji, i... stchórzyłam. Przepraszam cię, Red. Widzę, że jesteś wściekły, ale kiedyś mi chyba wybaczysz?     Patrzył na nią bez słowa tak długo, aż z westchnieniem opuściła głowę. – Spróbuję – wydusił wreszcie. – Opowiadaj dalej.

***

            Przy augmentacjach centralnego układu nerwowego koma regeneracyjna była zalecaną metodą rekonwalescencji, dlatego też po ostatnim zabiegu implantacyjnym postępowano już zgodnie z planem zatwierdzonym przez porucznika Quinna. W ogóle nie wybudzano go z narkozy, tylko od razu wprowadzono w głęboką śpiączkę farmakologiczną. Następnie przyszła kolej na jego córki, czteroletnią Lily i sześcioletnią Sophie. Isobel miała dołączyć do nich nieco później, po dopełnieniu wszystkich formalności związanych z procedurą hibernacji. Początkowo czuła się bardzo samotna w cichym, pustym mieszkaniu i wręcz nie mogła się doczekać chwili, w której zapadnie w letarg. Ale z czasem obok tęsknoty za mężem i dziećmi w Isobel zaczęło kiełkować inne, zupełnie niespodziewane uczucie: nieśmiała, grubo podszyta wyrzutami sumienia... ulga. Kobieta z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od blisko dekady jest zupełnie wolna. W pierwszej chwili przestraszyła się tej myśli, ale świadomość, że jej bliscy są najzupełniej bezpieczni i pod fachową opieką i że pewnego dnia cała rodzina znów będzie razem, stopniowo tłumiła mdlące poczucie winy, aż wreszcie zdołała całkiem je zagłuszyć. Mijały dni. Upłynął tydzień, potem drugi, a Isobel nadal nie była gotowa odciąć się od świata. Pracowała jako inżynier robotyki w jednej z większych firm w New Horizon i bardzo jej zależało na tym, by przed zapadnięciem w komę dokończyć najważniejszy projekt w karierze. Wraz z zespołem programistów, neurobiologów i psychologów rozwojowych opracowywała właśnie prototyp dziecięcego androida, którego psychika, intelekt i osobowość nie byłyby sztywno zdeterminowane przez program operacyjny. Procesory neuromorficzne, zainspirowane działaniem ludzkiego mózgu, obdarzały maszyny kreatywnością oraz czymś w rodzaju intuicji. Pozwalały im odczuwać negatywne i pozytywne bodźce, popełniać błędy bez zawieszania wszystkich systemów kognitywnych i korygować zachowanie na podstawie wyciągniętych wniosków. Dzięki temu rozwój młodego androida miał przebiegać podobnie jak u człowieka: pod wpływem doświadczeń życiowych, zdobywanych na drodze interakcji z ludźmi i światem zewnętrznym. Wprawdzie podobnej sztuki dokonało już Feels Like Human Company, wypuszczając linię empatycznych replikantów, jednak dotąd żadna korporacja nie stworzyła jeszcze robotycznego dziecka. Zainteresowanie projektem ze strony inwestorów i potencjalnych nabywców było ogromne i Isobel nie mogła tak po prostu dać się zahibernować w samym środku przedsięwzięcia. A może to była tylko kolejna wymówka, może szef i współpracownicy okazaliby pełne zrozumienie? Nigdy o to nie zapytała – ani ich, ani siebie. Wolała nie znać odpowiedzi i nie ryzykować, że nagle straci usprawiedliwienie dla swojej opieszałości. Trzy miesiące później podczas konferencji prasowej zespół Isobel zaprezentował ukończony prototyp. Jeszcze w tym samym tygodniu pierwszy na rynku infanoid, pieszczotliwie nazywany przez twórców Georgiem, został uznany za najbardziej oczekiwany produkt roku, a firma oficjalnie ogłosiła rozpoczęcie prac nad żeńską wersją robota – Gracey. I tak jeden projekt płynnie przeszedł w drugi, a uskrzydlona sukcesem i całkowicie pochłonięta nowymi obowiązkami Isobel ani się obejrzała, jak od dnia, w którym ułożyła męża i dzieci do najdłuższego snu w ich życiu, upłynęło już przeszło pół roku. Była świeżo po awansie, odejście w takiej chwili nie wchodziło w grę. Tylko szaleniec porzuciłby wymarzoną, świetnie płatną posadę w tak dynamicznie rozwijającej się branży, jaką była robotyka. Isobel wiedziała, że jeśli teraz dołączy do Jareda i dziewczynek, będzie jej potem bardzo trudno nadrobić stracony czas, i wprost nie mogła zrozumieć, jakim cudem wcześniej nie wzięła pod uwagę tak poważnych konsekwencji.    Przecież po nie wiadomo jak długiej nieobecności z całą rodziną z powrotem na głowie mogła na dobre wypaść z gry. Rezygnacja z pracy oznaczała dla niej zawodowe samobójstwo. Co ciekawe, w chwili, w której proponowała Jaredowi, że usną w czwórkę, mówiła najzupełniej szczerze. Wtedy myśl o choćby miesiącu rozłąki była zbyt bolesna, nie mówiąc już o dwunastu. Pstryk – zasnąć, pstryk – otworzyć oczy: oto, czego pragnęła. A przynajmniej wydawało jej się, że pragnie. Jednak im dłużej odwlekała decyzję o dołączeniu do rodziny, tym większe miała wątpliwości, czy aby na pewno powinna to zrobić. Życie słomianej wdowy miało więcej plusów, niż mogła przypuszczać. Polubiła powroty do pustego mieszkania, gdzie nikt nie zawracał jej głowy. Polubiła wieczory, których nie spędzała samotnie, odkąd zaczęła nadrabiać zaległości w życiu towarzyskim i wychodzić na drinka ze znajomymi z firmy. Kto jak kto, ale Jared świetnie wiedział, co to znaczy kochać swoją pracę, dlatego z pewnością nie miałby zbyt wielkich pretensji, że żona w trosce o dobro kariery nie zdecydowała się na hibernację. Zrozumiałby jej wybór i prędzej czy później wybaczył nawet to, że nie dotrzymując danego słowa, zafundowała mu neuroupgrade’y. Dwie złamane obietnice jakoś by przełknął. Ale trzeciej już nie. Trzecia – i zarazem najważniejsza, bo małżeńska – została złamana wkrótce po jednym z wypadów na drinka, kiedy to Isobel, szczęśliwa żona i dumna mama dwóch uroczych dziewczynek, niespodziewanie odkryła, że od kilku lat dzieli pracownię z mężczyzną swojego życia.

    ***

            Po półtorarocznym śnie nadszedł wreszcie dzień przebudzenia. Kiedy Isobel przychodziła z pracy prosto do kliniki, by spędzić czas z mężem i córkami, ani razu nie zapomniała na powrót założyć obrączki. Paradoksalnie właśnie to ją zgubiło. Podczas kilku pierwszych wizyt Quinn był zbyt zamroczony, by cokolwiek zauważyć, ale potem, gdy pośpiączkowe rozkojarzenie w końcu minęło, nie mógł nie zwrócić uwagi na to, że żona co rusz wykonuje dziwny ruch dłonią, jak gdyby próbowała strzepnąć przyklejony do skóry włos lub paproch. Bezwiednie poprawiała obrączkę, pocierała ją kciukiem, obracała na palcu, zupełnie jakby się od niej odzwyczaiła. Jakby metal nagle zaczął ją parzyć. Ledwo Jared o tym pomyślał, w nozdrza uderzyła go woń tak intensywna, że momentalnie pociemniało mu w oczach. Nie miał pojęcia, skąd wie, że właśnie wyczuł w powietrzu zapach obcego mężczyzny. Zapach, który nie należał ani do kapitana Francisa Kerra, ani do nikogo z personelu medycznego. Bynajmniej nie chodziło o perfumy, żel pod prysznic czy wodę po goleniu, tylko kręcący w nosie testosteron, męskie feromony, nieznaną mieszankę lipidów i kwasów tłuszczowych.      Quinn z niepojętych powodów był najzupełniej przekonany, że jeśli skoncentruje się wystarczająco mocno, to lada moment dojdzie do tego, kim jest facet, którym pachnie jego żona. I rzeczywiście, po chwili miał jego nazwisko na końcu języka, twarz na końcu świadomości, ale skojarzenie za nic nie chciało pójść o krok dalej. Ugrzęzło na amen wśród niemrawych neuronów i nie pozwoliło się zwizualizować. Jared poddał się wreszcie. Spróbował odzyskać zimną krew, wyrównać oddech, uspokoić serce, które z pasją waliło w mostek. Zapanował nad sobą z zastanawiającą łatwością, ale Isobel i tak musiała wyczytać coś z jego twarzy, bo kiedy na nią spojrzał, była blada jak papier i drżały jej wargi. Wbrew temu, czego się spodziewał, tym razem nie próbowała go zapewniać, jak bardzo jej przykro.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj