Dom Wydawniczy Rebis udostępnił początek swojej niedawnej premiery, czyli powieści fantasy A Plague of Giants otwierającej nowy cykl w dorobku Kevin Hearne zatytułowany Siedem Kenningów. Miłej lektury!

Dzień 1: Bard rozpoczyna opowieść

Kiedy napotykamy głos, który porusza nas na poziomie emocjonalnym – to wyciska nam łzy z oczu, to wyrywa śmiech z brzucha – jego moc ma nieuchwytną, trudną do opisania właściwość. Wiemy tylko, że lubimy go słuchać i chcemy słyszeć więcej. Kiedy natomiast napotykamy głosy, które ranią nasze uszy, zwykle od razu potrafi my określić, w czym tkwi problem – są zbyt nosowe albo zbyt płaczliwe, zbyt nabrzmiałe złością lub zanurzone w melancholii. Głos barda był z tych nieuchwytnych. Mężczyzna usadowił się na tyłach pola walki, przodem do półwyspu, wokół niego rozpościerało się przepastne morze uchodźców i ich namiotów. Uniósł dłonie, jakby chciał objąć wszystkich tych wyrzuconych przez wojnę na brzeg nieszczęśników. Potem, gdy już przemawiał, obrócił się powoli, tak że zwracał się teraz też w stronę osób w mieście. – Dobrzy ludzie Pelemynu, jam jest Fintan, bard bogini-poetki Kaelin. W jednej chwili wszystkie oczy spoczęły na jego postaci. W najdalszych zakątkach miasta głowy zwróciły się tak, by lepiej słyszeć ten bezcielesny głos. Rozmowy przycichły i zdawało się, że dzieje się coś wręcz magicznego. Jego promienne oblicze wywoływało na twarzach ludzi podobne miny i natychmiast poprawiło wszystkim nastrój. Kubek cieniutkiego piwska z byle jakiej beczki, który trzymałem w dłoni, zaczął nagle smakować niczym jakiś legendarny napitek z Fornu; aromaty świeżego jedzenia, które roznosił wiatr, stały się zdecydowanie wyraźniejsze, a smród niemytych ciał i gnijących śmieci wydał mi się o wiele mniej uciążliwy. – Żyję po to, by opowiadać historie – ciągnął bard. Jego uśmiech zniknął, a zastąpił go szczery, poważny ton. – I nikt inny nie opowie wam o tym, co widziałem. Ta wielka wojna, której jesteśmy świadkami, jest doprawdy straszna. Wciąż jestem wstrząśnięty jej okropieństwami, wciąż budzę się w nocy zlany potem i… Cóż, wiem, że rozumiecie to aż nadto dobrze. Tak, rozumieliśmy. Większość ludzi zebranych na Polu Ocalałych miała na sobie wciąż te same ubrania, w których wybiegli z domu. Były już teraz brudne i podarte. Większość miała też ciemne cienie pod oczami – znak, że stracili spokojny sen, stracili bliskich… stracili wszystko. – Lecz jestem również do głębi wzruszony bohaterstwem ludzi z różnych zakątków naszego kontynentu. Przybywam bowiem z drugiego jego krańca, z frontu zachodniego, gdzie brałem udział w wielkiej bitwie pod Bożymi Zębami. Te słowa wywołały z kolei falę okrzyków i ze zdziwieniem stwierdziłem, że dźwięki te dobiegały z samego półwyspu, a nawet z ulic miasta. Tymczasem bard wcale nie krzyczał. Mówił takim głosem, jakim by się wzniosło toast przy długim stole. Mimo to wszyscy doskonale go słyszeli.
Źródło: Rebis
– Tak, byłem świadkiem tej bitwy i wielu innych rzeczy. Mogę wam opowiedzieć, co się wydarzyło w Tunelu Granitowym… – ludzie znów zaczęli krzyczeć z przejęcia – …i mogę wam zdradzić, że pewien kochający pokój obywatel Kaurii, działający z rozkazu mistral Kiry, niech panuje po wsze czasy, ma do odegrania w tej wojnie sekretną rolę, a wręcz może znajdzie sposób, by ją wreszcie zakończyć. I dlatego właśnie stoję tu dziś przed wami. – To wyznanie wywołało jeszcze większy ryk tłumu, a bard skłonił głowę w stronę Pola Ocalałych, jakby zapewniając ich, że to wszystko prawda. – Przyjaciele! Otrzymałem od pelenauty pozwolenie, by obwieścić wam, że w tej właśnie chwili płynie tu fl ota z Kaurii. Przybywa, by spotkać się z dwiema sojuszniczymi armiami, które maszerują właśnie przez góry, jedną z Raelu i jedną z Fornu. Razem z waszą armią przepłyną one ocean, by zapłacić naszym wrogom z nawiązką za wszystko, co nam uczynili! Pełne emocji okrzyki, które wyrwały się z gardeł na te wieści, były tak potężne, że wydawały się silniejsze nawet niż moc kenningu barda. Z początku był to głównie gniew – skierowany nie przeciwko wieszczowi, ale gdzieś w stronę odległych brzegów; złość ludzi, którzy stracili niemal wszystko i tak bardzo pragnęli zadośćuczynienia. Potem jednak zelżał i przeszedł w radość, bo słuchacze po raz pierwszy od miesięcy poczuli iskierkę nadziei. Zaczęli ściskać jeden drugiego i tańczyć w błocie. Łzy płynęły im po twarzach, gdy wymachiwali w powietrzu pięściami, bo oto w końcu – zamiast kolejnej dawki rozpaczy – doszły ich jakieś dobre wieści. Bynajmniej nie byłem obojętny na te uczucia. Na chwilę straciłem barda z oczu, bo z fascynacją obserwowałem Pole Ocalałych. Przeszedłem na drugą stronę muru i na ulicach miasta ujrzałem tę samą radość. Ludzie wybiegli z budynków, by serdecznie uściskać innych, uśmiechali się do nich i cieszyli oczy widokiem zębów, które dla odmiany nie szczerzyły się tego dnia w grymasie złości czy płaczu. Z tej części muru nie widziałem wprawdzie mojego domu, ale łatwo mi było sobie wyobrazić, że być może nawet Elynea się uśmiecha. Aż żal mi było, że przegapię tę wyjątkową chwilę. Znałem przecież tylko jej wzrok pełen rozpaczy, bo tylko taki u niej widziałem, odkąd zamieszkała u mnie z dziećmi. Gdy bard znów przemówił – jego głos rozbrzmiewał donośnie ponad gwarem opadających z sił, szalejących z radości ludzi – nie stał już wprost na murze między blankami, lecz znalazł się nagle na prowizorycznej scenie, którą kilku morsów ułożyło mu spontanicznie ze skrzyń. – Ta chwila ulgi, chwila zwycięstwa nad wrogiem nie nastąpi jutro ani pojutrze. Dużo czasu upłynie, nim przybędą tu nasi sojusznicy, jeszcze więcej, nim przygotują się do odpłynięcia. Z tego, co wiem, może to zająć nawet sześćdziesiąt dni. Wasz pelenauta uznał, że najrozsądniej będzie, jeśli tymczasem usłyszycie, co zdarzyło się w innych miejscach, bo pewnie znacie tylko plotki. Poprosił mnie, bym opowiedział wam wszystko, co wiem. On sam również słucha. Służę wam zatem uprzejmie. Będę wam opowiadał wszystko tak, jak się zawsze opowiadało: każdego dnia aż do zachodu słońca. Mam nadzieję, że pocieszą was, tak jak i mnie, wszystkie te małe zwycięstwa w walce z przeciwnikiem, który ma przytłaczającą przewagę. Wszystkie te wydarzenia, dzięki którym możemy być tu dzisiaj, będziemy tu jutro i… dajcie, bogowie – także za kilka pokoleń, by znów opowiadać nasze historie. Bard musiał przerwać, bo znów wybuchły oklaski. Gdy czekał, aż ucichną, na scenę weszła młoda kobieta. W ręku niosła wielki dzban i podała mu go, mówiąc parę słów, które nie rozbrzmiały jednak tak jak głos barda. Fintan skłonił głowę w podzięce, a wiatr znów poniósł jego słowa. – Wygląda na to, że nie bez kozery Brynlön słynie z gościnności! Mistrz Yöndyr, właściciel gospody Syreni Śpiew, podarował mi właśnie dzban piwa o wdzięcznej nazwie Panny Mgły. Z pewnością ma ono wiele cennych właściwości zdrowotnych. Ponadto zaproponował mi gościnę w swojej gospodzie na czas mojej opowieści! Dziękuję! Podniosły się głosy uznania dla Yöndyra za to, że wykazał się doskonałym wyczuciem. Domyślam się też, że inni oberżyści przeklinali się właśnie w duchu za to, że sami nie wpadli na tak świetny pomysł. Gospoda Syreni Śpiew właśnie zapewniła sobie najlepszą możliwą reklamę. Fintan uśmiechnął się i przysunął dzban do ust, po czym otarł pianę z warg, oddał naczynie kobiecie i dramatycznym tonem polecił: – Słuchajcie! Po obu stronach muru ludzie stali zupełnie zauroczeni, niektórzy wręcz się uśmiechali z przejęcia, mimo że przecież zapowiedział opowieść o wojnie, o której wiedzieliśmy już i tak więcej, niżbyśmy chcieli. Nie miało to jednak znaczenia, bo nagle znów byliśmy jak dzieci, które nie mogą się doczekać, kiedy zacznie się opowieść, i zawsze mają nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. – Jak wszystkie historie warte opowiadania tak, i tę należy zacząć od początku. Ale od waszego początku, nie Kauriaków, nie Fornów ani nikogo innego. Do nich wrócimy później. Zaczniemy od tego, jak to się stało, że to miasto w ogóle jeszcze tu stoi. Zaczniemy od waszej własnej mors pływowej! Nie ma pośpiechu, przyjaciele. Gdziekolwiek teraz jesteście, napełnijcie szklanice, odwiedźcie wychodek, załatwcie wszystko, co macie do załatwienia, żeby za kilka minut móc w spokoju posłuchać mojej opowieści. Podejdźcie bliżej muru, żebyście mogli mnie widzieć, jeśli teraz jesteście poza zasięgiem wzroku! A jeśli chce się wam pić, mogę was zapewnić, że piwo Panny Mgły naprawdę wspaniale gasi pragnienie! Zaraz zaczynam! Spokojne popołudnie spędzone na słuchaniu opowieści o jednej z naszych największych bohaterek? Może nawet z czymś do pogryzania i picia? Cóż za błoga perspektywa! Wszyscy po obu stronach muru zaczęli się nagle krzątać, mówić jeden przez drugiego, organizować jedzenie i napoje. Wszelkie inne zajęcia odłożono na bok. A piwowar Yöndyr był z pewnością zachwycony. – Zaczynajmy – powiedział kilka minut później Fintan, a jego głos bez trudu poniósł się przez miasto i półwysep. – Chciałbym zaprosić tu do mnie wyjątkową osobę, mieszkankę Pelemynu, mors pływową Tallynd du Böll. Tallynd, pozwól. Na prowizoryczną scenę weszła witana gromkimi brawami kobieta w wojskowym mundurze. Utykała na lewą nogę. Nosiła insygnia, których nigdy przedtem nie widziałem. W pierwszej chwili uznałem, że to jakieś oznaczenia związane z jej błogosławieństwem, ale potem dowiedziałem się, że to odznaki związane z jej nowym stopniem wojskowym. Jej oczy były łagodne, uśmiech zmęczony, a siwiejące na skroniach włosy ścięte miała krótko. Pomachała do uchodźców znajdujących się na Polu Ocalałych. Fintan dał jej znak, by przemówiła. – Proszę coś powiedzieć, a ja się upewnię, że wszyscy panią usłyszą. – A... Dobrze. Witam. – Dzięki kenningowi Fintana głos kobiety poniósł się na dobre pięć kilometrów. Sztuczka ta wywołała zachwyt tłumu. – Ojej! A więc dobrze. Chciałam tylko powiedzieć, że przekazałam bardowi zarówno mój dziennik wojskowy, jak i osobiste przemyślenia. Oczywiście on z pewnością lepiej to wszystko wam opowie, niż ja bym potrafiła. W każdym razie tak właśnie było, oto cała prawda i cieszę się, że wszystko to wam opowie. Nie jest to jednak taka historia, jakiej pewnie się w tej chwili spodziewacie. Pomyślałam, że powinnam was o tym uprzedzić. Z sakiewki przytroczonej do pasa Fintan wyjął jakby małe czarne jajko. Trzymał je chwilę między kciukiem a palcem wskazującym, po czym cisnął tuż obok swoich stóp. Uniósł się czarny dym i całkiem zakrył jego ciało, a gdy opary zniknęły, ujrzeliśmy idealną kopię mors pływowej Tallynd du Böll, łącznie z mundurem. Bard urósł o parę centymetrów. Fintan był bowiem dość niskim, śniadym mężczyzną – choć jego skóra nie była aż tak ciemna jak u nas, Bryntów – o charakterystycznym wielkim nosie nad wydatnymi ustami zdobiącymi wąską twarz. Było to dość szokujące dla nas wszystkich ujrzeć nagle, jak przemienia się w tę wybitną kobietę, wybawicielkę naszego miasta, staje tuż przy niej i jej własnym głosem mówi: – Dziękuję pani, mors pływowa. Tallynd zupełnie oniemiała – jak my wszyscy zresztą. – A niech utonę – wybąkała po chwili. – Czy naprawdę tak wyglądam? I to mój głos? – Tłum zareagował śmiechem. – Mniejsza z tym. Dziękuję, panie Fintanie. Znów zamachała i zeszła ze sceny, a bard – w jej postaci – zaczął opowiadać nam, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy, gdy na nasz kontynent przybyły olbrzymy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj