3 kwietnia miłośnicy kryminałów będą mieli okazję przeczytać nowe teksty takich mistrzów gatunku jak Stieg Larsson czy Henning Mankell - opowiadania ich autorstwa, wraz z piętnastoma innymi tekstami szwedzkich pisarzy, wchodzą w skład antologii Ciemna strona.

Z opisu wydawcy:

Po raz pierwszy w jednym tomie udało się zebrać niemal wszystkich najwybitniejszych autorów kryminałów ze Szwecji. Większość z przedstawianych tu utworów nie była wcześniej publikowana, niektóre powstały specjalnie z myślą o tej antologii. Miłośnicy kryminału znajdą tu klasyczne procedurals, przedstawiające na kilkudziesięciu stronach przebieg całego śledztwa. W tomie są też opowiadania prowadzone z punktu widzenia mordercy i takie, przy lekturze których utożsamiamy się z ofiarą. Niektóre rozgrywają się współcześnie, inne na początku XX wieku. Ten niezwykły zbiór pokazuje wszechstronność, różnorodność i witalność literackiej sceny kryminalnej w Szwecji.

[image-browser playlist="585746" suggest=""]

W oczekiwaniu na premierę prezentujemy fragmenty dwóch spośród opowiadań, które weszły w skład tej książki:

Inger Frimansson
I w nasz ciemny dom...
(opowiadanie z tomu Ciemna strona)

Wszyscy ją zawiedli. Opuścili. Gwałtownym ruchem podniosła szklankę i wylała jej zawartość do zlewu. To samo zrobiła z drugą. Porządnie spłukała zlew.
W tej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. W pierwszym odruchu postanowiła nie otwierać, potem jednak pojawiła się szalona, dzika myśl, że to może być Artur.
To nie był on. To była Inga-Lisa. Miała na sobie czarny golf, który ją postarzał. Jej powieki połyskiwały metaliczną zielenią. Przypominała węża albo jaszczurkę.
— Cześć, słodziutka. Jesteś w domu o tej porze?
Jannike odsunęła się na bok, wpuszczając ją do środka.
— Chciałam się tylko dowiedzieć, jak ci poszło. Czy staruszek był dla ciebie miły?
— Tak. Dostałam to samo co ty, dextromordifen.
— Świetnie. To niedługo poczujesz się lepiej.
— Mam nadzieję.
— A może wpadniesz do mnie na kawę? Właśnie miałam nastawiać.
Jannike przyjęła zaproszenie. Mieszkanie przyjaciółki wyglądało jak po przejściu huraganu. Wszędzie stały pudła pełne ozdób choinkowych, świeczników, figurek Świętych Mikołajów, słomianych dekoracji i wybuchowych cukierków. Z jednego pudła wysypywały się wielokolorowe anielskie włosy.
Jannike zrobiła sobie miejsce na brzeżku kanapy.
— Co ty tu robisz? — zapytała.
— A, nic takiego, sortuję rzeczy. Człowiek zawsze obrasta syfem. Już nigdy w życiu nie urządzę świąt jak z Fanny i Aleksandra, o nie.
Sięgnęła po ceramicznego Świętego Mikołaja o wściekle czerwonych polikach i pokazała go Jannike.
— Widziałaś kiedyś podobne brzydactwo?
Jannike uśmiechnęła się niepewnie.
— Dostałam go od teściowej. Sto lat temu. Wszystko trzymam. Wyobrażasz to sobie? Ale teraz won!
— Co? Chcesz to wyrzucić?
— Znaczy się, myślałam, że dzieciaki będą chciały to mieć. Ale pieprzę to, nigdy nawet nie zadzwonią. Prawie już nie pamiętam, że w ogóle kiedyś rodziłam jakieś bachory.
Jannike słyszała to nie po raz pierwszy. Inga-Lisa miała dorosłe dzieci, syna i córkę. Najwyraźniej nieszczególnie im zależało na utrzymywaniu kontaktu z matką. Inga-Lisa splotła dłonie.
— Pieprzyć to. Nie będę cię zanudzać starymi smętami. Wyniosę cały ten kram na śmietnik. Wreszcie się tego pozbędę. Bo ty chyba nie chcesz sobie tego wziąć?

Później doszła do wniosku, że i to było częścią planu. Jakby jakiś boski reżyser wytknął spośród chmur swój sękaty palec. Zrób tak. Zrób tak. Podczas gdy Inga-Lisa podawała kawę, odpalając papierosa od papierosa, Jannike przeglądała pudła. Znalazła sporo rzeczy, które mogły się jej przydać. Drobiazgi łatwe do zabrania. I najlepsze ze wszystkiego: idealnie pasującą na nią suknię świętej Łucji, a do tego wieniec ze świecami elektrycznymi na głowę. Jej zapał udzielił się Indze-Lisie, przyniosła nową baterię. Wcisnęła jej wieniec na głowę i zapaliła jedną ze świec.
— No, świeci.
— Naprawdę mogę to wziąć? Jesteś pewna?
— Ależ jasne, słodziutka. Czego nie weźmiesz, wyląduje na śmietniku.
Nie spytała, po co Jannike to wszystko. Pod tym względem była fantastyczna: prawdziwa przyjaciółka i towarzyszka. W przeciwieństwie do Marji i całej reszty.

Anna Jansson
Pierścień
(opowiadanie z tomu Ciemna strona)

Kiedy spostrzegł krążek połyskujący w kałuży pod cienką warstewką lodu, zrozumiał, że to pierścień władcy. W magicznym świetle latarni tajemnica objawiła mu się tak jak wtedy, kiedy Elrond był władcą Rivendell, a Gandalfa nadal zwano Szarym. Gdzieś w głębi swojego chłopięcego serca przeczuwał, że coś podobnego w końcu się wydarzy.
— Dzisiaj, we wtorek dwunastego grudnia, Fredrik Bengtsson zostaje wyznaczony, by nosić pierścień — mówi do siebie.
Gdzieś na peryferiach świadomości słyszy dzwonek, po raz drugi wzywający na lekcję. Dziedziniec szkolny jest pusty. Pierścień wygląda niepozornie, póki spoczywa zamknięty w swej lodowej trumnie, a przecież mimo to niebawem zmieni świat.
Koło stojaka na rowery leży szpiczasty patyk. Fredrika nadal boli miejsce po uderzeniu — na pierwszej przerwie Torsten dźgnął go kijem w plecy, wrzeszcząc: "Zesraj się w gacie!", tak żeby usłyszały to dziewczyny z klasy. Ten drewniany miecz jest mu potrzebny. Wyzwoliciel pierścienia. Jeden cios otwiera dostęp do nieocenionej mocy. Fredrik bierze pierścień do ręki, po czym wsuwa go na palec w imię Gandalfa, elfów i opryskliwych krasnoludów. Nie odczuwa nic nadzwyczajnego, przynajmniej na początku. Po chwili jednak, kiedy ponad stojakiem jego wzrok pada na nowiutki fajowy rower Torstena, z hamulcem ręcznym, dwudziestoma przerzutkami i na podwójnych resorach, zachodzą w nim pewne zmiany. Zęby stają się ostrzejsze, a oczy zwężają się
w rozżarzone szparki. Na rękach kłębią się sztywne czarne włosy, paznokcie zmieniają się w pazury. I oto nosiciel pierścienia robi coś, na co Fredrik Bengtsson z klasy 1A nigdy by się nie odważył. Kradnie rower.
Z górki jedzie zdecydowanie za szybko. Prawdziwy tor lodowy. Słupy latarni śmigają w niebezpiecznym tempie. Fredrik usiłuje zahamować, ale tylko pedałuje do tyłu, aż wreszcie w panice zaciska hamulec ręczny i się przewraca. Rękawiczki chronią ręce przed obtarciem o asfalt, ale rozcina sobie kolano. Przedni błotnik jest wygięty, lakier porysowany. Gdyby nie miał pierścienia, na pewno płakałby teraz z bólu i strachu — nic takiego jednak się nie dzieje. Nosiciel pierścienia spogląda przed siebie. Kusi go leśna droga. W oszronionych koronach drzew słychać szept. Szum prastarych sag. Dosiada metalowego rumaka i puszcza się w głąb labiryntu czarnych pni. Nad zamarzniętym potokiem leży osada szarych chat o dachach krytych torfem. Dalej w stronę łąki widać porośnięty trawą pagórek, a w nim niskie drzwi ze zmurszałego drewna. Tak wyglądają domy hobbitów. Teraz musi uważać. Fredrik przykuca za górką kompostu, przyciąga do siebie rower. Między świerkami kryją się cienie. Czarni jeźdźcy. Należy zachować czujność. Dokładnie w chwili, kiedy Fredrik zdejmuje pierścień i wsuwa go do kieszeni spodni, drzwi w zboczu trawiastego pagórka otwierają się, wychodzi z nich czarna postać, po czym oddala się w stronę lasu. Widać jej twarz. Jest zła czy dobra? Wróg czy przyjaciel? Chłopiec czeka całą wieczność rozdygotanych sekund. Poranne słońce przedziera się przez gałęzie i pożera cienie. Wspierając się na rowerze, Fredrik z trudem podchodzi do ziemianki, żeby zajrzeć do środka. Drzwi są uchylone. Ani śladu przyjaznych obłych kształtów, typowych dla chat hobbitów. W środku ściany są chropowate, chłód oblepia ciało. Chłopiec posuwa się na oślep do przodu, aż potyka się o coś leżącego na podłodze.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj