Gatunek science fiction od lat towarzyszy widzom, którzy z wypiekami na twarzy śledzą losy swoich ulubionych bohaterów. Jak sięgnąć pamięcią, widzów zawsze pociągało coś nierealistycznego, coś niewyobrażalnego, jakby wyjętego z ich snów i marzeń. Kto nie chciałby przeżywać przygód niczym Buck Rogers w XXV wieku? Albo też badać razem z Jackiem O`Neillem odległe światy przechodząc przez Gwiezdne Wrota?

Wyobraźnia to słowo kluczowe, które kojarzy się mi z gatunkiem science fiction. Wielcy twórcy, pisarze, scenarzyści wymyślali niesamowite rzeczy, bawiąc wiele pokoleń. Najstarszą książką, którą czytałem jest na pewno „Wojna Światów”. W moich oczach wiernie przeniesiona na mały ekran stałaby się wyśmienitym i obowiązkowym serialem. Bez tego gatunku telewizja byłaby trochę smutnym miejscem. Produkcje SF zawsze bawiły, pozwalały oderwać się od codzienności i „poszybować” w nieznane. Przygoda, rozrywka i oczywiście emocje, czasem nawet dość poruszające...

Ze starszych pozycji nasuwa mi się kultowa „Strefa Mroku” z początku lat 60., czy „Wild, Wild West”, „Zagubieni w kosmosie” i oryginalny „Star Trek” - pozycje już klasyczne, które były inspiracją dla wielu późniejszych ulubionych seriali. Największy bum w telewizji był na pewno w latach 70. - prawdopodobnie ma to związek oczywiście z rozwojem technologii filmowych i oszałamiającym sukcesem „Gwiezdnych Wojen” w kinie, dzięki czemu miliony ludzi na całym świecie pokochało ten jakże zacny gatunek. Wystarczy wymienić kilka pozycji jak „Buck Roger w XXV wieku”, „Battlestar Galactica” czy chociażby „Bionic Woman”, a każdy fan sf będzie wiedzieć o co chodzi, albo przynajmniej powinien.

Lata 90. to pełno ważnych pozycji - trzy różne serie „Star Treka”, kultowy „Babylon 5”, „Z Archiwum X”, „Ziemia: Ostatnie Starcie” czy „Space Above and Beyond”. Tak naprawdę można by wymieniać i wymieniać, lecz nie chodzi tu o rozpamiętywanie przeszłości i wspominanie wspaniałych serialowych pozycji, które do dziś cieszą się popularnością.

Ostatnie lata to trend bardzo opadający. Spójrzmy tylko, ile seriali sf mieliśmy w przeciągu ostatnich 5 lat? Mało, coraz mniej, a jak były, szybko się kończyły. Wyjątkiem pewnie można nazwać „Star Trek: Enterprise”, który pożył 4 sezony i „Battlestar Galactica”. Wszystkie seriale zahaczające o sf szybko tracą oglądalność, nie przyciągają widzów do telewizorów. Dlaczego? Czy dzisiejsze pokolenia nie są zainteresowanie przeżyciem oszałamiających przygód rodem ze snów? Czy już nikt nie marzy, by walczyć o losy galaktyki w wielkich kosmicznych bitwach? Czy ludzie zatracili „wewnętrzne dziecko” pochłonięci przez codzienność? Czy może nie chcą, bo „przeżywają” je przed ekranem komputera, grając w jakieś gry z gatunku MMORPG?

Niestety producenci to widzą i efekt dla koneserów gatunku science fiction jest oczywisty – produkcji jest coraz mniej, a typowych SF'ów kosmicznych prawie w ogóle. A może ktoś powie, że to kwestia kryzysu finansowego na świecie? Po wielu porażkach producenci nie będą chcieli zaryzykować, by wydać pieniądze na coś śmiałego, co porwie widzów – próbują upraszczać projekty, aby trafić w przeciętnego „Kowalskiego”, lecz zapominają o tych, którzy zapewniają im tę oglądalność. O kilku pokoleniach ludzi, którzy głowę mają nadal pełną marzeń i wyobraźni, i którzy chcą być zaskakiwani przed telewizorem, a nie tylko w kinie. Chcą być uzależniani, chcą identyfikacji z bohaterami, chcą emocji...

Szkoda, że tak się dzieje. Wygląda na to, że amerykańskie społeczeństwo jest przyczyną tego wszystkiego, ale oczywiście wina leży po obu stronach. Widzowie ze Stanów są winni temu, że nie oglądają telewizji. Wolą spędzić czas przed grami lub nie mają czasu. Walczą z problemami codzienności, a być może to czyste lenistwo, bo przecież łatwiejszy jest „Taniec z Gwiazdami” i tym podobne rzeczy. Niestety producenci i scenarzyści, jak już wspomniałem, bojący się ryzyka, nie pozostają im dłużni – nie pokazują dzieł, które widzów porwą już po obejrzeniu krótkiego spotu telewizyjnego. Historie często puste, nijakie, miałkie i denne. Postaci i aktorzy, których zatrudniają podobnie - bez charyzmy. Ja chcę nowego Jacka O'Neilla! Ja chcę postać, dla której będę oglądać cały serial, której przygody będą mnie bawić i na losie której będzie mi zależeć. Ja chcę oryginalnej historii, a nie kolejnej wersji serialu sprzed lat. Pytanie czy producenci nam to dadzą?

W mroku widać małe światełko, którego moc powoli opada. Cała nadzieja w producentach, w tym że ktoś zaryzykuje... zdecyduje się zrobić coś śmiałego, stworzyć postaci, historie i akcje, które staną się kultowe... które będą przyciągać widzów na długie lata, jak to bywało, w wydawałoby się, dawnych czasach seriali sf ciągnących się minimum 5 sezonów. Można by rzec, że rozwiązanie jest proste – powieści z gatunku SF jest co nie miara – czemu by nie wybrać porządnej i nie dokonać telewizyjnej adaptacji?

Umysły twórców telewizyjnych są wypełnione dramatami policyjnymi, prawniczymi i medycznymi. Potrzebny jest ktoś jak dawniej Chris Carter czy obecny J.J. Abrams, który świetnymi pomysłami związanymi z SF nie pozwala gatunkowymi opuścić telewizji. Czy ktoś tak pojawi się i uratuje science fiction przed telewizyjną śmiercią? Czy nastąpi to za naszego życia?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj