Rozdział drugi

Długa podróż

Mary usiadła na drewnianej ławce umieszczonej na pokładzie ogromnego statku, który z terkotem silników przemierzał ocean, oddalając się od Indii i zmierzając w kierunku Anglii. Siedziała wyprostowana i w milczeniu wpatrywała się w niebo, przytulając Jemimę. Obok na pokładzie hałaśliwie bawiła się grupa dzieci, ale Mary się do nich nie przyłączyła. Zaledwie kilka tygodni minęło od chwili, gdy po przebudzeniu odkryła, że jej dom został splądrowany, lecz dziewczynce wydawało się, że było to wieki temu. Dwa dni spędziła w domu całkiem sama, a potem przyszli dwaj angielscy oficerzy. Byli zaskoczeni, że tam jest – brudna, głodna, spragniona – i zabrali ją do szpitala. Pytała ich, gdzie są jej mama i tato, ale oni powiedzieli tylko, że ma być grzeczna i się nie martwić. W szpitalu pielęgniarka nakarmiła ją i napoiła, pomogła Mary się umyć i przebrać w czyste rzeczy. Potem dziewczynkę zbadał lekarz. Ani pielęgniarka, ani lekarz nie odpowiedzieli jej na pytania o rodziców. Czekała w niewielkiej sali, zastanawiając się, kiedy tato przyjdzie i zabierze ją do domu i co powie, gdy zobaczy, że cała służba zniknęła. Nagle usłyszała rozmowę dwóch oficerów, którzy byli w pokoju obok. – To jakiś koszmar – powiedział ponuro pierwszy z nich. – Biedne dziecko. Szkoda, że w porę nie ewakuowaliśmy tej rodziny. Epidemia cholery nie mogła wybuchnąć w gorszym dla nich momencie. Mary nadstawiła uszu. Wiedziała, że cholera to choroba, która potrafi zabić mnóstwo ludzi, ale co to ma wspólnego z jej rodziną? – Lekarz mi powiedział, że jej matka zachorowała na cholerę bardzo raptownie. Ojciec natychmiast, w nocy, przywiózł ją tutaj, ale było za późno – mówił dalej ten pierwszy oficer. Mary zamarła, ogarnęły ją złe przeczucia. Za późno na co? – Matka umarła tamtej nocy, a ojciec zaraz następnego ranka. Mary poczuła, że jej serce bije jak szalone, wydawało się, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Mama i tatuś… oboje nie żyją? Gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Nie, oni nie mogli umrzeć. Nie mogli! Jednak gdzieś w głębi niej narastała straszna, druzgocąca pewność, że to prawda. W takich sprawach oficerzy nie mogli się mylić. Zbierało jej się na płacz, ale wydała z siebie tylko zduszony krzyk, który zabrzmiał jak jęk. Usłyszała odgłos kroków i jeden z oficerów zajrzał przez uchylone drzwi. – O Boże. Ona tu jest. – Odchrząknął bezradnie, najwyraźniej nie mając pojęcia, jak pocieszyć dziesięcioletnią dziewczynkę. Dołączył jego towarzysz. – Co, na Boga, mamy z nią zrobić? Dziecko nie może tu zostać – powiedział. Mary dojrzała przez łzy, że pierwszy z oficerów przegląda jakieś notatki. – Dziewczynka ma w Anglii owdowiałego wuja – rzekł. – Odeślemy ją tam statkiem razem z pozostałymi dziećmi. Od tamtej chwili Mary była przekazywana z miejsca na miejsce jak niechciana paczka. Po wyjściu ze szpitala wysłano ją do pastora o nazwisku Crawford, który miał żonę i pięcioro dzieci. Słyszała, jak dorośli powtarzają między sobą, że dla swojego dobra powinna przebywać z rówieśnikami, ale nie rozumiała dlaczego. Nie chciała się bawić z dziećmi pastora. Były od niej młodsze i koniecznie chciały wszystko wiedzieć o jej rodzicach i o tym, jak doszło do ich śmierci. Czuła się okropnie i nie odpowiadała na pytania. W końcu straciła panowanie nad sobą, podarła rysunek zrobiony dla niej przez najmłodsze dziecko i wykrzyczała, żeby wszystkie zostawiły ją w spokoju. Po tym zajściu dzieci trzymały się od niej z daleka, obserwując ją, jakby była nieznanym, dzikim zwierzęciem. Mary się tym nie przejmowała. Czuła, że już nigdy niczym nie będzie w stanie się przejąć. Słyszała, jak pastor i jego tęga, dobroduszna żona rozmawiają o niej przyciszonymi głosami: – Biedne dziecko… Wiadomość poszła do Anglii… Wiesz, że on jest jej wujkiem dzięki małżeństwu…? Był mężem siostry jej matki, ona była jej bliźniaczką i umarła już dawno temu… Co za tragedia, biedny człowiek… Ale to jej jedyny żyjący krewny… Będzie musiał ją zabrać, czy zechce, czy nie… W końcu przyszedł telegram. – Jutro wypływa statek, który zabierze cię do Anglii – poinformowała ją pani Crawford. – Twój wuj, pan Craven, który był mężem twojej ciotki Grace, zgodził się zabrać cię do siebie. Mieszka w Yorkshire, w miejscu zwanym Misselthwaite Manor. Jesteś szczęśliwą dziewczynką, Mary. Twój wuj jest bogaty. Mary wysłuchała tego w milczeniu. Jak pani Crawford mogła o niej powiedzieć, że jest szczęśliwa? Jej rodzice nie żyją, a ona będzie mieszkać ze starym wujem w jakimś okropnym domu w obcym kraju! Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie rozpłakała się przed Crawfordami – nigdy w życiu by tego nie zrobiła! Zaciskając usta, skinęła głową i poszła na górę. Weszła do swojego pokoju, zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę, by stłumić przejmujące łkanie. Statek, którym Mary płynęła z Bombaju do Anglii, był przepełniony i panował na nim zgiełk. Na pokładzie było wiele rodzin, wszystkie wracały na Wyspy z powodu niepokojów w Indiach. Mary musiała jadać posiłki z innymi dziećmi i słuchać wydawanych jej poleceń. Nie znosiła tego – jedzenie było okropne, a dzieci nieznośne i hałaśliwe. Pierwszego dnia odsunęła na bok talerz z posiłkiem. – To jest wstrętne! – powiedziała. Siedzący obok niechlujny chłopak chwycił jej talerz i zsunął z niego jedzenie na swój. Oburzona Mary zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. – Wcale ci na to nie pozwoliłam! – Ale też mi nie zabroniłaś – odparł chłopak. – Jeśli ci nie smakuje, to ja to zjem.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj