Ben-Hur to słynna amerykańska epopeja, która doczekała się znamienitych adaptacji. Dwie słynne XX-wieczne ekranizacje (nie liczę pierwszej, krótkiej, z 1907 r.) pokazały, że ten materiał literacki można przerobić na świetny film, a 11 Oscarów produkcji z 1959 r. (do dziś niepobity rekord) robi wciąż wielkie wrażenie. Najnowsza odsłona nie zebrała już tak wielu pozytywnych recenzji, jednak i tak jest ona warta obejrzenia ze względu na rozmach i udaną scenę wyścigu. Bogaty kupiec Juda Ben-Hur żyje w Jerozolimie na początku pierwszego stulecia, w czasach wielkiego niepokoju. Do miasta powraca jego brat Messala, aby stanąć na czele legionów rzymskich i rozprawić się z buntownikami zyskującymi coraz szersze wpływy. Ben-Hur odmawia bratu pomocy w zdławieniu powstania. Oskarżony o zdradę zostaje skazany na lata ciężkich, niewolniczych prac. Przy życiu trzyma go jedynie myśl o zemście i powrocie do ukochanej. Jego los odmieni pewne spotkanie, dzięki któremu wyrównanie rachunków stanie się realne. Jakie szanse ma jednak niewolnik przeciwko największemu imperium świata? Film oczywiście nie dorasta do pięt swoim pierwowzorom, ale ma kilka niewątpliwych zalet. Wspomniany wcześniej wyścig to świetna, długa i dynamiczna scena akcji. Poza tym w obrazie pojawia się wiele historycznych i biblijnych postaci, takich jak Jezus, Poncjusz Piłat czy Judasz. Obsada również staje na wysokości zadania, błyszczy niezastąpiony Morgan Freeman. Całość sprawia dobre wrażenie i jako niezobowiązujący film akcji z historycznym podłożem sprawdza się doskonale.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj