Dzisiaj do sprzedaży, nakładem wydawnictwa Marginesy, ukazała się powieść Anny Kańtoch zatytułowana Wiosna zaginionych. Jest to pierwsza część kryminalnej trylogii. Wiosna zaginionych to historia kobiety, która po kilkudziesięciu latach przypadkowo natrafia na ślad brata, którego miała za martwego. Zanim jednak udaje jej się z nim porozmawiać, ten umiera, tym razem ostatecznie. Bohaterka rozpoczyna własne śledztwo, którego celem jest wyjaśnienie tajemnicy sprzed lat.  Przed wami prolog i obszerny fragment pierwszego rozdziału powieści Wiosna zaginionych. Miłej lektury.

PROLOG

Grzegorz Cichoń miał swoje małe rytuały. Przychodził do pracy dziesięć minut wcześniej, witał się ze wszystkimi, parzył kawę w kubeczku z rysunkiem czarnego ptaka i napisem „Kawka po irlandzku”. Dopiero potem siadał przy stanowisku i zakładał słuchawki. Przesądnie wierzył, że pierwszy telefon określi cały dzień: jeśli będzie to coś prostego, wszystko pójdzie gładko, jeśli natomiast zadzwoni ktoś z bardziej skomplikowanym problemem, Grzegorz znowu wyjdzie z pracy z bólem żołądka i głowy. Na kontrolce zapaliło się światło i chłopak wdusił przycisk. – Operator numer cztery, w czym mogę pomóc? – odezwał się, ściskając kciuki, żeby było to coś banalnego. Zawał, utrata przytomności, zagubione dziecko, awantura u sąsiadów... Sprawa, którą wystarczy przekazać pogotowiu albo policji. Nic, co wymagałoby długiej rozmowy. Nic, co przypominałoby tamten telefon sprzed trzech tygodni, kiedy Grzegorz przez kwadrans uspokajał kobietę, która rozbiła na poboczu samochód. Ona wyszła z wypadku właściwie bez szwanku, jej czteroletni synek był ciężko ranny. Czekali na pogotowie razem: Grzegorz w ogrzewanej sali, kobieta w zimnym zacinającym deszczu pod lasem, trzymając na rękach umierające dziecko. Nie miał pojęcia, czy chłopczyk przeżył. Czasem kusiło go, żeby poszukać wiadomości w internecie. Wiedział jednak, że to zły pomysł. Zakrwawiony czterolatek, czasem odwiedzający go w snach, był pozbawiony twarzy i Grzegorz wolał, żeby tak pozostało.
Źródło: Marginesy
– Mam problem – powiedział tymczasem głos w słuchawkach. Mężczyzna, prawdopodobnie starszy, mocno zdenerwowany. Może nawet przerażony, ale nie spanikowany. To ostatnie dobrze wróżyło: z ludźmi, którzy panikowali, trudno było się porozumieć. – Jaki problem? – Grzegorz spojrzał na mapę. Dzwoniący wyświetlał się na terenie katowickiej dzielnicy Janów, co nic jeszcze nie znaczyło. System lokalizacji mylił się czasem o kilka kilometrów. Albo nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt. Kiedyś kobieta z Sosnowca wyświetliła się Grzegorzowi w Częstochowie. Odgłos przełykanej śliny, a potem szept: – On zamierza ukraść moje życie. – Kto taki? – Wchodzi do mojego domu, kiedy chce. Nie potrafię się go pozbyć. – Proszę mówić jaśniej. Jak pan się nazywa? Klik. Połączenie zostało zerwane. Grzegorz sprawdził na wszelki wypadek, czy w ciągu ostatnich trzech dni były inne połączenia z tego samego numeru. Nie było, po chwili wahania wrzucił więc zgłoszenie do bezzasadnych. Za mało danych, niewielkie prawdopodobieństwo, że komuś faktycznie groziło niebezpieczeństwo. Jednak coś w głosie tego starszego mężczyzny sprawiło, że myślał o nim przez cały dzień – gdy odbierał telefon od kobiety, która podejrzewała, że jej mąż zatruł się w chińskiej restauracji, i gdy tłumaczył pewnemu młodemu człowiekowi, że nieumiejętność poradzenia sobie z zadaniem z matematyki nie jest powodem do dzwonienia na numer 112. Ten mężczyzna naprawdę się bał. I miał poważny problem.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj