Wyrwa to najnowsza powieść Wojciecha Chmielarza, autora między innymi zekranizowanego Żmijowiska czy serii o komisarzu Mortce.  Wyrwa to thriller, w którym główny bohater traci w wypadku żonę, ale żałobę zakłócają mu kolejne, tajemnicze i niełatwe do zaakceptowania okoliczności jej śmierci. Im bardziej zagłębia się tę tajemnicę, tym prawda jawi się jako coraz mniej wygodna. Wydawnictwo Marginesy udostępniło fragment Wyrwy. Miłej lektury!

FRAGMENT

Zaskoczyło mnie to, ilu ludzi pojawiło się na cmentarzu. Z wieloma osobami nie widzieliśmy się od lat. Przyszła liczna grupa znajomych z czasów studiów, choć już dawno urwał nam się kontakt i znacznie mniejsza tych, z którymi widywaliśmy się jeszcze w miarę regularnie. Nic dziwnego, tak bardzo skupialiśmy się na codziennej pracy, zarabianiu pieniędzy na spłatę cholernego kredytu, że nie zostawało wiele czasu na życie towarzyskie. I teraz, obserwując tych wszystkich ludzi, poczułem, że gdzieś po drodze strasznie się zagubiliśmy i straciliśmy coś niesamowicie ważnego i cennego. Coś, czego nie uda nam się już odzyskać. Pojawiło się również kilka osób ode mnie z biura, nawet koledzy i koleżanki z redakcji Janiny jakimś cudem wyrwali się z pracy. Wydaje mi się, że widziałem także grupkę dzieci ze szkoły Basi oraz znajomych teściów. Najwyraźniej w tej trudnej chwili przyszli dodać rodzicom Janiny otuchy. Patrzyłem na nich wszystkich i dręczyło mnie to, że nikt z nich nie zna prawdy na temat tego, co się wydarzyło. Wszyscy myśleli, że doszło do tragicznego wypadku. Czułem, że ich oszukuję. I nagle wśród tego tłumu dojrzałem twarz, która tam zupełnie nie pasowała, choć z jakiegoś powodu wydała mi się znajoma. Mężczyzna miał nieco ponad czterdzieści lat, jego kędzierzawe włosy zdążyły już lekko posiwieć. Był trochę niższy ode mnie, o kilka centymetrów, ale jednak. Nie widziałem jego oczu, zasłaniały je przeciwsłoneczne okulary. Szary wełniany płaszczyk wyglądał na dość drogi. Początkowo nie potrafiłem określić, dlaczego tak wyróżniał się z tłumu. Zrozumiałem dopiero po chwili. Nie tylko mnie wydał się on znajomy. Inni ludzie też na niego zerkali z pewną ciekawością. Zapewne gdyby nie okoliczności, w jakich się tu znaleźli, co najmniej kilka osób podeszłoby do niego z prośbą o autograf lub pamiątkowe selfie. Chyba zorientował się, że zbytnio zwraca na siebie uwagę, bo nagle się wycofał na sam koniec i schował za pobliskim drzewem. Śledziłem go wzrokiem, próbując sobie przypomnieć, kim jest ten człowiek, kiedy stanął przede mną kolejny żałobnik. Jego też nie znałem. Miał koło pięćdziesiątki i sporą tuszę, którą próbował ukryć pod szarym swetrem. Chwycił mnie za rękę, dosłownie przyciągnął ją do siebie i mocno ścisnął. Wbijał we mnie wzrok, przejęty i chyba lekko przestraszony.
Źródło: Marginesy
– Mówili mi, żebym tu nie przyjeżdżał – powiedział nagle chrapliwym głosem. – Co takiego? – Ludzie, rodzina, wszyscy... Mówili mi, żebym tu nie przyjeżdżał. Ale ja musiałem. No, kurwa, musiałem. Co zrobić, ale musiałem. W mordę mi pan możesz dać, ale ja musiałem. Zbliżył się jeszcze trochę, jakby chciał się o mnie oprzeć, a ja poczułem z jego ust wyraźny zapach alkoholu i papierosów. – Jest pan pewien, że trafił na właściwy pogrzeb? – zapytałem. Mężczyzna odsunął się ode mnie. Jego wzrok powędrował na grób Janiny i na małą metalową tabliczkę z jej imieniem, nazwiskiem, datą narodzin i śmierci. – Tak. Jestem pewien – powiedział powoli i sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej złożoną na pół karteczkę i wcisnął mi ją w dłoń. – To mój numer telefonu. Będzie pan chciał, to pan do mnie zadzwoni. Bardzo mi przykro z powodu pańskiej żony. Klepnął mnie na pożegnanie w ramię. – Kim pan jest? – zapytałem, kiedy już miał odchodzić. Facet odwrócił się. Jego twarz lekko zbladła. Pokazał drżącym palcem na grób. – Kierowcą – odparł. – To ja ją zabiłem. Zanim zdążyłem zareagować, znalazła się przy mnie następna osoba, koleżanka Janiny z pracy. Odebrałem kolejną porcję kondolencji i miłych słów na temat mojej zmarłej żony. Gdy wreszcie ten kondukt żałobników się skończył, każdy z nas rzucił po grudce ziemi i ludzie zaczęli się rozchodzić, w pobliżu nie było już ani kierowcy, ani tajemniczego mężczyzny z kędzierzawymi włosami. Poprosiłem moich rodziców, żeby zabrali dziewczynki do restauracji, gdzie mieliśmy stypę. Powiedziałem, że potrzebuję jeszcze chwili, by załatwić sprawy z księdzem i w spokoju pożegnać się z Janiną. Przyjęli to ze zrozumieniem. Mama tylko poprosiła, żebym nie zwlekał zbyt długo. Uważała, że córki chcą być teraz z ojcem. Ja miałem inne zdanie. Wydawało mi się, że i Iwonce, i Basi największą przyjemność sprawi teraz przebywanie ze swoimi kuzynami. Zostałem przy grobie sam, więc ściągnąłem marynarkę i zawiesiłem ją sobie na ramieniu. Po kilku minutach dwaj grabarze stojący do tej pory z boku zapytali, czy mogą już zasypywać. Poczekałem, aż trumna z Janiną zniknie pod ziemią, a potem nie- śpiesznie poszedłem w stronę parkingu. Rozglądałem się dookoła, szukając wzrokiem albo kierowcy, albo tajemniczego mężczyzny, jednak żadnego z nich nie dostrzegłem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj