W zeszłym tygodniu nakładem wydawnictwa Czarna Owca ukazała się powieść Eduarda Wierkina zatytułowana Wyspa Sachalin. Bohaterka powieści pochodzi z Japonii - kraju, który cudem ocalał z globalnej wojny. Postać ta wyrusza z wyprawą badawczą na Sachalin, który jest miejscem pośrednim pomiędzy resztką ludzkiej cywilizacji a miejscem spustoszonym wojną. Wydawnictwo Czarna Owca udostępniło fragment powieści Wyspa Sachalin w przekładzie Pawła Podmiotko.  Miłej lektury. 

WYSPA SACHALIN - OPIS KSIĄŻKI

Trudno przewidzieć przyszłość, gdy świat już się skończył. Gdy światowe mocarstwa pogrążyły się w najbardziej wyniszczającym konflikcie wszechczasów, cywilizacja praktycznie przestała istnieć. Z dawnych stolic pozostały wypalone bombami pustkowia. Tam, gdzie promieniowanie nie zabija na miejscu, panoszy się zaraza, której nie sposób powstrzymać. W oszczędzonej w trakcie wojny Japonii trwa walka o przetrwanie. To właśnie stamtąd pochodzi Lilak – młoda futurolożka, która decyduje się na ryzykowną wyprawę badawczą. Jeśli jej się powiedzie, być może uda jej się dowiedzieć, co czeka ludzi w przyszłości. Celem Lilak jest Sachalin – wyspa będąca strefą przejściową między Japonią a piekłem rozciągającym się na kontynencie. To tutaj przybywają ostatni uchodźcy dramatycznie walczący o przeżycie. To tutaj trafiają ci, którzy nie zasługują na życie w społeczeństwie. Lilak bardzo szybko przekona się, że Sachalin to coś więcej niż kolonia karna. To odpowiedź na to, dlaczego ludzkość znalazła się na krawędzi zagłady. Kanibalizm, przemoc i wszechogarniające szaleństwo. Tylko co się wydarzy, gdy podczas wyprawy coś pójdzie nie tak? Wyspa Sachalin to olśniewająca i przerażająca wizja tego, dokąd może zmierzać nasza cywilizacja. Eduard Wierkin po mistrzowsku parafrazuje Czechowa, snując narrację, która zasłużenie stawia go w jednym rzędzie z braćmi Strugackimi. Poetyckość i bezwzględność opisu, uchwycona w przekładzie Pawła Podmiotko, zachwyca, a tempo akcji zapiera dech w piersiach.

WYSPA SACHALIN - FRAGMENT POWIEŚCI

Spojrzałam na zachód, w stronę kontynentu, i przez ułamek sekundy zdawało mi się, że go widzę – nad cienką linią horyzontu wznosiły się ciężkie i ciemne fatamorgany, ni to odbicia brzegu na niebie, ni to chmury, ni to dym z wciąż jeszcze płonących lasów; między Kappą a niewidocznym brzegiem bielała Enola, która balansowała jak drzazga na przecięciu widnokręgu i była w gotowości. Na północnym wschodzie, spowity w nierzeczywistą mgiełkę, unosił się na wodzie niedaleki Sachalin, który wyglądał nieoczekiwanie zielono i strojnie; po słowach paterena Pawła spodziewałam się ujrzeć coś nieco innego, chociaż to mogło być złudzenie – wrażenie wywołane słońcem, porankiem i czystym powietrzem, które ogarnęło mnie nagle po dusznej kajucie. Przed nami zaś leżał Moneron, wielki kamień rzucony tu w zamęcie stworzenia; po bliższym przyjrzeniu się powstawało wrażenie, że wyspa się rusza, jej powierzchnia była ruchoma i żywa, z początku pomyślałam, że mi się to przywidziało. Starszy oficer nie zachwycał się powietrzem i wiatrem, z ponurą miną nadal niezgrabnie okazywał mi względy, jednak tym razem nie próbował zaimponować mi szablą ani lśniącym mundurem, ani dzielną postawą, tylko niespodziewanie podarował mi niewielką książkę – Przewodnik po regionie wyspiarskim. Książkę wydano w formacie kieszonkowym prawie sto lat temu, przez ten czas porządnie się wytarła i zaokrągliła na rogach, ale papier wciąż był zachowany w całości, litery rozlewały się tylko na skrajach stronic, tekst nadawał się do czytania, więc otworzyłam na właściwym rozdziale i w czasie gdy Kappa ostrożnie podchodziła do wyspy, przeczytałam dwie strony o Moneronie. W miarę jak się zbliżaliśmy, stawało się jasne, dlaczego wyspa zdawała się żyć. Była pełna Chińczyków. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że zajmowali pół wyspy, ale to, rzecz jasna, nie tak – po prostu Chińczycy stłoczyli się na łagodnym brzegu zatoki, do którego podpływała Kappa. Przedziwny widok. Jasne, zdarzało mi się wcześniej widzieć wielkie zgromadzenia ludzi, na przykład podczas świąt na placach zbierały się ich dziesiątki tysięcy, ale tu… Starszy oficer podał mi lornetkę, ale nie chciałam patrzeć na Chińczyków. A oficer, który trasę Wakkanai–Kurylsk–Chołmsk przemierzał cztery razy w roku, zauważył, że tym razem uchodźców na Moneronie jest mniej, widocznie wskutek surowej bezśnieżnej zimy. Stwierdziłam, że na brzegu nie ma baraków, namiotów ani jakichkolwiek innych siedlisk, które pozwoliłyby przetrwać zimę. Tatsuo powiedział, że zimę przeczekuje się tu w norach i ziemiankach, co niewątpliwie stanowi pożyteczną kwarantannę – do momentu emigracji na wyspie pozostają tylko zdrowi i wytrzymali, gotowi spotkać się twarzą w twarz z Sachalinem. Poza tym morze znosi na Moneron dużą ilość rozmaitych śmieci, które jesienne i zimowe sztormy sprawnie zapędzają do Cieśniny Tatarskiej; czekający na ewakuację z Moneronu majstrują z tego materiału zadziwiające rzeczy, na przykład niektórzy nauczyli się topić plastikowe butelki, kruszyć je na watę i szyć z niej kufajki. Chodzą słuchy, że na Moneronie są też stali mieszkańcy: gnieżdżąca się w starych bunkrach rodzina, która przez długie lata przebywania na wyspie straciła ludzkie oblicze.
Źródło: Czarna Owca
Oficer Tatsuo uśmiechnął się pod nosem i natychmiast powiedział, że traci się tu ludzkie oblicze całkiem szybko, a większość wysiada na ląd już bez żadnego oblicza, w szczególności na Moneronie kwitnie… Uśmieszek starszego oficera zrobił się konfidencjonalny i przestraszyłam się, że zaraz wyjawi mi wyjątkowo ohydne szczegóły i opowie mi o plugawych zwyczajach wyspiarzy, ale na szczęście przerwała mu syrena, która wzbudziła na brzegu poważne ożywienie. Tatsuo, usłyszawszy syrenę, zakrztusił się i teraz kasłał, i spluwał za burtę, a ja patrzyłam na Moneron. Mimo że trwało lato, wyspa była żółta i miejscami czarna; zapytałam oficera, dlaczego nie utrzymuje się tu roślinność, przecież nawet na wypalonym Iturupie wegetowała jakoś na brzegach strumieni. Tatsuo skończył pluć, uśmiechnął się protekcjonalnie i wyjaśnił, że zimujący wyjadają do czysta całą przygodną trawę, porosty i przybrzeżne wodorosty, tak że zostają tylko kamienie, ziemię z Moneronu zjedli już dawno, teraz jest tam tylko wylizana skała, przy czym mieszkańcom wyspy udało się też obgryźć starą kaplicę zbudowaną z czerwonej cegły. Znów zaryczała syrena i ruch na wyspie się wzmógł, Chińczycy stłoczyli się na brzegu, przez co powstało wrażenie, że wyspa się przechyliła i lada chwila nabierze wody. Oficer Tatsuo zaśmiał się, powiedział, że to jest najzabawniejsze – kiedy wszyscy biegną i tratują się nawzajem, a gdyby chlasnąć teraz z rufowego cekaemiku, to zrobiłoby się jeszcze zabawniej.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj