Podczas 43. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni miałem okazję porozmawiać z Aleksandra Konieczna i poruszyć temat trudności ról biograficznych oraz jak kraść film nie odgrywając głównej roli. Wszystko to przy okazji produkcji Janusza Kondratiuka, Jak pies z kotem. Michał Kujawiński: Ponownie wciela się pani w rolę biograficzną. Trudno jest się przygotować do takiej roli? Jakie wyzwania czekają na aktora? Aleksandra Konieczna: Zdecydowanie trudniej. W przypadku rodziny Beksińskich było to dla mnie prostsze, bo Zosia Beksińska już nie żyje, nie ma też już żadnej rodziny, ród Beksińskich nie jest kontynuowany. Dodatkowo, Zosia nie była osobą medialną i tak znaną jak jej wybitny mąż i syn. Miałam więc łatwiej, bo wiedziałam, że nie będą z nią porównywana. W tym przypadku (film Jak pies z kotem - przyp. aut.) zadanie było dużo trudniejsze. Jedne z pierwszych pytań, jakie zadałam Januszowi Kondratiukowi było: słuchaj, przecież były filmy o Marilyn Monroe,czy ktokolwiek pamięta aktorki grające Marilyn? Nie. Pozostały w cieniu Marilyn Monroe. Na to Janusz, chcąc mnie ośmielić, a jednocześnie jakby umniejszyć problem, powiedział: no, ale toutes proportion gardée. Niemniej jednak dla sporej części społeczeństwa Iga Cembrzyńska jest ikoną polskiego kina. Dlatego pytałam Janusza, w jaki sposób ja mam do tego podejść? Bo jeśli chodzi o przedstawienie Igi Cembrzyńskiej w proporcjach jeden do jednego, to lepiej zwrócić się do jakiejś artystki kabaretowej. Ona pewnie zrobiłaby to lepiej ode mnie (uśmiech). Miała pani okazję spotkać się z Igą Cembrzyńską przed rozpoczęciem prac nad filmem. Otrzymała pani jakieś rady i wskazówki? Myślę, że to było zadanie z kategorii tych dziwnych, trudnych, gdzie spotkała się kobieta z kobietą - i co ważne, aktorka z aktorką. Wyglądało tak, że Pani Iga czuła się zobowiązana, żeby mi coś powiedzieć. Ja nie oczekiwałam, że mi powie coś konkretnego, tylko patrzyłam na nią i chciałam wyczuć, o co poszło i dlaczego nie podjęła się tej roli. I czy nie miałaby nic przeciwko, żebym ja to zrobiła. Powiedziała jednak: podobają mi się pani włosy i pani mi się podoba. Mogę jedynie powiedzieć, żeby pani pięknie zagrała tę rolę. Jest tyle ode mnie młodszych aktorek, które wykonają to zadanie dobrze, więc po co ja mam się męczyć. Mówiła to oczywiście ze łzami w oczach. Po prostu poczułam się zaakceptowana przez nią. Czy czas spędzony przy tej postaci wywołał u pani jakieś przemyślenia na temat swojej kariery, odcisnął jakieś piętno? Czy będzie coś znaczyć dla mojej kariery, to będziemy się dopiero dowiadywać. Zderza się ona na razie z percepcją widzów i niedługo się dowiemy o skutkach, także i o tym, jak sama rola zostanie odebrana. Ale w znaczeniu ludzkim, jestem taką aktorką - użyję wielkich słów - którą bardzo interesuje człowiek. Jestem humanistką i uprawiam swój zawód jak humanistka, interesuje mnie osoba, interesuje mnie ta kobieta, która przyszła do mnie w scenariuszu. Rozkładam i analizuję ją, szukam jej w sobie, ale też hipotetycznie szukam możliwości bycia kimś takim. Postać Igi wprowadza do tej ponurej rzeczywistości trochę wigoru? Tak, ona w scenariuszu - i myślę, że dla Janusza także - miała takie działanie. Tak jak mówił Robert Więckiewicz: myślałem, że to film o mnie, a przyszła Konieczna i skradła film (śmiech). Bo właśnie to jest taka osoba, która wchodzi i kradnie wszystkie puenty. Inni pracują, pracują, a ona się pojawia i wszystko zgarnia czymś bardzo efektownym. Ja dobrze wiedziałam, że do pewnego momentu ta rola w scenariuszu ma tak działać, ale potem bardzo zależało mi, żeby w momencie jej rozpadu i dezintegracji bardziej zgłębić ten temat. Było bardzo dużo scen, które niestety wypadły w montażu i pokazywały właśnie utratę jej pamięci. Musiało tak jednak być, bo materiału było bardzo dużo, a ten wątek się tak rozrastał, że groziło to filmem o Idze, a jednak miało być o braciach. No własnie, pani postać nie grała pierwszych skrzypiec, ale pewnie nie tylko w moim odczuciu skradła cały film. Janusz i producenci dbali jednak o to, aby to był film o braciach. Mi zależało na tym i w pierwszych rozmowach z Januszem mówiłam, że do pewnego momentu będę się Tobie wygłupiać i będę robić, co chcesz, ale potem zależy mi na tym, żeby ona zaczęła się rozpadać, bo dopiero wtedy widz może się z nią utożsamić i nie ma tej łatwości oceniania, że to po prostu typowa aktorka, że odpadła. Traci się wtedy łatwość oceny jej zachowań. Myślę, że to właśnie poprzez montaż, który musiał zostać skrócony, trochę słabo wybrzmiewa to w filmie. Mogłoby być lepiej, ale ja to wszystko rozumiem. Są to powody reżyserskie i producenckie, natomiast jakby jest mi trochę żal, że tej rozpadającej się Igi walczącej o jakość swojego mózgu i życia, jest mało. Czy scena z goleniem filmowego męża była jedną z trudniejszych? Owszem (Śmiech). Zagrać tę scenę było łato o tyle, że ja naprawdę nie umiem tego robić. Nigdy nie goliłam żadnego mężczyzny. Żeby wzbudzać pianę i ciąć, od czego to się zaczyna i co się naciąga... pamiętam w dzieciństwie moich wujków, którzy się tak golili, mój dom był wielopokoleniowy. Ale technicznie, jak to się robi, nie mam pojęcia i wcale to nie jest łatwe, prawda? Jak pies z kotem może stanowić jakaś naukę lub podziała motywująco na innych ludzi zajmujących się chorymi? Tak. Ja myślę, że o tym właśnie też jest ten film. Dostałam nawet propozycje od Pana Artura Wolskiego, żeby w kinie Altantic w Warszawie zrobić projekcje specjalną dla nauczycieli i uczniów. To jest ważne, chociaż Janusz się zarzeka, że to nie jest film, który miałby jakąkolwiek tezę i faktycznie jej nie ma, ale ten film porusza jakiś temat tabu. Dotyka tego, że będąc sprawnymi, mamy takie wrażenie, że tak wygląda świat, ale przecież choroba trwająca długo jest częścią naszego życia. Chorowanie i umieranie jest częścią życia. A od pewnego czasu stała się też produktem, bo można ją sprzedać dobrze w kryminałach albo filmach akcji. Ubrać laski w seksowne czarne portki, dać im gangi i można dobrze ją sprzedawać, ale taka trwająca realnie, długo, która trwa i boli, to takiej nie chcemy oglądać, zepchnęliśmy ją do przytułków, gdzie inni ludzie robią to za nas jeśli mamy pieniądze. Chorzy bliscy mają prawo do naszych domów.
Źródło: Foto: Akson Studio, Hubert Komerski
Zwłaszcza że los jest przewrotny i przykre sytuacje mogą przytrafić się nam w każdej chwili; choroba lub zajmowanie się osobą chorą. Kiedyś na parkingu teatralnym zauważyłam, że moja koleżanka podjeżdża takim wielkim, eleganckim samochodem, więc powiedziałam: Super, jakie masz świetne auto. Ona odpowiedziała, że wolałaby mieć tatę... to auto po nim. Dowiedziałam się, że do końca jej tata był w domu i opiekowała się nim rodzina.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj