Gwiezdne Wojny: ostatni Jedi pokazuje wyraźnie, że słowa Luke'a Skywalkera o końcu Jedi nie są przesadzone. Film sugeruje nową drogę dla użytkowników Mocy.
Spora część filmu Star Wars: The Last Jedi mówi o tym, że musi nadejść koniec Jedi. Temat porusza Luke Skywalker, pojawia się on też w rozmowie z Yodą. Czy fakt, że Luke nazywa Rey ostatnią Jedi pod koniec filmu jest sprzeczne z całą tezą? Nie wydaje mi się.
Zauważmy, że Luke mówi o Rey jako o "ostatniej Jedi", nie jako pierwszej Jedi nowego zakonu czy o kimś, kto będzie kontynuować ducha religii Jedi. To jest wstępna sugestia do tego, że samo nazywanie jej Jedi nie do końca jest zgodne z prawdą. Teoretycznie można ją tak nazwać, bo pobierała nauki u mistrza Jedi, więc częściowo wchłonęła podstawy tej religii. To jednak nie oznacza, że Rey będzie Jedi i będzie kontynuować to, co znamy, a sugestie padają w samym filmie. Bardziej można to interpretować jako nazywanie jej spadkobierczynią tego, co Jedi reprezentowali.
Na Ahch-To znajduje się pierwsza świątynia Jedi, która sama w sobie daje nam istotne sugestie inspiracji twórców do rozwijania tego, czym będą użytkownicy Mocy. W paru scenach dość wyraźnie widzimy mozaikę przedstawiającą tzw. pierwszego Jedi (Prime Jedi), która bardzo przypomina kształtem symbol Yin i Yang z chińskiej filozofii. Sam obraz przedstawia istotę zachowującą równowagę pomiędzy jasną i ciemną stronę Mocy. A o to przecież też chodzi w Yin i Yang, gdzie dwie skrajne przeciwieństwa mają być ze sobą ściśle połączone w równowadze. Razem mają tworzyć lepszą całość. Mają się uzupełniać. A to sugeruje bardzo wyraźnie zerwanie z podziałem na Jasną i Ciemną Stronę Mocy, czyli innymi słowy pierwsi Jedi zachowywali równowagę pomiędzy obydwiema stronami. To miało wpływ na to jakimi są istotami. Sama strona Mocy nie decydowało o tym, czy ktoś jest zły, czy dobry, bo to definiował charakter, indywidualne decyzje i ewentualne popełniane błędy.
Oznacza to, że w przyszłości nie będzie Jedi, których znamy. To byli słudzy Jasnej Strony Mocy, którzy w swoim życiu stronili od wszelkich rzeczy związanych w najmniejszym stopniu z Ciemną Stroną (np. miłość). W pewnym sensie to powinno stworzyć coś w rodzaju "szarego Jedi", ale najpewniej z zupełnie inną nazwą, która musi zostać wprowadzona. Wiemy, że Rey podjęła zaledwie dwie lekcje u Skywalkera, więc nie jest przesiąknięta w pełni teorią religii Jedi. Wiemy jednak też, że teksty pierwszych Jedi z drzewa są w jej posiadaniu (wszystko wskazuje na to, że za sprawą samego Yody, który trochę nabijał się ze swojego ucznia udzielając mu ostatniej lekcji), więc sama Rey podejmie nauki czegoś, co z Jedi w naszym rozumieniu nie ma nic wspólnego. A czego Luke Skywalker teoretyczni się bał, bo sam tego nie przeczytał. Będzie to czymś innym, nowym, trochę mniej baśniowym, ale być może tego właśnie Gwiezdne Wojny potrzebują.
Te wszystkie czynniki pojawiają się w filmie w osobach Kylo Rena i Rey. Szczególnie widać to w scenie walki w sali tronowej. Oboje mają w sobie Jasną i Ciemną Stronę Mocy i ona ich napędza podczas tego starcia. A twórcy dali nam wyraźnie sugestie, że te aspekty nie muszą być związane z ich charakterem. Zobaczcie, że Rey walczy w pełnym gniewie, ekspresyjnie, wręcz agresywnie, natomiast Kylo Ren jest spokojny, opanowany i pewny siebie. Ta sprzeczność ukazuje odejście od prostego schematu dobra i zła, który był definiowany przez strony Mocy. Nic nie będzie już czarno-białe.
Pamiętajmy, że nowy kanon Gwiezdnych Wojen już pokazał, że Jedi i Sith to nie są jedyne organizacje w galaktyce, które wyznają Mocy. Inne rasy wierzą w Moc i znają ją pod zupełnie inną nazwą (choćby rasa Zeba z Star Wars: Rebeliantów). A przecież mamy też czarownice z Dathomiry (znane choćby z Wojen Klonów), których postrzeganie i wykorzystanie Mocy stoi na zupełnie innym poziomie. Nie zapominajmy też o Bendu ze Star Wars: Rebeliantów, czyli niezwykle potężnej istocie, która jest uosobieniem równowagi Mocy i umiejscowienia się po środku równania. Te ruchy, których kulminacją w pewnym sensie jest Ostatni Jedi, dają nam do zrozumienia, że Moc to coś więcej niż Jedi i Sithowie. To musi wyjść poza to, co przez filmy stoi w świadomości odbiorców, aby móc dojrzeć, rozwinąć się i dać koniec końców coś nowego. Musimy jednak pamiętać, że sercem mistycyzmu Gwiezdnych Wojen nie jest Jedi ani Sith, a Moc sama w sobie. Ona wyraźnie nadal będzie obecna.
A to wszystko zmusza do powrotu do starego kanonu Gwiezdnych Wojen. Tam też na początkach Jedi był tzw. zakon Je'daii umiejscowiony na planecie Tython. Wierzyli, że dwoistość Mocy jest reprezentowana przez księżyce ich planety zwane Ashla (reprezentująca jasność) oraz Bogan (ciemność). Ich celem jednak było osiąganie równowagi pomiędzy nimi, czyli trzeci aspekt ich wiary - tzw. Bendu. Co ciekawe, symbol Bendu posłużył imperatorowi Palpatine do stworzenia symbolu jego Imperium. Inspiracje tym czuć w planie na nowy kanon Gwiezdnych Wojen, który skieruje się w stronę równowagi Mocy i szarości, gdzie czyny jednostek nie będą warunkowane przez Moc, ale przez ich indywidualne decyzje i pragnienia.
Koniec Jedi musi nadejść, aby Gwiezdne Wojny mogły się rozwijać. Moc to nie tylko Jedi, Bendu czy Sithowie. To rzecz z o wiele większym potencjałem do wykorzystania, rozbudowy i opowiadania historii opartej na innej dramaturgii. Sugestia równowagi w Mocy, którą notabene miał przywrócić Anakin Skywalker jako Wybraniec, może nam powiedzieć, że w pewnym sensie mu się to uda. Koniec końców Moc będzie w równowadze i jej strony nie będą miały takiego wpływu jak do tej pory. A to samo w sobie byłoby ciekawą klamrą wszystkich 9 części Gwiezdnej Sagi.