Z okazji wznowienia powieści Łaska rozmawiamy z jej autorką, Anną Kańtoch, o wznowieniach właśnie, o pisaniu, o tym, czy woli kryminał, czy fantastykę, a także o fabule jej najnowszej książki.
Kilkanaście dni temu do księgarń trafiło nowe wydanie Łaski - pierwszego kryminału w dorobku Anny Kańtoch, nagradzanej autorki fantastyki i kryminałów.
MARIUSZ WOJTECZEK: Jak się wraca do własnej powieści sprzed lat?
ANNA KAŃTOCH: Znakomicie, zwłaszcza że ja tak naprawdę nie musiałam w żaden sposób do książki wracać. Wznowienie ma tę zaletę, że te rzeczy, na które autor ma wpływ, zostały zrobione już wcześniej. Można więc sobie odpocząć. Jedyne, co zrobiłam przy tej powieści, to poprawienie pewnego drobnego, aczkolwiek oczywistego błędu, co wymagało zmiany bodajże połowy jednego zdania.
To był twój drugi debiut, tym razem w literaturze kryminalnej. Czym różni się pisanie kryminału od tworzenia fantastyki?
W przypadku fantastyki większą uwagę zwracam na budowanie świata, w przypadku kryminału na intrygę – żeby była logiczna i wszystko na koniec ładnie się spinało. Poza tym jakichś większych różnic nie widzę. Tu zresztą trzeba zaznaczyć, że tak naprawdę sporo moich wcześniejszych książek to też kryminały (albo przynajmniej historie z elementem zagadki), tyle że w sztafażu fantastycznym. Takie są np. opowiadania o Domenicu Jordanie. Trudno więc w moim przypadku mówić o jakiejś drastycznej zmianie gatunku.
Łaska wzięła szturmem polski rynek kryminału i trafiła do ścisłego finału Nagrody Wielkiego Kalibru – chyba najważniejszej w polskiej literaturze kryminalnej. Taki sukces na starcie cię zaskoczył?
Szczerze mówiąc, nie pamiętam już zbyt dobrze, to było dawno temu. Na pewno nie spodziewałam się nominacji do Nagrody Wielkiego Kalibru dla drugiej książki kryminalnej, czyli Wiary, bo akurat na czas wrocławskiego festiwalu zaplanowałam sobie wakacje na Islandii i byłam potem jedyną nieobecną nominowaną na sali. O tym, że otrzymałam Nagrodę Specjalną im. Janiny Paradowskiej, dowiedziałam się podczas jedzenia posiłku w Akureyri.
A czy to docenienie umocniło w tobie przekonanie, że porzucenie fantastyki na rzecz kryminału było dobrym wyborem?
Bardziej mnie przekonały wyniki sprzedaży, uczciwie mówiąc. Nie da się ukryć, że kryminał ma w Polsce więcej odbiorców niż fantastyka, co zresztą mnie prywatnie boli, bo bardzo bym chciała, żeby fantastyka cieszyła się większą popularnością. A ja co prawda bardzo lubię pisać, ale nie ukrywam, że chciałabym też na pisaniu zarabiać. Wolałabym jednak nie mówić o „porzuceniu” fantastyki, bo wciąż uważam się za autorkę tego gatunku. Po prostu tak się składa, że ostatnio piszę więcej w konwencji kryminału – z powodów jak wyżej.
Ja przyznaję – z całą sympatią do kryminalnej odsłony twojej twórczości – że trochę tęsknię za prozą spod znaku powieści Czarne czy nowel o Domenicu Jordanie. Wrócisz jeszcze kiedyś do pisania fantastyki?
Już wróciłam. Ostatnia powieść, którą skończyłam w grudniu 2023 r., to właśnie fantastyka – taka trochę nieoczywista, może bardziej w stylu Niepełni niż Czarnego, ale jednak fantastyka. Nie wiem, kiedy ta książka będzie miała szansę się ukazać, ale mam nadzieję, że niedługo.
Obserwatorzy w mediach społecznościowych mogli zauważyć, że pracujesz nad nową powieścią. Możesz zdradzić coś na jej temat? Na jakim etapie są prace?
Mam ambitny plan skończenia nowej książki do końca czerwca, ale co z tego wyjdzie, zobaczymy. Jeśli czerwiec nie wypali, drugim terminem jest koniec września. To kryminał, stand-alone z akcją dziejącą się w okolicy Żywca. Jeśli ktoś pamięta Niepełnię, tam pojawiały się już te tereny. Będzie to historia trójki rodzeństwa, które w dzieciństwie straciło w dziwnych okolicznościach oboje rodziców i teraz, po latach, pojawia się szansa na wyjaśnienie zagadki.
Wróćmy do Łaski. Ta, jak również późniejsza Wiara, ma akcję osadzoną w czasach PRL-u. Skąd pomysł na uciekanie z fabułą w przeszłość? W okres komunistycznego zniewolenia?
Większość mojego dzieciństwa przypadła na lata 80., stąd mam sentyment do tamtego okresu, to raz. Po drugie, lata osiemdziesiąte ze swoją zaściankowością i szarzyzną wydają mi się idealnym tłem dla takich właśnie kameralnych kryminałów, jakie lubię pisać. Jest jeszcze trzeci powód, mniej ważny: lata osiemdziesiąte łatwiej ogarnąć pod względem researchu niż np. lata dziewięćdziesiąte, kiedy rzeczywistość w Polsce zmieniała się bardzo dynamicznie. Napisałam jedną książkę z akcją rozgrywającą się pod koniec lat 90. i nie chcę tego robić nigdy więcej. Co chwila potykałam się tam na pytaniach, jaki zasięg miały ówczesne telefony komórkowe i inne tego typu drobiazgi...
Łaska to kryminał, który ma cechę charakterystyczną dla polskiej prozy z tego gatunku – by za przykład podać choćby prozę Roberta Małeckiego czy Bartosza Szczygielskiego. Geneza zbrodni kryje się w zamierzchłej przeszłości. W późniejszych swoich powieściach też sięgasz po zbrodnie sprzed lat, które wreszcie mają szanse doczekać się wyjaśnienia. Co jest w tym schemacie tak kuszącego? Sprawy z teraźniejszości nie są dla autorów kryminału wystarczająco nośne fabularnie? Dość atrakcyjne?
Są atrakcyjne, ale ja po prostu bardzo lubię ten schemat z zagadką z przeszłości, nic na to nie poradzę. Może dlatego, że podwójna tajemnica (ta z przeszłości nakładająca się na tę z teraźniejszości) wydaje się ciekawsza niż pojedyncza?
A co jest dla ciebie największym wyzwaniem przy pisaniu nowej książki? Wymyślanie samej zbrodni? Kreślenie zarysu intrygi? A może najwięcej wysiłku kosztuje obudowanie historii kryminalnej wyrazistym światem przedstawionym?
Zazwyczaj te wszystkie elementy (świat, intryga, bohaterowie itp.) przychodzą do mnie razem, jako całość historii, dlatego trudno powiedzieć, co jest mniejszym, a co większym wyzwaniem. Tak naprawdę najtrudniejsze jest chyba samo pisanie, bo to zajmuje najwięcej czasu i czasem, cóż, trzeba się przełamać, kiedy człowiekowi się nie chce, a tu deadline się zbliża...
Łaska jest – jak wspomnieliśmy – wznowieniem. Nie kusiło cię, by do nowej edycji ją w jakiś sposób zmienić? Przeredagować? Tak, jak zrobił to Maciej Siembieda ze wznawianym właśnie przez Wydawnictwo Agora 444?
Absolutnie nie. Wiem, że są sytuacje, kiedy trzeba zmienić raz wydaną powieść (np. konflikt z poprzednim wydawcą), więc w takich przypadkach nie mam pretensji. Nie podobają mi się natomiast sytuacje, gdy autor przeredagowuje książkę po to, żeby ją jeszcze raz sprzedać. W moim przekonaniu to jest w stosunku do czytelnika po prostu nieuczciwe. Jedyne, co wydaje mi się OK, to poprawienie drobnych błędów, które nie wpływają na odbiór całości – tak właśnie zrobiłam w Łasce.
W swoim literackim dorobku oprócz powieści masz także liczne opowiadania. Lubisz je pisać? Doceniasz krótką formę jako integralną część literackiego świata? Czy traktujesz tylko jako wprawkę przed prawdziwym pisaniem – powieściopisarstwem?
Lubię, ale z opowiadaniami jest ten problem, że one mi się rzadko kiedy opłacają – i nie mówię teraz o kwestii finansowej, ale o, hmm, stosunku nakładu pracy do efektu. Powieść jestem w stanie napisać w pół roku, pisanie opowiadania zajmuje mi trzy miesiące (miesiąc na wymyślenie fabuły, miesiąc na pisanie, miesiąc na poprawianie). Dlatego opowiadań piszę teraz mniej, co nie znaczy, że całkiem z nich zrezygnowałam.
Najważniejsze dla ciebie opowiadania spośród całej poznanej dotąd literatury? Trzy tytuły warte polecenia. Albo trzy nazwiska autorów?
Bardzo lubię opowiadania Andrzeja Sapkowskiego – moim zdaniem ten autor lepiej sprawdza się w krótkich formach niż długich. Podobnie jest z George’em Martinem – doceniam Pieśń Lodu i Ognia, ale Piaseczniki to jest mistrzowski tekst. A jeśli mają być trzy nazwiska, to do kolekcji dorzuciłabym jeszcze Angelę Carter– czytałam ją dawno temu, ale pamiętam, że zrobiła na mnie spore wrażenie.
W naszym kraju antologie – choć się pojawiają – nie zyskują zwykle wielkiej renomy. Panuje w świecie czytelniczym przekonanie, że autor niemający na koncie powieści nie jest jeszcze w pełni pisarzem. A przecież literatura – w tym współczesna – na świecie udowadnia, że nie powinno się deprecjonować opowiadań. Dla przykładu przywołam nazwisko jednego z moich ulubionych autorów science fiction, Teda Chianga, który nigdy dotąd nie napisał powieści.
Wolałabym nie wchodzić w dyskusję o tym, kto jest w pełni pisarzem, a kto nie jest, bo to temat rzeka, a definicji jest chyba tyle, ilu autorów. Dlatego dyplomatycznie ograniczę się do stwierdzenia, że ja też bardzo lubię opowiadania Teda Chianga.
A w kryminale, który ostatnimi czasy wzięłaś mocno na literacki warsztat, jest przestrzeń na nowelistykę? Czy dla prawdziwego kryminału najlepiej sprawdza się jednak format powieściowy?
Wydaje mi się, że klasyczny kryminał (czyli mniej więcej taki, jaki ja piszę) lepiej się jednak sprawdza w dłuższej formie. W krótkiej trudniej zwieść czytelnika i zakończyć historię zgrabnym twistem. Co nie znaczy, że jest to niemożliwe – pod tym względem ideałem jest dla mnie opowiadanie Świadek oskarżeniaAgathy Christie.
Co czytasz dla przyjemności? Ulubione literackie nazwiska z polskiego (i nie tylko) podwórka? Kogo polecasz?
Czytam przeważnie to, co piszę, czyli ostatnio sporo kryminałów. Ze starszych nazwisk polecam niezmiennie Wojtka Chmielarza, z młodszych ostatnio spodobały mi się kryminały Julii Łapińskiej i Marty Ryczko.
A największe osobiste odkrycie literackie Anny Kańtoch ostatnich lat to…?
Jesmyn Ward – za piękny styl i wszystkie ważne rzeczy, o których pisze.
Dziękuję bardzo za rozmowę.