Avengers: Koniec gry nadchodzi, Thanos przeobraził MCU. W świecie Mścicieli bardziej niż życie liczy się jednak śmierć - Szalony Tytan ma w tej kwestii pewną lekcję.
Złożyło się tak, że
Avengers: Koniec gry nadchodzi w okresie wielkanocnym. Pieczemy mazurki i inne karpatki, gotujemy żurek, jednak nade wszystko rozważamy śmierć i celebrujemy życie. Tegoroczny moment duchowego przejścia znajduje swoje nieoczekiwane uzupełnienie w tym, co chce nam pokazać MCU. Filmowy projekt dotarł już do punktu, w którym czeka go nieuchronna przemiana. Thanos przypomniał o kruchości istnienia, a herosi, choć silniejsi i piękniejsi niż otaczająca nas rzeczywistość, w czułym objęciu Kostuchy radzą sobie tak samo jak my. Umierają nie tylko superbohaterowie; kończy się Kinowe Uniwersum Marvela w formie, jaką znamy. Więcej tu kulminacji niż początków - to doskonały czas na to, abyśmy przyjrzeli się, czym śmierć w MCU de facto jest. Jeśli bowiem zagłębimy się w ukazany w produkcjach Domu Pomysłów proces przemijania, dojdziemy do wniosku, że stał się on bodaj ich najistotniejszym elementem. To świat, w którym nad głowami Mścicieli szybuje bardziej Tanatos niż Eros, a starcie śmierci i życia ma o niebo większe znaczenie niż bitwa dobra ze złem. Tak, kopnąć w kalendarz można efektownie, z przytupem, da też radę zmartwychwstać. Niby żniwiarz jest mroczny, ale zaskakująco często daje się zrobić w bambuko.
Kostusia w zasadzie w każdej z odsłon MCU znajdowała swojego oddanego kochanka tudzież zapalonego wyznawcę. Na tym polu mamy do czynienia z ideologicznymi fanatykami, psychopatami, egoistami, bezmózgimi wariatami, ale też takimi osobnikami, których motywacje i dotychczasowe krzywdy wybudzają w nas mniejsze lub większe pokłady empatii. Najpełniejszy obraz śmierci przedstawia nam jednak Thanos, jegomość wymykający się z jakiejkolwiek rzeźnickiej szufladki; jeśli już kat, to gdzieś na najgłębszym poziomie romantyczny. Choć nie wypowiada tego wprost, koniec końców obwołuje się on międzygalaktycznym zbawcą, tym, który wyzwoli Wszechświat od cierpienia i nadchodzącego kolapsu. Trudno w nim jednak dostrzec Chrystusa z kosmiczną mocą sprawczą, skoro jego modus operandi ufundowany jest na upiornych przesłankach antropologicznych i ideologicznych. Szalony Tytan wprowadza bowiem w życie koncepcję, którą już w 1798 roku w publikacji
An Essay on the Principle of Population przemycał ekonomista i jednocześnie duchowny anglikański Thomas Robert Malthus. Na podstawie obserwacji przyrostu ludności w XVIII-wiecznej Anglii doszedł on do wniosku, że wzrost demograficzny doprowadzi do klęski głodu i powszechnej nędzy. Malthus rozwiązanie problemu widział w braku jakiejkolwiek pomocy dla ubogich, abstynencji seksualnej czy restrykcjach dotyczących zawierania małżeństw. Praca ekonomisty po dziś dzień ma ogromny wpływ na przeróżne ideologie; to ona inspirowała Karola Darwina w jego uwagach na temat selekcji naturalnej, jej wariacje odnajdziemy również w teoriach rasowych, eugenice czy nawet w chińskiej polityce jednego dziecka. Thanos znacznie lepiej niż Malthus pojął jednak, że prawdziwym problemem nie jest tyle samo przeludnienie, co wiążąca się z nim nadmierna konsumpcja.
Tempo przyrostu ludności rośnie w olbrzymim tempie. Choć na przestrzeni ostatnich dekad odsetek żyjących w skrajnej nędzy spadł z 37% do 11%, według prognoz ONZ do 2050 roku Ziemię będzie zamieszkiwać już 10 miliardów ludzi. Zbliżamy się nieuchronnie do punktu, w którym nasza planeta nie zdoła już w stanie wyżywić całej cywilizacji, przy czym człowiek swoimi działaniami przyśpiesza nadejście tego momentu. Idzie tu przede wszystkim o nowe, w pełni zautomatyzowane techniki uprawy ziemi i hodowli zwierząt czy sposoby pozyskiwania energii. Zanieczyszczamy środowisko na niespotykaną w historii skalę, dokładając kolejne cegiełki do emisji trujących gazów do atmosfery tudzież globalnego ocieplenia. Przypomnijcie sobie teraz, o co tak naprawdę chodzi Thanosowi; pokazuje on przecież Mścicielom ponury pejzaż swojego macierzystego Tytana, w którym technologiczne twory i inne konstrukcje jawią się jak widma cywilizacji, która musiała przeminąć. Złoczyńca, co może zaskakiwać, nawet w tak fatalnym położeniu wciąż kocha i dba o życie na swój własny, przerażający sposób. Walczy nie tyle ze wzrostem demograficznym, co z będącym jego konsekwencją postępem - ma namacalne dowody na to, że ten doprowadzi do upadku. MCU w ten sposób nie krytykuje więc ogólnoświatowej utraty kontroli nad liczebnością populacji, a raczej obserwowaną na Zachodzie zatrważającą konsumpcję, tę, która każe ludziom wykorzystywać znacznie więcej dóbr, niż ci w rzeczywistości potrzebują. Sęk w tym, że Thanos na elementarnym poziomie wcale nie chce przynieść nam lekcji o życiu, a o śmierci.
Tak, bez dwóch zdań w kwestii wdrożonych środków działania Szalony Tytan gra w jednej lidze z Adolfem Hitlerem i Polem Potem. Z drugiej jednak strony to nihilista z krwi i kości i paradoksalnie piewca potrzeby moralnej odnowy. Z poszerzających naszą wiedzę o MCU książek i komiksów dowiadujemy się, że zanim rozpoczął realizację planu Decymacji, wszem wobec nawoływał do opamiętania. Dopiero niezrozumienie i społeczna alienacja popchnęły go w kierunku upiornej wizji, w której życie musi ustąpić pola śmierci. Bodajże najbardziej przeraża jej losowość. Spójrzmy jednak na tę kwestię z nieco innej perspektywy: pstryknięcie, choć zdaje się być oparte na zasadzie zupełnego przypadku, pokazuje nam, że jesteśmy równi. Nie wobec prawa czy innego kosmicznego porządku, a w obliczu śmierci. Przeminęli tytani, wyzionęły ducha rośliny i zwierzęta. Thanos, jak nikt inny w popkulturze, nawet na poziomie dosłownym przypomina nam o biblijnym "Prochem jesteś i w proch się obrócisz" podrasowanym jeszcze rzymskim "memento mori". W jednej chwili upstrzone kosmicznymi fajerwerkami i fantastycznymi mocami MCU stało się aż do bólu prawdziwe - prawdziwe, bo przesiąknięte przemijaniem. Najwidoczniej Kinowe Uniwersum Marvela postanowiło stworzyć własną wariację na temat słów Chrystusa o wyzwoleniu; tutaj jednak oswabadzająca jest tak prawda, jak i śmierć. Z różnych odsłon projektu dowiadujemy się więc, że ta ostatnia jest katalizatorem całej, liczącej sobie już 22 odcinki opowieści. Oczyszcza, przynosi ukojenie, rodzi traumy, staje się motorem napędowym działań herosów. Dlaczego przemijanie ma tak kolosalne znaczenie dla projektu? Ano dlatego, że nie istnieją w nim żadne uniwersalne kodeksy etyczne czy wzorce postaw i zachowań. Koniec życia jest w zasadzie jedynym (nie)moralnym punktem odniesienia.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h