Nie ma żadnego przypadku w tym, że Avengers: Wojna bez granic i Koniec gry bezpośrednio podejmują wątki zapoczątkowane w filmie Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów. Ostatnia z wymienionych produkcji jest dla MCU punktem przełomowym - to z niej najdobitniej dociera do nas wniosek, że pod względem moralnym mamy wśród herosów tyle kręgosłupów, co samych postaci. Etyka Steve'a Rogersa miesza się z moralnością Tony'ego Starka. W zależności od przyjętej perspektywy stwierdzimy więc, że obaj postępują "dobrze" i "źle" jednocześnie - raz będzie nam bliżej do wartości prezentowanych przez jednego z nich, w innym miejscu do drugiego. Takie jest jednak całe to moralnie ambiwalentne uniwersum; kodeksy etyczne nieustannie są poszerzane lub redukowane. Spójrzmy choćby na Czarną Panterę, który najpierw w podejściu do Bucky'ego chce stosować mezopotamską zasadę "oko za oko", by później kierować się chrześcijańskim przebaczeniem. Łaska i inne wzniosłe idee jeżdżą w MCU na pstrym koniu - przeobrażają się w zależności od fabularnych potrzeb. Nawet uosobienie cnót wszelakich Rogers zabija; powiesz, że w ramach sprawiedliwej wojny, a jednak wciąż ten typ według fanowskich podsumowań tylko do końca II fazy projektu miał na swoim liczniku... 14 089 istot. To nie jest jednak tak, że całe uniwersum przesiąknięte jest moralną zgnilizną; wszak tej nie widzi nawet Thanos, który odwołuje się bardziej do technologicznego upadku. Herosi MCU przez lata udowodnili, że powoduje nimi wciąż ta sama zasada, akt największego heroizmu, parafraza chrystusowego "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś oddaje życie swoje za przyjaciół swoich". Świat Mścicieli oddycha więc najpełniej tam, gdzie życie spotyka się ze śmiercią. Którzy złoczyńcy MCU nadal żyją i mogą powrócić w 4. fazie?
Źródło: Marvel
+11 więcej
Na poziomie funkcjonowania całemu MCU najprawdopodobniej najbliżej do judeochrześcijańskiej koncepcji "kołowej historii dziejów", której różne formy odnajdziemy także w azteckim kalendarzu czy w obecnej w hinduizmie i buddyzmie samsarze. Chodzi tu więc o świat, który powtarza się nieskończenie wiele razy i nieustannie się odtwarza. Nie ma w nim ani początku, ani zakończenia; życie również się nie kończy - ono się tylko zmienia. Zwróćmy uwagę, że u źródeł całego projektu leży bądź co bądź doświadczenie z pogranicza śmierci, gdy zanurzony w traumatycznej sytuacji Tony Stark przechodzi moralną odnowę i odnajduje spokój ducha w heroizmie. Świadomość przemijania napędzi go tak bardzo, że nie tylko porzuci handel bronią, ale i będzie gotowy do najwyższego poświęcenia, wynosząc rakietę nad Nowy Jork po to, by zatrzymać atak Chitauri. Umarł i narodził się na nowo, podobnie jak Groot, który odda swoje dotychczasowe życie w celu ochrony przyjaciół. MCU celebruje śmierć, co widać bodajże najlepiej w niezwykle widowiskowej scenie pogrzebu Yondu - tak malowniczej, jak i wzruszającej. Na przykładzie Kapitana Ameryki przypomina się nam z kolei, że utrata bliskich doprowadza do przeróżnych traum. Śmierć wcale nie odchodzi, jej widma nieustannie będą wracać. Wie o tym tęskniący za Asgardem Thor czy rozpamiętujący żonę Hank Pym. Tak, jest tu miejsce na powroty zza grobu, jednak jeśli już na ekranie tego typu zabiegi są wykorzystywane, to nie po to, by przeciąć kosmiczny porządek, pokonać tego lub tamtego Szatana tudzież przynieść nieopisane pokłady nadziei i wlać ją w zbolałe serduszka. To wciąż "kołowa historia dziejów", rzeczywistość nieustannej przemiany, śmierć paradoksalnie poprzedzająca życie. Przypomnijcie sobie w tym miejscu negocjacje Doktora Strange'a z Dormammu i nieskończony cykl początków i zakończeń - mrocznego żniwiarza można wyprowadzić w pole. W zależności od przyjętej tonacji przemijanie będzie więc albo bawić, albo poruszać. Składa się tak, że od czasu pstryknięcia na tym polu popadliśmy w zadumę. A przecież tej refleksji przed nami najprawdopodobniej jeszcze więcej... Od blisko roku zatracamy się w nieustannych bojach na temat tego, co w MCU przed nami. Przekonujemy wszystkich, z samymi sobą na czele, że jeśli Kapitan Ameryka czy Iron Man wyzioną na ekranie ducha, będzie to "słabe". Problem polega na tym, że śmierć jest głównym spoiwem całego uniwersum i bez jej odpowiedniego dawkowania projekt nie będzie niczym innym niż kolejnym trykociarskim łubu-dubu. Asekuracja i zaklinanie rzeczywistości na tym polu są zupełnie niepotrzebne. Dom Pomysłów jak nikt inny od wielu dekad udowadnia bowiem, że jeśli superbohaterowie schodzą sześć stóp pod ziemię, to robią to na pohybel wszystkiemu, na pełnym gazie - wióry lecą. Coś się kończy, coś się zaczyna, historia zatacza koło. W tych dniach powinniśmy więc nie tyle płakać nad grobami i wyrywać sobie z głowy włosy, bo ktoś nas odpuścił, a cieszyć się z kolejnego odrodzenia. Wchodzimy powoli w rejon, w którym nikogo z nas jeszcze nie było. Może będzie to zbiorowe zmartwychwstanie? A może multiwersum? Prędzej czy później nas wszystkich pochłonie wszechogarniająca pustka. Sensem życia jest to, że nie wiemy, kiedy do tego dojdzie. Nawet jeśli na Capa czy Tony'ego czeka już czarna dziura nicości, cóż... Jak donoszą naukowcy, z nią też pojawił się pewien problem:
fot. Facebook/GeekCentral/Marvel/NASA
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj