Happy End, czyli szczęśliwe zakończenie, jest czymś, co kojarzy nam się z Hollywood. Trudno sobie wyobrazić komercyjne filmy rozrywkowe z Fabryki Snów, które koniec końców nie kończyłyby się dobrze. Zło musi przegrać, a ci dobrzy odnieść ostateczne zwycięstwo. Patrząc na historię filmowej rozrywki, tylko okazjonalnie odchodzono od tego trendu z różnym skutkiem. Czasem wychodziło to lepiej, czasem gorzej, ale z reguły nie eksperymentowano i trzymano się wytyczonej prostej drogi. Ona się sprzedawała i nadal sprzedaje. Jednak czy Hollywood stać na coś więcej? Czy kino rozrywkowe może wykazać się bezpretensjonalną odwagą i nie dać szczęśliwego zakończenia? Avengers: Infinity War pokazuje, że w dzisiejszym Hollywood można mieć odwagę i zrobić coś na przekór skostniałym trendom branży filmowej i oczekiwaniom widzów. Tu nawet nie chodzi o taktykę marketingu, w której wszystko jest spoilerem. Jest ona ważna, bo im mniej wiemy, tym siłą rzeczy emocjonalnie inaczej odbieramy. Tu chodzi o to, że zanim ten film wszedł do kin - wiele razy widziałem komentarze śmiejące się z tego, że przecież Thanos będzie do bani, a nikt z bohaterów nawet nie będzie zadraśnięty. Nikt nie wierzył, że Marvel może kogokolwiek skrzywdzić. W końcu każda postać w serii filmów to własność intelektualna warta miliony, która przyciąga ludzi do kin. Ba, sam w to do końca nie wierzyłem wielokrotnie żartując, że twórcy wybiją z pół obsady. Sama decyzja o zabiciu istotnych postaci, i to w sposób ważny dla fabuły, nie jest niczym odkrywczym i rewolucyjnym. Gdy jednak ktoś idzie tak bardzo na przekór ukształtowanej przez mocodawców Hollywood rzeczywistości i są nim twórcy największego filmowego wydarzenia roku, to wszystko nabiera znaczenia.
Źródło: Marvel
Zaczynam sądzić, że za tym wszystkim w pewnym sensie może stać Disney. Można wyczytać w zakulisowych informacjach o filmie Rogue One: A Star Wars Story, że to ostatecznie ludzie z Disneya zadecydowali o tym, by wszyscy bohaterowie polegli w tym filmie. Wcześniejsze wersje mówiły o przeżyciu Jyn oraz Cassiana. Być może ten film był polem doświadczalnym dla studia, by zobaczyć, jak mogą to zrobić w Marvelu. Takie zagrywki, gdy są dobrze wprowadzone, decydują o emocjach, dramaturgii i nadają historii sensu. A tu zebrało to pochlebne opinie. Bracia Russo wraz z duetem scenarzystów każdą taką decyzję wprowadzili wręcz perfekcyjnie, potrafiąc zaskoczyć i poruszyć. Pokazali, że współczesne kino nastawione na komercyjny sukces, może być czymś więcej. Nie musi być tworzone od linijki według tabelki w exelu. Można podjąć ryzyko poprzez odważne decyzje, które mogą być niewygodne dla widzów. Kiedy zakończenie jest dalekie od szczęśliwego, a wręcz jest smutne, przygnębiające i pozostawiające w skołowaniu, to wszystko wchodzi na inny poziom. To właśnie takie zabiegi decydują o tym, kiedy rozrywka jest ponadczasowa, a kiedy tylko sezonowa. A przecież to nie jest najważniejszy aspekt mogący być inspiracją dla Hollywood. Avengers: Infinity War to jeden z niewielu filmów rozrywkowych, który pozwala, by na pierwszym planie był czarny charakter. Wywrócił koncept do góry nogami, ponownie na przekór oczekiwaniom i żartom o tym, jak bardzo Marvel nie umie prowadzić złoczyńców. Zrobienie hollywoodzkiego widowiska bez szczęśliwego zakończenia o czarnym charakterze, który dostaje najwięcej czasu ekranowego z pogłębioną motywacją i rysem psychologicznym, to ewenement na wielką skalę. To przykład na to, że formuła opowiadania rozrywkowych historii nie musi trzymać się sztywnego wzorca, które nomen omen sam Marvel kultywował przez lata. To może ewoluować w coś nowego, co widz łaknący lekkiej rozrywki nadal kupi i będzie się bawić świetnie, bo obok tego ma humor i spektakularną rozwałkę. Jednak to buduje produkt bardziej kompletny, który nabiera znaczenia i swoistej świeżości. Pokazuje, że ograniczeniem branży rozrywkowej jest jedynie ich strach przed tym, co pomyślą widzowie. A tak naprawdę nie ma tego ograniczenia, bo bez ryzyka, blockbustery nigdy nie zaoferują świeżości. Marvel dzięki oczywistemu komercyjnego i artystycznemu sukcesowi swojego widowiska, może być liderem nowej fali. Przetacza ścieżkę, pokazując, że nie trzeba się bać, a przerażające decyzje są opłacalne. Nie chodzi o to, by wszyscy nagle robili serię filmów, gdzie pół obsady ginie, a złoczyńca jest sympatyczny. Tu chodzi o inspirację do wychodzenia ze schematów, do podejmowania ryzyka i odwagi, bo gra jest tego warta. O to, by jedynym skrępowaniem scenarzystów i reżyserów była ich własna wyobraźnia, której wodze mogą popuszczać bez oddechu producenta na karku, który boi się, że mu kasa nie będzie się zgadzać.
Źródło: Marvel
Bynajmniej Avengers: Infinity War nie jest filmem perfekcyjnym. Takie dzieła praktycznie nie istnieją i nie jest to w żadnym aspekcie istotne. Nie jestem też osobą, która (jak moi koledzy redakcyjni) jest bardzo  emocjonalnie związana z Kinowym Uniwersum Marvela. Prawdą jest, że zawsze bardziej preferowałem X-Menów, których komiksy czytałem namiętnie i emocjonowałem się kultową kreskówką z lat 90. MCU zawsze było dla mnie wymiarem dobrego widowiska, gdzie można się pośmiać i popatrzeć na rozwałkę. Natomiast ten film jest dowodem na kilka kluczowych rzeczy, które mają szansę zmienić kino rozrywkowego. Na to, by w końcu pozwolić wybrzmieć pomysłom odważnym i ryzykownym. Na to, by gigantyczne przedsięwzięcia nie zrzucać na barki jednej osoby, bo jeden reżyser do takiego widowiska to po prostu za mało. A doskonale pamiętamy, jak Czas Ultrona wypalił Joss Whedon. A także na to, jak budować historię (zasługa scenarzystów) osadzoną w tak wielkim świecie i z tyloma bohaterami, by jakimś cudem wszystko miało, mówiąc kolokwialnie, ręce i nogi. By każda postać miała swoją chwilę, by zaakcentować swoją obecność i dać nam poczucie satysfakcji i spełnienia. Nawet jeśli ostatecznie to wszystko wydaje się słodko-gorzkie, to pomimo wielkich emocji i apokaliptycznej rozwałki, pozostaje w nas smutek. Koniec tego filmu pozostawia widza w zadumie. Byłem na nim dwa razy (jeden prasowy, jeden normalny seans) i na tym drugim panowała cisza, przerywane cichym wzdychaniem lub szlochem. Po raz pierwszy na kinie rozrywkowym możemy dostrzec reakcje zarezerwowane do tej pory dla dramatycznego kina artystycznego. Takie ciszy i wzruszenia wśród widowni na czymś komercyjnym nie widziałem od... The Passion of the Christ z 2004 roku, której i tak było bliżej dziełowi artystycznemu, niż kinu rozrywkowemu. Wiele osób będzie się śmiać, że fan związany z MCU od 10 lat będzie smutny, że jego wzrok będzie zamglony, a policzkach będą spływały łzy. Bo jak to tak można? To rozrywkowe hollywoodzkie widowisko o superbohaterach, więc takie emocje nie są możliwe. A tu proszę. To jest pokaz tego, że kino rozrywkowe może więcej, gdy tylko się chce. W tym wszystkim będzie istotny też aspekt Untitled Avengers Movie. Twórcy muszą być konsekwentni, nie mogą iść drogą wytyczoną przez komiksy. Wszelkie wskrzeszanie poległych herosów może akceptować komiksomaniak, ale nie jestem przekonany, czy kinowy widz przyjmie to z taką samą ochotą. Pewniejsze jest, że odwrócenie wszystkiego, co w Wojnie bez granic poczyniono, sprawiłoby, że to wszystko straci swój sens. Powrót Gamory sprawi, że scena jej śmierci nie będzie mieć tych samych emocji, bo nie będzie konsekwencji i pozostanie obojętność. Wszystko musi kiedyś umrzeć, także superbohaterowie walczący o losy wszechświata. Dlatego ostatecznie czwarta część może odwrócić jedynie "pstryknięcie" placami, bo to wydaje się oczywiste i naturalne. Anulowanie innych śmierci sprawi, że możemy poczuć się oszukani, bo wszystko straci swój sens, a Thanos znaczenie, które zbudował na tym, jaki był potężny. To jest ta granica pomiędzy kinem, a komiksem, która musi zostać nieprzekraczalna. Kinowe Uniwersum Marvela na tym etapie nie potrzebuje już Kapitana Ameryki czy Iron Mana. Ich chwalebna i heroiczna śmierć w Avengers 4 była doskonałą konsekwencją drogi obranej przez Marvela. A przecież Strażnicy Galaktyki pokazali, że nieznane postacie, mogą dzięki filmowi stać się popularne. A tak sobie myślę, że scenarzyści lubiący grę słów mogli przemycić pewną wiadomość. Chwilę po tym, jak Thanos zabija Lokiego mówi: Tym razem nie będzie zmartwychwstania. Szalony Tytan może wie wiele, ale jakoś nie wydaje mi, by trafiła do niego informacja rozgrywająca się w kameralnej scenie jakieś zapomnianej planety, gdzie Loki oszukał Thora. A może to właśnie w tym momencie scenarzyści mówią widzom oraz fanom komiksów przyzwyczajonych do zmartwychwstań, że tym razem będzie inaczej? To wszystko są kwestię, które kolejny film musi rozwiązać prawidłowo, by nie tylko nie zmarnować wyczynu Wojny bez granic, ale podkreślić swoje znaczenie i wpływ na Hollywood.
fot. Marvel
Obecne trendy filmowej rozrywki w większości ustalono w latach 80. i 90. czyli w czasach, gdy ryzyko, odwaga i eksperymentowanie to było coś podejmowanego przez wielkie studia filmowe. Coś, co koniec końców się opłacało i siłą rzeczy ukształtowało formę tworzenie komercyjnych filmów.  Kino rozrywkowe nie musi być puste, ładne i wyprane z emocji, bo nikt tego nie chce oglądać, co dokładnie pokazują ostatnie odsłony serii Transformers. Jesteśmy świadkami ewolucji sposobu opowiadania historii, która - jestem pewien - będzie inspirować Hollywood w nadchodzących latach. Marvel już stał się przyczyną do tego, że wszyscy chcą mieć Kinowe Uniwersa złożone z serii filmów. Teraz mam nadzieję i wręcz wydaje się to pewne, Marvel zainspiruje do czegoś więcej. Do porzucania  schematów branży hollywoodzkiej, która wydaje się wchodzić na nową drogą. Taką, w której rozrywka będzie czymś więcej, gdzie będzie mieć znaczenie, emocje i niespodzianki. Zaskoczony widz bawi się w końcu najlepiej, więc im więcej ryzyka w Hollywood, tym lepiej dla nas wszystkich. W ostatnich latach Avatar dokonał rewolucji kina, a Game of Thrones na zawsze zmieniła świat seriali. Teraz Avengers: Infinity War ma szansę pójść tą samą drogą i dokonać ewolucji filmowej rozrywki. W końcu sukces inspiruje innych.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj