KAMILA MARKOWSKA: Serial ma piękną, wiejską scenerię. Wszechobecna zieleń, kolorowe kwiaty, a w tle śpiew ptaków. Można się zrelaksować na samą myśl. Jak mniemam, praca w takim klimacie była przyjemna. BARBARA KURDEJ-SZATAN: Bardzo przyjemna. Za każdym razem, gdy kręciliśmy, mieliśmy wspaniałą pogodę. To było piękne lato. Zdjęcia zaczęliśmy pod koniec czerwca, a skończyliśmy we wrześniu. I bodajże tylko dwa razy padał deszcz, gdy byliśmy na planie. Wówczas nagrywaliśmy między opadami. Przebywaliśmy w posiadłości Stanisława Górki. Obok jego domu stał właśnie nasz „domek na szczęście”. Tamtejsze krajobrazy były cudowne. Malownicza natura, wybujałe, wysokie drzewa i ten kojący zapach roślinności. To wszystko napawało nas dobrą energią, spokojem oraz błogością. Poznała pani odrobinę wiejskiego życia dzięki produkcji? Mam bardzo dużą rodzinę na wsi i niegdyś każde wakacje spędzałam w miejscowości oddalonej godzinę od Warszawy. Posiadam też swoje ziemie, które odziedziczyłam z dziada pradziada. Dlatego, jeśli chodzi o wiejskie życie, zdążyłam się z nim już zaznajomić. Aczkolwiek nie miałam styczności ze zwierzętami gospodarskimi, takimi jak świnie czy krowy. Co prawda, gdy byłam dzieckiem i przyjeżdżałam na wakacje do cioci, to widziałam tę zwierzynę, ale było to tak dawno, że moje wspomnienia się lekko zatarły. Obcowanie na planie ze zwierzętami jeszcze mocniej uświadomiło mi, jak bardzo są one czującymi istotami. Zawsze wspierałam różne organizacje działające na rzecz zwierząt. W Polsce istnieje Fundacja Compassion in World Farming Polska albo stowarzyszenie Otwarte Klatki, które dba o ich dobro. Zamierzałam napisać i umieścić na social mediach post, jak okrutne jest nieszanowanie praw zwierząt i jak ważny jest prawidłowy kontakt z nimi. My na planie mieliśmy ten kontakt całkiem spory, bo grały z nami: kura, świnia, prosiaczki, krowa, królik. Było wiele różnych zwierzątek. Oczywiście wszystkie były bardzo dobrze traktowane. Staraliśmy się grać spokojnie, żeby ich nie przestraszyć. To była dla nas nowość, której w mieście nie mamy. Wśród bogatego zbioru zwierzyny nie zabrakło także strusi. Tak! Pojechaliśmy na fermę strusi, na której wiele się dowiedziałam o tych ptakach. Mają one małe móżdżki, biegają nieświadomie w różne strony, bo prawdopodobnie wydaje im się, że pędzą gdzieś w dal. Jednak należą do groźnych zwierząt, dlatego muszą mieć własną zagrodę. Właściciel fermy pozwolił mi wejść do środka i nawet udało mi się zrobić pamiątkowe fotografie. Oczywiście czuwał nad moim bezpieczeństwem. Spędziliśmy tam tylko jeden dzień zdjęciowy, ale był on pełen wrażeń i przydatnych informacji. Jako ciekawostkę podam, że strusie jaja są bardzo drogie. Ale z racji tego, że ptaki te je rzadko składają, hodowla strusi to pasja, a nie zarobek. Co przeczy poniekąd wizji głównego bohatera, który uważał, że ferma zwróci mu się z nawiązką. Pani natomiast grała jego partnerkę Mariannę – trochę przerysowaną bohaterkę. Mary uosabia stereotyp „mieszczucha”, który nie zna życia poza miastem. Jest naprawdę dużo takich osób, które mieszkają w miastach i nie znają realiów wsi. Tak samo też istnieją ludzie, którzy nigdy nie byli nad polskim morzem lub w górach. Tak się rzeczywiście dzieje. Wiele osób lubiących komfort miejskiego życia popada w ramy przerysowanego stereotypu. Jednak Mariana ma też piękne strony – kocha bezgranicznie i potrafi poświęcić się dla partnera. Istnieją podobieństwa między panią a bohaterką? Wątpię. (śmiech) Czułam ogromną radość, że mogłam stworzyć na ekranie kogoś zupełnie innego. Od dziecka miałam sporo do czynienia ze wsią, więc w tym aspekcie absolutnie nie jesteśmy podobne. Można się doszukiwać podobieństw jedynie w naszym podejściu do miłości i poświęcenia w związku. Ja również bardzo kocham swojego męża. Tylko że spełniamy się w zupełnie innych zawodach i jesteśmy wiecznie w rozjazdach. Dlatego musimy mieć wobec siebie dużo wyrozumiałości. Bohaterka również wykazywała się wielką wyrozumiałością wobec Bartka. Poświęciła swoje dotychczasowe życie, żeby spróbować tego, czego on pragnie. I to jest godne podziwu. Byłaby pani w stanie porzucić obecne życie i przenieść się z dala od miejskiego zgiełku? Rok temu przeprowadziliśmy się z powrotem do miasta, bo mieszkaliśmy pod Warszawą. Co prawda to nie była typowa wieś, a raczej osiedle podwarszawskie. Otaczało nas pole, ale nie mogliśmy poczuć uroku terenów wiejskich. Natomiast moi rodzice mieszkają godzinę od Warszawy. Ta miejscowość to portret typowego wiejskiego krajobrazu. Można się przejść kawałek dalej, gdzie znajdują się gospodarstwa ze zwierzętami. Bardzo lubię tam spędzać czas, ale słynę z zamiłowania do zmian. Chętnie przebywam w mieście i lubię tę wygodę  mam wszystko pod ręką. Dlatego jeszcze nie jestem gotowa, aby całkowicie przenieść się na wieś. Odpowiada mi dynamiczne, miejskie życie i cieszę się, że znów mieszkam w Warszawie. Ale doceniam możliwość, że w każdej chwili mogę opuścić miasto i odpocząć na łonie natury.  Odetchnąć od szybkiego tempa… a od Internetu? Wyobraża sobie pani życie bez dostępu do sieci? Myślę, że tak. To jest kwestia przypomnienia sobie, jak żyliśmy kiedyś. Gdy byłam dzieckiem, to nie było Internetu. Wtedy dopiero telefony stacjonarne wpuszczano na rynek i doskonale pamiętam ich początkowe wersje. Swój pierwszy telefon komórkowy dostałam w ósmej klasie. Obecnie jesteśmy bardzo przyzwyczajeni do stylu życia, którego nieodłączną częścią jest Internet. Teraz nie trzeba iść do kiosku, żeby kupić gazetę i dowiedzieć się, co wydarzyło się na świecie. Nie musimy nawet ruszać się z łóżka, by dostać pełen pakiet informacji. Jednak za sprawą Internetu jesteśmy trochę przebodźcowani. Nie wykluczam codzienności bez dostępu do sieci, ale w tym momencie nie potrafiłabym tak żyć. Telefon z Internetem to nasze centrum dowodzenia. Stał się pamiętnikiem, narzędziem pracy, łącznikiem z innymi ludźmi. Umożliwia kontakt ze światem, co było widoczne zwłaszcza podczas pandemii. Wtedy Internet okazał się niezwykle pomocny. Co prawda aktorzy nie byli w stanie wykonywać swojego zawodu, ale jakoś sobie poradziliśmy w tych trudnych czasach. Człowiek potrafi się dostosować do każdych warunków. Internet w trakcie pandemii zyskał na znaczeniu, zwłaszcza w kwestii edukacji i pracy. Jednak jest też niebezpiecznym narzędziem. Nie zapominajmy, że to siedlisko hejtu i negatywnych emocji. Na Netfliksie jest bardzo dobry dokument – Dylemat społeczny – w którym wypowiadają się twórcy Instagrama i Facebooka. Osoby od początku zajmujące się tworzeniem portali społecznościowych są bardzo zaniepokojeni, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Wygląda to tak, jakby się wstydzili, że nie przewidzieli skutków ubocznych komunikatorów. Portale społecznościowe zostały stworzone do zupełnie innych celów, a obecnie są skupiskiem hejtu i dezinformacji. Ponadto uzależniają i ogłupiają społeczeństwo. Twórcy chcieli, żeby ludzie się komunikowali, a strony służyły do sprawnego przepływu informacji. Gdy zaczynamy używać czegoś nowego, nie myślimy z reguły o ewentualnych skutkach ubocznych. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości. Gdy podjęłam decyzję, że chcę iść na aktorstwo, to nie spodziewałam się, że spotka mnie tak wielki hejt, złorzeczenie i manipulacja faktami. To było szokujące. A mierzę się z tym od dziesięciu lat. Czasem jest to łatwiejsze do zniesienia, jednak jak każdy, miewam gorsze dni. Staram się z tym jakoś sobie radzić. Ale prawda jest taka, że hejt może zniszczyć człowieka. Dlatego trzeba twardo stąpać po ziemi, znać swoje wartości i ich się trzymać. W innym wypadku łatwo się pogubić.    Bo teraz można opluć drugiego człowieka, będąc anonimowym… Nasz świat na to zezwolił. Zaszły diametralne zmiany w sposobie życia społeczeństwa. Kiedyś poznawaliśmy się z ludźmi, z którymi chcieliśmy. Spędzaliśmy czas tylko z tymi ulubionymi osobami. Oczywiście zdarzały się kłótnie, drobne zatargi, ale nie byliśmy narażeni na tak ogromną liczbę osób, z którymi nie chcemy mieć kontaktu. Teraz jest inaczej, właśnie przez Internet. Ci wszyscy ludzie, którzy wypisują do mnie okrutne wiadomości, są mi obcy. Kompletnie ich nie znam. A oni nie znają mnie. I to jest absurd, że nagle muszę mieć styczność z ich obraźliwym tonem. Dlatego postanowiłam blokować hejterów, bo nie warto zawracać sobie nimi głowy. Nie chcę mieć z tymi osobami nic wspólnego. To jest ciemna strona życia na świeczniku. Jednak aktorki nie mają lekko również w samym środowisku filmowym. Jak odbiera pani sytuację kobiet w polskiej branży? Kwestie finansowe nadal martwią. Wciąż spotykam się z tym, że aktorkom oferuje się mniejsze stawki, co jest dla mnie absurdalne. My też potrafimy grać silne, mocne i ważne role. Wcielać się w postaci niezwykle wpływające na społeczeństwo i kulturę. Umiemy wygłaszać dające do myślenia kwestie. To jest apel do producentów i reżyserów  powinni nas obsadzać częściej w takim wydaniu. Bo my też jesteśmy w stanie stworzyć magię na ekranie. Kobiety są zawsze gotowe na przyjmowanie nowych ról – zarówno społecznych, jak i zawodowych. Oczywiście. Ostatnio rozmawiałam z moim przyjacielem aktorem o polityce i postawie mężczyzn na stanowiskach władzy. Debatowaliśmy na temat polityków, którzy zachowują się wyjątkowo niepoważnie, doprowadzając do bezmyślnych sytuacji. Powiedział, że gdyby kobiety rządziły, władza wyglądałaby inaczej, bo obyłoby się bez nieprzemyślanych, kuriozalnych scen. Kobiety twardo stąpają po ziemi, są silne, a wielu mężczyzn to deprecjonuje. Z drugiej strony obydwie płci wzajemnie siebie potrzebują. Między nami może być idealna współpraca i równowaga. Gdybyśmy miały większą reprezentację na wpływowych stanowiskach, załagodziłybyśmy mnóstwo sporów. Jeżeli mniejszości walczą o swoje prawa i stają się przez to głośne, to dzieje się tak tylko dlatego, że czują się niedocenione i niewidoczne dla społeczeństwa. Kobiety wciąż muszą walczyć o swoje, bo w Polsce nadal nie mamy pełnego głosu. Albo się nam odbiera prawa, albo próbuje się to zrobić. A gdy głośno bronimy swoich przywilejów, pojawia się argument: „Skoro jesteście wyzwolone, to idźcie do ciężkiej pracy fizycznej – tak jak mężczyźni”. Tak, płeć przeciwna często na opak interpretuje nasze starania. Drwiąco mówią: „Walczycie o swoje, to od teraz taszczycie same walizy”. To jest przykre, bo nie o to chodzi. My chcemy wzajemnego szacunku i docenienia naszych wartości czy umiejętności. To jest klucz do dobrego życia. Gdyby wszyscy się szanowali i dbali o równouprawnienie, byłoby nam lżej. Trzeba doceniać, to, co w ludziach najlepsze. Gdybyśmy były szanowane za to, że jesteśmy silne i potrafimy podejmować istotne decyzje, to wszystkim nam lepiej by się żyło.  Dodałabym do tego jeszcze jeden aspekt. Żeby kobiety zawsze mogły czuć się dobrze w swoim ciele, a społeczeństwo przestało narzucać nierealne kanony piękna. Wtedy w kinie zmarszczki nie będą tak rażące. Tak, to jest wyjątkowo przykre zjawisko. Ale powoli odchodzimy od wyimaginowanych standardów piękna. Wspaniałe, wielkie aktorki za granicą dumnie prezentują swoje zmarszczki i siwe włosy. Wyglądają przepięknie! I to jest fascynujące. Im więcej kobiet się na to odważy, im więcej mężczyzn w branży zacznie to doceniać, tym szybciej będzie się coś zmieniać. Rozmawiałam ostatnio z moją przyjaciółką, która miała niegdyś wywiad w znanym programie talk-show. Kiedyś wszyscy bardzo lubiliśmy dany format. Był to pierwszy taki program w Polsce, bazujący na zaczepnych i odważnych wywiadach. Dlatego też cieszył się popularnością. Z ciekawości postanowiłyśmy w przerwie między spektaklami włączyć odcinek z jej udziałem. W tamtym momencie była młodziutką dziewczyną – dopiero co skończyła 18 lat. Gdy usłyszałam, jakie prowadzący zadawał jej pytania, byłam w ogromnym szoku. Jestem pewna, że w obecnych czasach pytania o bieliznę czy opinię partnera rozmówczyni na temat jej pieprzyku na biuście byłyby karygodne. W tamtych latach nikogo nie szokowało takie podejście do kobiet. Dlatego nie przerwała wywiadu, mimo zażenowania dzielnie odpowiedziała na każde pytanie. Teraz byłoby to nie do pomyślenia. To jest dobry przykład, że czasy się zmieniły, a wraz z nimi rola kobiet w społeczeństwie. Jesteśmy bardziej świadome siebie i na takie rzeczy publicznie już sobie nie pozwalamy. Wierzę, że to, o co obecnie walczymy, za jakiś czas będzie już normą. Trzeba dużo mówić o tym, co jest ważne, co trzeba zmienić. I nie bać się wyrażać własnej opinii. Jakie dalsze kroki chciałaby pani poczynić w kontekście kariery? Bo wiem, że w tym roku ukaże się nowa komedia z pani udziałem. I będzie tam znowu… zwierzątko. Przeuroczy i mądry piesek, super nam się razem grało. Miłość ma cztery łapy to bardzo ładny film. Został nakręcony jakiś czas temu. Za sprawą pandemii wszystkie premiery się poprzesuwały. Do tego doszła jeszcze kwestia małego zainteresowania kinowymi repertuarami. Społeczeństwo przestało tak chętnie chodzić do kin. Jednak w całym tym nieszczęściu jest pozytywny akcent. Teatr odżył, bo ludzie zapragnęli spektakli na żywo. A co panią bardziej pociąga: teatr, kino czy telewizja? Gdy pracowałam w serialu, często słyszałam: „Po co ci ten teatr? Nie masz terminów dla nas”. Sugerowano mi, abym zrezygnowała ze spektakli. To było szokujące, bo ukończyłam szkołę teatralną, zaczęłam karierę od teatru i miałabym ot tak to wszystko rzucić? Kocham grę na deskach teatru, bo wpływa na mnie terapeutycznie. Teatr mnie uskrzydla, daje mi spełnienie. Czuję się tam bezpiecznie. Uwielbiam kontakt z publicznością. Spektakle na żywo są nieprzewidywalne, co mnie niezwykle pociąga. Nie mogłabym bez tego żyć. Ale przez te lata mojej kariery, pokochałam również pracę na planie. Teraz nie miałam jej zbyt dużo. Kręciliśmy Domek na szczęście w wakacje, więc głównie mogłam poświęcić się grze w teatrze. Czuję się spełniona, ale trochę zatęskniłam, żeby jeszcze coś pokręcić. Cieszę się tym, że mogę realizować moje pasje – i na planie, i na scenie teatru. Póki mam możliwość, nie chciałabym z niczego rezygnować. Aktorstwo jest fascynujące. Co trochę wchodzimy w nowe role. To ciągła zmiana i rozwój. A pojawiają się jeszcze głosy o „blondynce z reklamy”? Dorośli raczej nie zwracają się do mnie w ten sposób. Chyba że są z dziećmi, wtedy mówią do nich: „Poznajecie? To ta pani z reklamy”. (śmiech) Czasem się zdarzy, że ktoś nazwie mnie „panią Asią”, nawiązując do mojej bohaterki z M jak miłość. Ale większość spotkanych ludzi mówi zwyczajnie po imieniu i nazwisku. Kiedykolwiek przeszkadzała pani ta łatka? To jest świetna część mojego życia i bardzo lubiłam być blondynką z Playa. Nigdy nie bałam się tego zaszufladkowania. Też głównie za sprawą tego, że grałam w teatrze i miałam przeróżne role. Dzięki temu, że się tego nie obawiałam, to składano mi ciekawe propozycje. Byłam również prowadzącą. Raczej udało mi się uniknąć zaszufladkowania.  Doskonale pamiętam Kocham cię, Polsko! z pani udziałem. Moja rodzina bardzo lubiła ten program. Też to bardzo miło wspominam. To był szalony czas! Wszystkiego miałam pełno. Jednak w tym momencie cieszę się równowagą w życiu. Mam czas na życie prywatne i zawodowe. Wszystko jest wyważone. Mogę się spełniać w nowych projektach i być szczęśliwą mamą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj