Chciałbym Was zabrać w podróż do przeszłości. Cofnijmy się na chwilę do czasów sprzed MCU. Okaże się wówczas, że produkcje superbohaterskie sprzed 2000 roku można spokojnie uznać – z małymi wyjątkami (naprawdę małymi) – za większe lub mniejsze porażki. Kaczor Howard, Steel, Superman IV to tylko kilka z nich. W tym gronie również dość często wymienia się Batmana i Robina z 1997 roku. Jednak czy słusznie?
Krótka historia filmowych przygód Mrocznego Rycerza
Aby odpowiedzieć na to pytanie, zagłębmy się w krótką historię przygód Mrocznego Rycerza przed premierą drugiego filmu o Batmanie autorstwa Joela Schumachera. Batman z 1989 roku w reżyserii Tima Burtona był wielkim sukcesem kasowym i artystycznym. Było to pierwsze dzieło superbohaterskie od czasów pierwszego Supermana, który zdobył taką popularność.
Ryzykowne przedsięwzięcie na dużą skalę zdecydowanie się opłaciło, więc musiała powstać kontynuacja. Powrót Batmana, bo o tym dziele mowa, również odniósł sukces, jednak nie tak duży, jak jego poprzednik. Był powszechnie krytykowany za brutalność i mrok, przez co studio Warner Bros. postanowiło zrezygnować z usług Burtona przy kolejnym filmie o alter ego Bruce'a Wayne'a.
Na miejsce Burtona postanowiono zatrudnić reżysera Upadku, czyli Joela Schumachera. Jego Batman Forever z 1995 roku reprezentował kompletnie inny rodzaj filmu o Mrocznym Rycerzu. Na to właśnie liczyło studio – na bezpieczny i przede wszystkim finansowy sukces! Nic dziwnego, że postanowiono stworzyć kontynuację. Tytuł Batman i Robin nie okazał się jednak kolejnym strzałem w dziesiątkę. Wręcz przeciwnie...
Zdecydowana większość ekipy z poprzedniego filmu powróciła na plan czwartej produkcji o Mrocznym Rycerzu. Coś tam udało się zarobić, ale fatalne recenzje w prasie i druzgocące opinie fanów sprawiły, że projekty superbohaterskie na wiele lat przestały być gwarancją sukcesu. Dla wytwórni Hollywood przekaz był jasny – lepiej ich unikać. Sam reżyser w rozmowie z Vice w 2017 roku powiedział:
Ten twór na przestrzeni lat pojawiał się na listach nie tylko najgorszych filmów komiksowych, ale również najgorszych filmów w historii.
Czy Batman i Robin to najgorszy film superbohaterski w historii?
Wcześniej zadałem pytanie, czy drugi film Joela Schumachera o zakapturzonym krzyżowcu słusznie znajduje się na tej samej liście, co inne superbohaterskie gnioty, np. Steel. Odpowiedź nie jest prosta. Powiedziałbym – i tak, i nie.
Zacznijmy od rzeczy oczywistych: główny czarny charakter to jakiś nieśmieszny żart. Zrobienie z Mr. Freeze'a dziwaka walącego one–linerami na lewo i prawo było naprawdę ciosem poniżej pasa. Przecież w serialu animowanym Batman: The animated series uczyniono z niego tragiczną postać, której można współczuć. W filmie bohater w wykonaniu Arnolda Schwarzeneggera robi za błazna.
Dialogi i charaktery innych postaci też wołają o pomstę do nieba. Batgirl jest zbędnym dodatkiem, Robin non stop zachowuje się jak rozwydrzony bachor, natomiast Batman to jedno wielkie rozczarowanie. A przecież George Clooney nieraz udowodnił, że jest świetnym aktorem. Takie filmy jak Syriana czy Spadkobiercy to potwierdzają.
Czy produkcja ta ma jakieś plusy? Oprawa wizualna i muzyczna są na światowym poziomie. Widać i słychać, że to film za grube pieniądze. Wśród aktorów wyróżnia się Uma Thurman (jako Poison Ivy), która robi, co może, aby wykrzesać coś więcej z marnego scenariusza.
Wiem, że to mało pozytywów, ale po kolejnym obejrzeniu tego "dzieła sztuki'', w końcu to do mnie dotarło. Ten film to komedia. Nieudana i nieśmieszna, ale komedia. Udowadniają to następujące elementy: zrobienie z głównego villaina klauna, bohaterowie, którzy zachowują się jak idioci, one–linery Freeze'a czy przedziwne sceny walk (bitwa na łyżwach to złoto). Przypomina to trochę serial Batman z lat 60. z Adamem Westem w roli tytułowej.
Batman i Robin – co poszło nie tak?
Co poszło nie tak? Dlaczego ten film nie zdobył serc fanów?
Odpowiedź jest banalnie prosta: czasy się zmieniły. Era, w której serial z Adamem Westem królował w telewizji, bezpowrotnie minęła. Inne stały się też komiksy o Batmanie. Kilka lat przed premierą pierwszego Batmana pojawiły się arcydzieła, takie jak Powrót Mrocznego Rycerza w 1986 roku, Batman: Rok Pierwszy z 1987 (oba autorstwa Franka Millera) czy Zabójczy Żart Alana Moore'a. W komiksach bohater już dawno przestał być campowy i kolorowy. Jego historie były zdominowane przez mrok i powagę - zaczęły też opowiadać o czymś więcej niż tylko o typowej walce dobra ze złem. Przez to poprzednie serie traktowano jako ciekawostkę z zamierzchłych czasów.
Zrobienie filmu, który byłby czymś zupełnie innym niż komiksy o Batmanie, okazało się ryzykowne. I ryzyko to się nie opłaciło. Uważam jednak, że nie jest to najgorsza produkcja superbohaterska, jaką widziałem. Jest masa o wiele gorszych tytułów. Zaliczają się do nich: Steel, Superman IV, Catwoman, Zielona Latarnia czy X – Men Geneza: Wolverine.
Zdaniem wielu film Batman i Robin sprawił, że kino superbohaterskie na jakiś czas straciło renomę. Uważam, że to bzdura, ponieważ produkcje komiksowe już wcześniej były w nie najlepszej formie. Tytuł Schumachera to tylko gwóźdź do trumny. A może właśnie gatunek potrzebował takiego "arcydzieła", aby zostać wymyślonym na nowo? Może obecnie potrzebujemy podobnego tytułu, by coś się zmieniło?