Świt sprawiedliwości już nastał. Batman z Supermanem okopują się w kinach na całym świecie. Imperium krytyków filmowych jednak kontratakuje, wyciągając do walki z dwoma ikonicznymi herosami działa największego kalibru. Mroczny Rycerz prowadzi działania zaczepne, choć w starciu z serwisem Rotten Tomatoes nie ma najmniejszych szans i raz pod raz pada pod naporem dziennikarzy filmowych oceniających jego ekranowe poczynania. Człowieka ze Stali posłano do boju na pierwszą linię frontu bitwy z monstrualnym Metacritic – potworem odcinającym łby reżyserskiej hydrze przy pomocy swoich macek, znanych w niektórych kręgach jako Metascore. Walka jest nierówna. Procent pozytywnych recenzji drastycznie spada, średnia ocen leci na łeb na szyję, pikując, nieustannie pikując w stronę samego dna filmowych wydmuszek. Choć Batmanowi i Supermanowi obiecywano świt, już na starcie dzieło z ich udziałem przeżywa swój zmierzch. Zanim jednak widownia wyda ostateczny wyrok w tej sprawie, warto zrozumieć, z jaką wojną mamy do czynienia, serwisy agregujące oceny krytyków od blisko 20 lat dają się bowiem we znaki filmowym twórcom. No url Rotten Tomatoes i Metacritic powstawały odpowiednio w 1998 i 2001 r. ze szlachetną misją zapoznawania widzów z recenzjami filmów, następnie zaś seriali (w przypadku tej drugiej strony także albumów muzycznych i gier komputerowych), które to teksty miały ułatwić publice podejmowanie decyzji przy wyborze kinowego repertuaru. Przez ostatnie kilkanaście lat filmowo-telewizyjna rzeczywistość zdążyła się jednak zmienić, a sama pozycja krytyka, mającego wcześniej status wyroczni, zaczęła sprowadzać się do roli moderatora komunikacyjnego rozgardiaszu, który powinien wyłapać i przekazać odbiorcy najważniejsze w jego przekonaniu treści na temat dzieła kinowego. Takie podejście zupełnie rozbiło zabetonowany świat filmowego dziennikarstwa. Dziś recenzentem może być każdy, zwłaszcza jeśli potrafi się przebić w bogatym świecie blogosfery i czasach dyktatu serwisów wideo w typie YouTube. Rotten Tomatoes i Metacritic po wielu modyfikacjach zdążyły się jednak przed naporem domorosłych krytyków obronić i wchłonąć ich dla swoich potrzeb, stając się jeszcze przy tym swoistą recenzencką alfą i omegą. Pierwszy z tych serwisów zbiera recenzje danego dzieła filmowego czy telewizyjnego mniej lub bardziej uznanych krytyków. Razem tworzą oni grupę nazwaną All Critics (by się do niej załapać, twoje teksty muszą cieszyć się odpowiednią sympatią użytkowników) i to właśnie ich oceny widzimy po pierwszym wejściu na stronę. Jest też elita elit, członkowie rozmaitych związków pisarzy i dziennikarze filmowi największych gazet czy portali internetowych, którzy ukrywają się pod kryptonimem Top Critics – dawniej nazwalibyśmy ich zawodowcami. Najważniejszym elementem serwisu pozostaje tzw. tomatometr, wyrażający się w procencie pozytywnych opinii na temat danego filmu, wielu z nas myli go jednak z ukrytą niżej średnią ocen. Jeśli przy danym dziele widzimy więc np. 80%, jest to wyłącznie informacja na temat korzystnych dla niego recenzji i w żaden sposób nie przekłada się na ogólną ocenę 8/10. Istotna jest też liczba zebranych opinii – im większa, tym w założeniu bardziej miarodajna. Warto jednak dodać, że niektórzy krytycy nie podsumowują filmu czy serialu oceną. O pozytywnym bądź negatywnym charakterze jego recenzji zadecydują więc w takim przypadku pracownicy Rotten Tomatoes. Zbliżony mechanizm działania cechuje serwis Metacritic, przy czym ten bezlitośnie wyraża wydźwięk zebranych recenzji w procentowej ocenie. Nie ma więc znaczenia, czy krytyk posługuje się skalą od 1 do 5, od 1 do 10, od 1 do 100, znanymi z amerykańskich szkół literami od A do F czy – jak w przypadku bodajże najbardziej prestiżowej gazety na świecie, The New York Times – w ogóle rezygnuje z wymiernego podsumowania swojej opinii na temat filmu. Pracownicy Metacritic w ekwilibrystyczny sposób ocenią wydźwięk płynący z konkretnych tekstów i włożą go w ramy procentowe. Prowadzi to niekiedy do kuriozalnych sytuacji, zwłaszcza w przypadku posługiwania się przez recenzentów skalą literową. Ocena B-, w polskich warunkach szkolna czwórka z minusem, dla Metacritic przełoży się jednak nie na okolice 80%, a 67%, skąd bliżej jej już do trójki. Podsumowanie wszystkich zebranych w serwisie opinii wyraża się w poziomie Metascore, oddającym ogólną średnią z recenzji wziętych pod uwagę przez pracowników. Serwisy agregujące oceny płynące z recenzji filmowych z pewnością posiadają swoje zalety i mogą pomagać widzom w wyborze kinowego czy telewizyjnego repertuaru. Problem polega na tym, że aktualizowana przez Rotten Tomatoes czy Metacritic średnia niejednokrotnie wpływa na nasz odbiór filmu i staje się rzeczowym na pozór argumentem w czasie dyskusji na temat konkretnego dzieła kinowego. Z biegiem lat przestaliśmy też zwracać uwagę, na czym polega fenomen popularności serwisów tego typu. Do oceny bądź co bądź sztuki przykładają one bowiem matematyczny język, wyrażający się w próbie oddania jakości dzieła przez wymierną skalę. Z natury rzeczy kino nie chce być, może poza liczeniem wpływów z zakupionych biletów, policzalne. Nie dajmy się też zwieść wrażeniu, że Rotten Tomatoes i Metacritic w szlachetny sposób mnogością uwzględnianych recenzji przyczyniają się do pluralistycznego spojrzenia na dany film. Jest zupełnie odwrotnie: pierwszy z serwisów nadaje mu certyfikat „Fresh” (ogólnie rzecz ujmując: jest dobrze lub wybitnie) bądź „Rotten” (jest źle lub tragicznie), przez co użytkownik koniec końców będzie musiał odnaleźć się gdzieś na tej czarno-białej skali oceny dzieła. Metacritic idzie nawet krok dalej, a średnia Metascore uderza w oczy czytelnika również przy pomocy kolorów znanych z sygnalizacji świetlnej. Niektórzy z nas nie zwrócą nawet uwagi na liczby – odstraszy ich przerażająca czerwień, w karkołomny sposób mająca zaświadczać o słabości filmu. Oba serwisy rozpanoszyły się w czeluściach Internetu tak odważnie, że popularna Wikipedia przy akapicie o odbiorze danego dzieła najczęściej odwołuje się wyłącznie do ogólnej średniej na nich przedstawionej. Nikt nie zwraca uwagi, że to zupełnie rozmywa kontekst budowania opinii na temat filmu. Artykuł o recepcji Vertigo Hitchcocka z 1958 r. w największej internetowej encyklopedii, poza podsumowującymi go ocenami z RT i Metacritic, w żaden sposób nie wzmiankuje o tym, że po premierze spotkał się on z bardzo nieprzychylnymi recenzjami. Załóżmy więc, że ludzie przyszłości pracujący w serwisach agregujących odkopią gdzieś spod ziemi Gulczas, a jak myślisz? i uznają go za arcydzieło sztuki kinematograficznej. Przekreślą tym samym historyczny kontekst i odbiór filmu w czasach, w których debiutował na wielkim ekranie. Z pewnością nie będzie to fair w stosunku do ludzi z początku XXI w., którzy obraz Gruzy zmieszali z błotem tak mocno, jak tylko się da. Problemem RT i Metacritic jest też ocenianie każdego filmu za pomocą niezmiennej skali. Nie ma więc znaczenia, czy bierzemy pod lupę Det Sjunde insegletThe Terminator czy którąkolwiek z części Divergent. Koniec końców podlegają one takiej samej mierze i za jej pomocą konkurują między sobą w ramach większego zbioru – sztuki. To trochę tak, jakby próbować ocenić, czy lepsze są rzuty wolne Messiego, prawe sierpowe Muhammada Ali czy lądowanie telemarkiem Roberta Matei. Nie dziwi więc fakt, że użytkownicy serwisów agregujących niejednokrotnie się buntują.
źródło: materiały prasowe
Niektóre z filmów ocenianych na Rotten Tomatoes cechuje olbrzymi rozdźwięk między opiniami krytyków a widowni. Co więcej, część degradowanych przez recenzentów dzieł zyskuje wśród publiki status kultowych. Horror Saw posiada w serwisie 84% pozytywnych ocen widzów i jedynie 48% przychylnych recenzji dziennikarzy filmowych (różnica – 36%). Pamiętne Equilibrium – 44% odmiennych opinii; przejmujące August Rush - 45%; Memoirs of a GeishaThe Butterfly Effect - po 48%; Sam z kapitalną rolą Seana Penna - 55%, a bezwzględni The Boondock Saints - aż… 71%. Zwróćmy też uwagę na filmy o Batmanie Burtona i Schumachera, które przez recenzentów były oceniane początkowo na opak – pierwszego reżysera źle, drugiego dobrze, by rewidować swoje podejście na przestrzeni lat. Oczywiście nie przekłada się to automatycznie na twierdzenie, że to publika ma rację, widownia niejednokrotnie przypomina jednak dziennikarzom filmowym, że w odniesieniu do kina ma własne zdanie. Pamiętajmy, że wciąż poruszamy się w świecie subiektywnych opinii i każdy recenzencki agregat, choćby zliczający oceny z milionów tekstów, nadal będzie daleki od jakichkolwiek znamion obiektywizmu. Świat się skończy, gdy sztuka i matematyka zaczną iść ze sobą w parze i wzajemnie się determinować. W czasie powstawania tego tekstu procent pozytywnych opinii filmu Batman v Superman: Dawn of Justice zmalał na Rotten Tomatoes o całe trzy punkty. Jeśli ta tendencja spadkowa się utrzyma, po Wielkanocy będziemy mogli już spokojnie mówić o jednych z najgorzej przyjętych przygód herosów DC. Zdaniem krytyków, rzecz jasna. Ponieważ nie widziałem jeszcze filmu Zacka Snydera, nie mogę oczywiście odnieść się do ich zarzutów, z recenzji uderza jednak pewien wniosek: Batman z Supermanem niejednokrotnie zbierają solidne baty za to, że tak daleko im do lekkości i humoru dzieł spod szyldu Marvela. Dziennikarze prześcigają się w tworzeniu najbardziej ciętych i dobitnych parabolo-metafor, przepraszając po seansie twórców Avengers: Age of Ultron za piętnowanie chaosu w scenariuszu filmu. Komiks przeniesiony na srebrny ekran zdaniem wielu krytyków nie może więc pretendować do miana czegoś więcej niż solidnego dostarczyciela rozrywki. Te zarzuty podszyte są niejednokrotnie absurdalnym charakterem, bo przecież Snyder nie został w żaden sposób zatrudniony, by DC odpowiedziało Marvelowi, a ich Kinowe Uniwersa ścierały się ze sobą na każdym możliwym polu. Nie objawiają mi się w nocy duchy braci Warner, a ten tekst nie ma żadnego misyjnego przeznaczenia. Chciałbym jednak, drodzy Czytelnicy, wystosować do Was i siebie samego apel. Odrzućmy przywiązanie do RT oraz Metacritic i pokażmy wszyscy razem raz jeszcze, że chcemy wyrobić sobie własne stanowisko. Batman v Superman: Dawn of Justice może nas rozczarować lub zauroczyć bez końca, ważne jednak, byśmy mieli choć szansę na zbudowanie własnej opinii. Po premierze podyskutujemy, skonfrontujemy punkty widzenia - bez żadnych narzucanych z góry schematów myślenia. Mroczny Rycerz kiedyś jeszcze może nam za to odpłacić z nawiązką.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj