Brian De Palma najczęściej kojarzony jest z kinem gangsterskim, ale stanowi to sporych rozmiarów niedopowiedzenie. Jasne, jednym tchem można wymienić Człowieka z blizną, Nietykalnych lub Życie Carlita, ale De Palma ma w swoim CV także produkcje dalekie od gatunku skąpanego w oparach dymu z cygara, czarnych kapeluszy i prochu z nagrzanych spluw. Urodzony w New Jersey reżyser może pochwalić się udanymi dramatami wojennymi, musicalami, a nawet kultowym do dziś horrorem z udziałem Sissy Spacek. Czy zatem mamy do czynienia z twórcą, którego rzeczywiście wypada znać, a może jednak podchodzi się do jego filmografii zbyt przychylnie ze względu na sentyment? Sam początek kariery reżyserskiej Briana De Palmy, to film Murder à la Mod z 1968 roku, w którym reżyser pokazuje swoje fascynacje Psychozą w wykonaniu Alfreda Hitchcocka. Będzie to zresztą nie pierwszy raz, kiedy filmowiec śmiało odwoła się do kina mistrza suspensu. Charakterystyczne motywy i sposób przedstawiania geografii kadru jest zaczerpnięty między innymi własnie od Hitchcocka. W swoim pierwszym filmie De Palma wyraźnie chce także czerpać garściami z trendów tamtego czasu, jednocześnie bawiąc się formą i spychając niejako historię na dalszy plan. Dlatego też o wiele bardziej reprezentatywnym filmem dla początków jego kariery jest Cześć, mamo! z Robertem De Niro w roli głównej. Tutaj wychodzi właśnie niezaprzeczalny talent scenopisarski artysty; w bardzo ciekawej narracyjnej mieszance, udaje się zaprezentować wysmakowaną satyrę wycelowaną na funkcjonowanie społeczeństwa i jego częstą bierność wobec niesprawiedliwości.
Materiały prasowe
De Palma nie zamykał się jednak tylko w ramach kina skupiającego się na komentowaniu rzeczywistości lub na wspomnianym kinie gangsterskim, które stało się jego fascynacją, szczególnie w latach 80. Twórca czerpał z innych gatunków, można pokusić się o stwierdzenie, że smakował każdego z nich. Niedługo po Cześć, mamo!, tworzy thriller Siostry (1972), następnie horror Upiór z raju (1974) i wspomnianą na wstępie Carrie (1976), jedną z pierwszych adaptacji powieści Stephena Kinga. Przy okazji też jedną z najlepiej wykonanych, bo choć sam pisarz ma szczęście do projektów opartych o jego twórczość, to jednak nie zawsze regułą jest sukces takiej produkcji. Niezależnie jednak od tego, po jaki gatunek sięgał reżyser, charakteryzuje się on swoim wypracowanym stylem. Reżyser charakterystyczny, to taki, który nie może spodobać się relatywnie wszystkim widzom, bo nie każdy musi preferować konkretne podejście do kina. Przykładem na to jest właśnie De Palma i jedni powiedzą, że to mistrz budowania napięcia, świetnie operujący filmowymi narzędziami, budujący pełne interesujących elementów kadry. Drudzy z kolei powiedzą to, co mówią krytycy właściwie od początków kariery tego reżysera. Chodzi o zbyt mocne cytowanie innych twórców, stosowanie prostych środków nastawionych na wywoływanie odpowiednich reakcji i patos, który potrafi skutecznie zniechęcić widza. Dziś możemy zachwycać się Człowiekiem z blizną, Nietykalnymi, Wybuchem, a nawet pierwszym Mission: Impossible, które zapoczątkowało nową serię i pokazało, że De Palma również świetnie porusza się po gatunku kina szpiegowskiego z elementami akcji. Ktoś złośliwy może jednak powiedzieć, że na tyle nakręconych filmów, zawsze uda się stworzyć coś dobrego. Nie wiem, na ile w przypadku filmów ma to swoje uzasadnienie, ale na pokaźną liczbę produkcji w swoim CV, reżyser potrafił też zaprezentować widzom naprawdę słabe obrazy. Wspomnieć należy chociażby komedię Home Movies z 1979 roku, która miała w zamierzeniu inspirować się stylem braci Marx, ale wyszło okrutnie słabo. Wcześniej z początków kariery De Palmy mamy także film satyryczny Pozdrowienia z 1968 roku, gdzie nie można doszukać się fabuły i mamy luźno powiązane ze sobą skecze. Można wymieniać dalej: Spytaj swojego królika z 1972 roku, Fajerwerki próżności z 1990 lub Misja na Marsa z 2000 roku. Właściwie od Mission: Impossible, który miał premierę w 1996 roku, każdy kolejny film De Palmy to pasmo rozczarowań.
fot. materiały prasowe
Niezależnie od tego, kto ma w tym sporze rację, utarło się przekonanie, że kilka udanych dzieł nie może świadczyć o geniuszu reżysera, do którego on sam aspiruje i wciąż przypomina o sobie w licznych wywiadach, gdzie krytykuje m.in. współczesne kino. Wciąż jednak w kontekście De Palmy mówi się o jednym z najbardziej niedocenianych filmowców w historii, bo De Palma mimo naprawdę kapitalnych filmów, nigdy nie otrzymał choćby nominacji do Oscara. Mało tego, aż pięciokrotnie nominowany był do Złotych Malin, w tym raz za kultowego dziś Człowieka z blizną z Alem Pacino. Powstaje pytanie: dlaczego? Ano głównie dlatego, że dziś trudno jest nam oddzielić jego filmy od współczesnego ich postrzegania. W momencie premiery Człowieka z blizną lub innych dzieł De Palmy, odbiór bywał zgoła inny od tego, jakie reakcje wywołują one dziś. Często jego filmografia od razu spotykała się z zarzutami o wtórne prezentowanie historii, operowanie schematami i kopiowanie od najlepszych. To wykreowało być może krzywdzące przekonanie, że takim właśnie twórcą jest Brian De Palma. Uprzedzenia do jego stylu świetnie skomentowano w książce Mistrzowie kina amerykańskiego. Bunt i nostalgia, w której pojawia się sugestia, że kiedy De Palma odwołuje się do Hitchcocka, to jest to marna imitacja. Ale kiedy robi to inny reżyser. np. Woody Allen, to jest to objaw geniuszu. Chyba zatem najlepiej będzie samemu zdecydować, po jakiej stronie umiejscowić De Palmę. Traktować go jako geniusza, czy może zwykłego filmowca, który przelewał na ekran swoje fascynacje i kilkakrotnie udało mu się stworzyć prawdziwy hit? Niezależnie od wyboru przez was dokonanego, Brian De Palma zawsze będzie reżyserem budzącym żywe dyskusje i wciąż będzie znajdował fanów jego twórczości. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj