Jak na razie zagrał w aż 44 serialach i 58 filmach. Jego role, zwłaszcza w ostatnich latach, zapadają w pamięć widzów, nawet jeśli są one tylko epizodyczne. Spotkaliśmy się z Markiem podczas Viecc Viena Comic Con, by porozmawiać trochę o byciu bogiem i diabłem w telewizji.
DAWID MUSZYŃSKI: Masz szczęście do grania ciekawych drani. Masz swojego ulubionego?
MARK PELLEGRINO: Według fanów największym draniem był Paul z serialu Dexter. I ja się z tym chyba zgadzam. Ten facet był uzależniony od narkotyków i notorycznie bił swoją żonę. Chciał stanąć na drodze jej szczęścia z Dexterem Morganem. Był wkurzony, że ktoś może zająć jego miejsce.
Do dziś podobno ludzie wypominają Ci tę postać.
Na szczęście zdarza się to coraz rzadziej, ale tak. Jakoś ze wszystkich czarnych charakterów Paula utożsamiają ze mną bardzo wyraźnie. Kiedyś non stop podchodzili do mnie na ulicy i mówili: „Ale z ciebie dupek”. To bolało. Nie spodobało mi się też, jak mój bohater zginął. To nie była jakaś widowiskowa śmierć. Nagle dowiadujemy się, że został pobity w więzieniu i zmarł. Koniec. To jest niegodny koniec dla takiej postaci. On zasługiwał, by zginać z rąk samego Dextera.
Zaskoczyłeś mnie tą odpowiedzią. Myślałem, że powiesz Lucyfer z Supernatural.
Tę postać trudno mi się grało, ale nie napawała mnie obrzydzeniem jak Paul. Poza tym Lucyfer nie jest złą postacią. Jest po prostu niezrozumiany przez resztę świata.
Możesz wyjaśnić tę tezę?
Jak już nie raz mówiłem, moim zdaniem Lucyfer poszukuje sprawiedliwości. On przecież robił wszystko, jak mu kazano. Przestrzega pewnych reguł. I nagle ojciec, którego ten podziwiał, powiedział mu, że to nie ma znaczenia, ponieważ jego celem jest służenie komuś, kto w jego przekonaniu na to nie zasługiwał. To może człowieka doprowadzić do szału i sprowadzić na złą drogę.
Chcesz mi serio powiedzieć, że Lucyfer cierpi na kompleks ojca?
Tak mi się wydaje. I tak zresztą grałem moją postać. Widzowie polubili taką interpretację.
Podobno przewidziana była dla Ciebie inna rola w Supernatural?
Eric Kripke, twórca serialu, chciał pierwotnie bym przyjął rolę Castiela. Podobno byłem nawet na castingu, co jest ciekawe, bo tego w ogóle nie pamiętam. Może dlatego, że biorę udział w tak dużej liczbie przesłuchań, że niektórych mój mózg w ogóle nie rejestruje. Poza tym wolę grać Lucyfera. Jest dużo barwniejszą postacią. Mam nadzieję, że jeszcze w jakiś sposób powrócę do serialu, bo bardzo chciałbym zmasakrować Crowleya. Należy mu się! Lubię Mark Sheppard, ale jego postać jest tak arogancka, że trzeba jej pokazać miejsce w szeregu.
W Lost grałeś za to Jacoba. Powiem Ci szczerze – znienawidziłem serial przez to, jak się zakończył. Nie lubię, gdy twórcy zostawiają mnie bez odpowiedzi na pytania, które sami postawili.
Rozumiem. Na takich imprezach jak Viecc Viena Comic Con poznaję mnóstwo ludzi, którzy reagują tak samo jak ty. Dla mnie zakończenie tego serialu było ciekawe, ponieważ każdy fan mógł je interpretować na własny sposób. Odkrywać nowe znaczenia.
To dość zabawne, że w jednym serialu grasz praktycznie boga, a w drugim diabła.
A wiesz, że grałem ich w tym samym czasie? Z jednego planu leciałem od razu na drugi. Kursowałem pomiędzy Hawajami a Vancouver. Zrobiłem 2 odcinki Lost, po czym leciałem nakręcić dwa odcinki Supernatural i wracałem na występ kręcić następne. To był zwariowany okres, ale mi to nie przeszkadzało. Lubiłem adrenalinę, która towarzyszyła tym podróżom. Gdy skończyła się moja przygoda z Lost, poczułem pewną pustkę.
Nie czułeś się jak schizofrenik?
Nie. Może dlatego, że te postacie są do siebie bardzo podobne. Ich motywacje są w gruncie rzeczy przyziemne i chcą tego samego. By ludzie ich uwielbiali. Poza tym zobacz, przez jakie piekło Jacob przeciągnął rozbitków na wyspie. Nawet Lucyfer by takich tortur nie zaprojektował (śmiech).
Powiedziałeś, ze trudno Ci było zagrać Lucyfera. Dlaczego?
Ponieważ konwencja tego serialu, jakim jest Supernatural, jest ciężka. Musisz się postawić w sytuacji, w której nigdy się nie znajdziesz. Nie ma takiej możliwości. Jako aktor za bardzo nie wiem z jakich doświadczeń mam czerpać. Staje wtedy w obliczu improwizacji, to jest ciekawe, zaskakujące, ale też wycieńczające. Łatwiej jest mi utożsamić się z narkomanem niż z królem piekieł.
Masz jakiś ulubiony odcinek Supernatural?
Ten, w którym mój bohater zabija wszystkich bogów. Pokazuje jego prawdziwe oblicze i oddaje mu należyty hołd jako upadłemu aniołowi.
Na planie podobno panuje dość luźna atmosfera. Lubicie się tam wygłupiać.
Co nie wpływa na jakoś pracy, chciałbym to stanowczo podkreślić. Ale faktycznie wszyscy robią sobie tam żarty, by rozładować atmosferę. Pamiętam, że podczas kręcenia jednej sceny z Jared Padalecki w dość ciasnym pomieszczeniu, ten puścił soczystego bąka. A ja musiałem w tym smrodzie grać jakby nigdy nic. Skubany zrobił to specjalnie! Już pamiętam nawet, o jaką scenę chodziło. Mówiłem wtedy, że piekło zamarzło, chuchałem na okno i rysowałem na nim pewien symbol. Wszystko w wielkim smrodzie Jareda. Ten zapach chodził za mną do końca dnia.
Na koncie masz jeszcze rolę w serialu Revolution, choć dość szybko się z nim pożegnałeś.
Wiesz, jaki byłem wkurzony, kiedy przeczytałem scenariusz tego odcinka, w którym Jeremy ginie? Zacząłem chodzić po reżyserach Revolution z pytaniem: „Dlaczego? Co ja wam takiego zrobiłem?”. Najbardziej wkurzyła mnie odpowiedz David Lyons, grającego postać Bassa, który powiedział „Mark, przecież twoja postać może wrócić. Jako jedyny w tym serialu giniesz tak, że samego zdarzenia nie widać. Scena przecież wygląda tak, że widzowie słyszą tylko strzał zza drzwi. Nie widzą twojego martwego ciała. Jest szansa, że jeszcze wrócisz”. Za grosz mu nie wierzyłem. Po co twórcy mieliby robić taką woltę. Ta postać nie miała takiej głębi. Jej rolą było pokazanie, że Monroe miał jakiegoś kumpla, że pozwolił się komuś do siebie zbliżyć. Lubiłeś ten serial? Był on popularny w Polsce?
Niezbyt. Miał dobry początek, a później coś się zepsuło.
Ja zawsze pytałem twórców, czemu wszyscy bohaterowie są tacy czyści. Przecież żyjemy w czasie bez działającej kanalizacji i ciepłej wody w kranie. A wszyscy są czyściutcy i zadbani.
Grałeś również w Mulholland Dr. w reżyserii David Lynch. Jaki to reżyser?
Bardzo skrupulatny. Co ciekawe, kiedy z nim pracowałem, a było to już wieki temu, chodził wszędzie z takim małym megafonem, przez który co i rusz krzyczał „Akcja!”, zazwyczaj stojąc jakieś dwa metry za tobą. Nie było człowieka, który by nie podskoczył ze stresu.
Pracujesz obecnie nad czymś?
Niedawno zakończyłem pracę na planie serialu 13 Reasons Why dla Netflixa. Gram ojca jednego z bohaterów, który jest w jakimś stopniu wplątany w historię samobójstwa pewnego dzieciaka. Można nawet powiedzieć, że jest współodpowiedzialny tragedii, jaka się wydarzyła.
Żałowałeś kiedyś niezagrania w jakimś projekcie z braku czasu?
Nie. Na wszystkie ciekawe projekty znajduję czas (śmiech). W pamięci mam tylko jeden film, w którym chciałem zagrać, ale mi się nie udało. Była to Thelma & Louise. Przegrałem finałowy casting o rolę J.D., który trwał aż dwie godziny, z takim mało znanym aktorem – Brad Pitt. Ridley Scott wolał jego. Wciąż nie wiem dlaczego (śmiech).