Kwestia abonamentu radiowo-telewizyjnego od dawien dawna budziła wielkie kontrowersje. W naszym kraju przybrały one ostatnimi czasy na sile do tego stopnia, że warto zastanowić się nad ważnym pytaniem: czy rządzący poprzez opłatę audiowizualną chcą nas zrobić w bambuko? A może to my wystrychniemy na dudka władzę?
W kwestii abonamentowej pomiędzy rządzącymi a obywatelami dochodzi do swoistego przeciągania liny, choć niekiedy przypomina to raczej zabawę w kotka i myszkę. W Belwederze, obojętnie kto pilnuje tam żyrandola, doskonale wiedzą, że Polacy uchylają się od ponoszenia opłaty wizualnej jak i gdzie tylko się da. Co więcej, na tego typu zabiegi było swego czasu ciche przyzwolenie władzy. Z drugiej jednak strony rodacy nie gęsi i swój rozum mają. Wszyscy doskonale wiemy, że najważniejszą sprawą dla partii, która w wyborach zwyciężyła, jest jak najszybsze „odzyskanie” mediów publicznych – to w końcu doskonała tuba propagandowa. Nie ma więc znaczenia czy wygrała frakcja X czy Z. W ciemno możemy zakładać, że lada chwila dziennikarze serwisów informacyjnych zaczną opisywać rzeczywistość nieco inaczej, a my nie do końca możemy coś z tym zrobić. Do tego dochodzi jeszcze powtarzane przez polityków jak mantrę „realizowanie misji publicznej”. Gdy zabrali się za to Brytyjczycy, dali światu
'Allo 'Allo! i
Monty Python's Flying Circus. Co na tym polu mogą zaoferować Polacy? Uśmiechnięte buźki spoconych i nieco już wyblakłych gwiazd, które obdzierają sobie facjaty na lodzie. Miała być edukacja, promowanie kultury, języka, pluralizm medialny, a skończyło się Krótką rozprawą między dwiema osobami, sprowadzoną do jakże wymownych „Saleta ciągnij fleta” i „Doda zrób mi loda”. Wszystko w paśmie przeznaczonym dla najmłodszych widzów, wszak trzeba dbać o dobre prowadzenie się dopiero uczących się świata rodaków. Z misją mediów publicznych w naszym kraju jest trochę jak z Yeti – legendy podają, że istnieje, ale nie znaleziono jeszcze na to przekonującego dowodu. Dlaczego więc Polacy mają płacić za coś, co niejednokrotnie napawa ich odrazą i budzi niewątpliwy sprzeciw? Nikt tego nie wie. Problem polega na tym, że albo nie wiedzą, albo przynajmniej nie potrafią tego dostatecznie wytłumaczyć sami rządzący.
Jeszcze w 2012 roku aż trzech na czterech Polaków opowiadało się za zniesieniem abonamentu. Po 5 latach nic się nie zmieniło – projekt nowej ustawy medialnej obecnej władzy na polu przekazywania danych klientów płatnych telewizji Poczcie Polskiej krytycznie ocenia 69% badanych przez firmę Kantar Millward Brown. Co więcej, podejście tych czy innych rządzących do opłaty audiowizualnej może rodzić spore wątpliwości konstytucyjne. Gdy rodacy stworzyli więc swoistą szarą strefę w kwestii (nie)uiszczania opłat z tego tytułu, była Rzecznik Praw Obywatelskich, prof. Irena Lipowicz, przekonywała, że wedle ustawy zasadniczej ponoszenie ciężarów publicznych musi być powszechne – trudno o tym mówić, gdy ściągalność abonamentu wynosiła ok. 45% (w Wielkiej Brytanii to poziom rzędu 90%). Idąc dalej tym tokiem myślenia: w naszym kraju władza serwuje nam dość karkołomne podejście do rozumienia idei równości wszystkich obywateli. Wedle projektu nowej ustawy medialnej Prawa i Sprawiedliwości posiadacze naziemnej telewizji cyfrowej są „równiejsi” od klientów płatnych telewizji, których dane, czy tego chcą czy nie, pofruną do arcygotowych już na ten moment pracowników Poczty Polskiej – pierwsza grupa Polaków w tej kwestii nie będzie postawiona pod ścianą. Czas więc najwyższy na to, by rządzący spojrzeli prawdzie w oczy i przestali chować głowę w piasek: rodacy nie psioczą na abonament RTV bo tak, bo takie mają widzimisię, albo dlatego, że jesteśmy rzekomo narodem kombinatorów. Tuż za szukaniem dowodu dziadka, który wąchał czerwone maki na Monte Cassino, kryją się przecież zupełnie realne pytania o faktyczne intencje władzy i wizję mediów publicznych. Jedna i druga strona bądź co bądź sporu odchodzi w tej materii od dialogu, a poziom irytacji przekracza dopuszczalne granice.
Zapewne większość z nas będzie mieć wątpliwości, czy media publiczne rzeczywiście spełniają dziś funkcję edukacyjno-kulturotwórczą. Żyjemy w czasach, w których seans Bogu ducha winnej
Ida musi być poprzedzony stosownym komentarzem. Mało tego – hasło „publiczne” w odniesieniu do mediów z nie do końca jasnych przyczyn coraz częściej zamieniane jest na „narodowe”. Teoretycznie chodzi tu o nową jakość, w praktyce rzecz rozbija się o to, by Polacy wbili sobie do łba, do kogo środki masowego przekazu należą. Na drugim biegunie całej kwestii wyrasta jeszcze jeden problem: społeczna świadomość na temat abonamentu RTV jest dziś niewielka, co siłą rzeczy doprowadza do strachu czy braku zaufania dla projektów nowych ustaw. Żaden rząd wolnej Polski nie zadbał o to, by w tym temacie edukować rodaków; niekiedy nawet wypowiedzi polityków tej samej partii o abonamencie pozostają ze sobą we wzajemnej sprzeczności. Ot, medialny kogel-mogel na polską modłę. Mam spore wątpliwości, czy arbitralne podejście do sprawy i swoiste przymuszanie obywateli do uiszczania opłat na rzecz Telewizji Polskiej w jej obecnym kształcie przyczyni się do poprawy jakości mediów publicznych. Nie będzie miała wtedy znaczenia wysokość składki czy sposób jej ściągania – jak uczy historia, Polacy naprawdę nie lubią, gdy ktoś chce ich brać za pysk i pokazywać, co muszą robić. Dopóki politycy nie zrzucą swoich przepoconych garniturów i nie przestaną traktować mediów publicznych jako naturalnego przedłużenia swojego światopoglądu, kwestia abonamentu będzie w naszym kraju kością niezgody. Mogę się mylić, ale opłata audiowizualna to dla większości rodaków dzisiejszej doby czeski film – nikt nic nie wie. Ten brak wiedzy sam w sobie jest bezsensem przyprawiającym o zawrót głowy.
Strony:
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h