Czy płacenie abonamentu RTV ma sens?
Kwestia abonamentu radiowo-telewizyjnego od dawien dawna budziła wielkie kontrowersje. W naszym kraju przybrały one ostatnimi czasy na sile do tego stopnia, że warto zastanowić się nad ważnym pytaniem: czy rządzący poprzez opłatę audiowizualną chcą nas zrobić w bambuko? A może to my wystrychniemy na dudka władzę?
Nie miał racji Grzegorz Turnau śpiewając, że w tym kraju „nic ni ma”. W Polsce bez Mickiewicza i Miłosza, w państwie jednego tylko kosmonauty i jednego papieża jest pewien constans, rzecz niezmienna, niejako wpisana już w mentalność rodaków: abonament radiowo-telewizyjny. Doprawdy przedziwny to twór. Kasta politycznych samozwańców, od lat mówiąc o nim, zachowuje się jak Poncjusz Piłat przed skazaniem Jezusa – ot, mniejsze zło zostaje wybrane. Nie miał specjalnego znaczenia rokosz Donalda Tuska, który blisko 10 lat temu przekonywał, że to „haracz ściągany z ludzi” i należy go jak najszybciej znieść. Obiecanki cacanki. Abonament RTV, nazywany też dla niepoznaki opłatą audiowizualną (nie oszukujmy się – mamy tu do czynienia jedynie z różnicą semantyczną), przypomina niekiedy Lewiatana, który pożera właściwie wszystko, co spotyka na swojej drodze. Nieważne, czy w czasie marszu idziesz pod flagą białą, czerwoną, czarną czy fioletową – z opłatą audiowizualną nie wygrasz, no chyba że przyczaisz się w jakiejś oddalonej od cywilizacji chatce, a służącą do odbioru sygnału telewizyjnego antenę zamienisz na gałąź. Nie znasz dnia ani godziny: pracownik Poczty Polskiej może dotrzeć i tam, skrupulatnie badając, czy pobliski konar nie umożliwia ci przypadkiem oglądania lub słuchania mediów publicznych. Szczególnie w ostatnim czasie opłata audiowizualna rodzi w naszym kraju prawdziwą, zbiorową paranoję. Nikt już nie wie, na czym w tej kwestii stoimy, ani dokąd zmierzamy. Dlatego w tym miejscu rodzi się pytanie zasadnicze: czy abonament RTV jako taki ma w ogóle sens?
Pytania o sposób finansowania mediów publicznych pojawiają się od 90 lat, od kiedy Brytyjska Korporacja Nadawcza (BBC), założona przez Pocztę Brytyjską spółka producentów radioodbiorników, została przekształcona w przedsiębiorstwo publiczne. Początkowo BBC była więc utrzymywana wyłącznie ze środków publicznych przy jednoczesnym zakazie emitowania reklam. Nie bez znaczenia pozostawał także fakt, że spółka nigdy nie była niezależna od rządu. Model brytyjski sprawdzał się doskonale, ponieważ media publiczne stały się prawdziwym „oknem na świat” dla obywateli. Nie dość, że BBC promowała kulturę kraju i dbała o standardy języka angielskiego, to jeszcze odwoływała się nieustannie do idei i założeń typowych zwłaszcza dla przedstawicieli ówczesnej klasy średniej – wśród jej członków znajdowali się m.in. absolwenci prestiżowych uczelni, choćby Oxfordu. System działał tak dobrze, że stał się z biegiem lat prawdziwym towarem eksportowym Wielkiej Brytanii. Jeśli więc słyszysz dziś o debacie na temat finansowania mediów publicznych, hasło „BBC” pojawia się w niej z prędkością karabinu maszynowego. „Brytyjczycy robią to tak, a tamto tak” – wzorzec z pewnością jest. Sęk w tym, że świat radia i telewizji zmienił się drastycznie, zwłaszcza w ostatnich latach. Obok mediów publicznych pojawili się przecież nadawcy komercyjni, a nikogo nie trzeba jeszcze przekonywać, że „reklama jest dźwignią handlu”. Kolejne kraje zaczęły więc budować swoje własne wariacje na temat tego, co w kwestii finansowania mediów zaproponowali Brytyjczycy.
Zasadniczo wyjścia są trzy: środki na nadawców publicznych pochodzą wyłącznie z abonamentu (ten system obowiązuje m.in. we Francji, Danii czy Norwegii), jednocześnie z abonamentu i reklam (np. Włochy, Szwajcaria, Polska i Wielka Brytania, w której z samej BBC wydzielono część komercyjną, nadającą poza granicami kraju) i wreszcie z abonamentu, reklam i dotacji rządowych (Słowacja, Niemcy, Belgia). Oczywiście są kraje, w których opłaty audiowizualnej nie ma – to choćby Hiszpania, Portugalia, Rosja czy Stany Zjednoczone. W świetle przepisów prawa sam abonament RTV ma być przeznaczony na realizację misji nadawców publicznych. Takich Luksemburczyków ta perspektywa rozsierdziła do tego stopnia, że uznano go za podatek nieuczciwy. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że podobne podejście wyraża większość polskiego społeczeństwa. Gdy w przywoływanej już wypowiedzi Tusk postanowił zmiażdżyć abonament, określając go jeszcze mianem „archaicznego sposobu finansowania mediów”, Polacy poczuli się jak Charlie Sheen na jakiekolwiek imprezie ze swoim udziałem. Poziom ściągalności opłaty niebezpiecznie pikował, a rodacy zaczęli kombinować, by uniknąć ponoszenia kosztów w tej materii. Dochodziło do sytuacji tak kuriozalnych, że na 14 mln polskich gospodarstw domowych jedynie połowa przyznawała się do posiadania odbiornika radiowego lub telewizyjnego. Był też w kraju bocianich gniazd i osikanych klap w pociągach czas, że aż 20 grup zostało zwolnionych z uiszczania opłaty audiowizualnej, choćby osoby powyżej 75. roku życia, inwalidzi, bezrobotni, inwalidzi wojenni i członkowie ich rodzin. Nagle wszyscy przypominali sobie o walczącym na froncie dziadku, dzięki czemu abonament RTV płaciło jedynie 1 mln gospodarstw domowych w Polsce, a kolejne 3 mln znajdowały się w uprzywilejowanej grupie. Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że coś tu nie grało – rządzący musieli wypuścić Krakena z klatki, by skarbiec publicznych mediów nie zaczął świecić pustkami.
Nie miało specjalnego znaczenia, jaka władza aktualnie instalowała się na stołkach – każdy z abonamentem chciał coś zrobić, przy czym nikt do końca nie wiedział co. Ten swoisty stan zawieszenia trwa od wielu lat, a to, jak się zdaje, rodaków zaczęło sakramencko irytować. Nie ma się czemu dziwić: w końcu zestawiając wylewność Tuska w tej materii z audiowizualnymi planami Prawa i Sprawiedliwości Polacy mogli poczuć się ogłupieni. Jak żyć, panie premierze? No cóż, na tym świecie jedynie dwie rzeczy są pewne: śmierć i podatki. Abonament RTV jest świadczeniem obowiązkowym, dlatego nie ufajcie pojawiającym się w sieci wpisom o tym, że nie musimy go płacić, ponieważ rzekomo nie zawarliśmy umowy z Telewizją Polską. Jeśli posiadasz w domu odbiornik radiowy lub telewizyjny, a nie znalazłeś się akurat w grupie uprzywilejowanej, powinieneś uiszczać stosowną opłatę. Możesz tupać nóżkami, ale rządzący z góry założyli, że telewizor lub radio w twojej prywatnej rezydencji daje ci możliwość korzystania z mediów publicznych – wyciągaj pieniądze z portfela i nie marudź. Jesteś klientem płatnej telewizji? Płać podwójnie. Używasz telewizora wyłącznie po to, by sprać Supermana na kwaśne jabłko w InJustice 2? Nikogo to nie obchodzi, rozbijaj dziecku skarbonkę, a my będziemy realizować legendarną już misję publiczną. Tak sytuacja przedstawia się na papierze. Rzeczywistość chce być jednak jeszcze bardziej kuriozalna.
- 1 (current)
- 2
Źródło: Zdjęcie główne: YouTube