BoJack Horseman miał swoją premierę w 2014 roku. Stworzony został przez Raphaela Boba-Waksberga (producenta, twórcę, aktora, script doctora w nadchodzącym The Lego Movie 2), wyprodukowany przez The Tornante Company i ShadowMachine Films. Jest to animowana seria skupiająca się na postaci przebrzmiałej gwiazdy, aktora, który dwadzieścia lat wcześniej wcielił się w głównego bohatera sitcomu Rozbrykani (Horsin' Around). Od tego czasu BoJackowi nie udało się powtórzyć dawnego sukcesu, a jego wystawne, skąpane w alkoholu i toksycznych związkach życie nie zaspokaja głównej potrzeby: bycia znanym i uwielbianym. Gdy więc na horyzoncie pojawiają się nowe możliwości zabłyśnięcia, BoJack nie zamierza przepuścić okazji. Za żadną cenę. Warto wspomnieć, że BoJack to koń. Nie żeby miało to specjalne znaczenie dla fabuły. Kwestia leży w specyfice świata przedstawionego. Tutaj zwierzęta żyją na równi z ludźmi, choć antropomorfizacja tych pierwszych nie jest całkowita: poza zdolnością mowy, postawą wyprostowaną, dwunożnością i innymi naturalnymi dla homo sapiens cechami, zachowały one również pewne cechy zwierzęce, najbardziej typowe dla danej rasy (jak choćby pies, Mr Peanutbutter, znany aktor, który łamie zasady ruchu drogowego, próbując dogonić listonosza swoim drogim samochodem). Prowadzi to rzecz jasna na przestrzeni fabuły do kilku niewymuszonych, całkiem udanych gagów (a trzeba przyznać, że pod tym względem świat zbudowany jest przez twórców bardzo konsekwentnie, pełen smaczków i lekkich mrugnięć okiem do spostrzegawczych widzów). Nie jest to jednak najbardziej interesująca czy istotna z cech tej animacji. BoJack Horseman określany jest najczęściej mianem komedii. Muszę powiedzieć, że jest to ogromna ironia, biorąc pod uwagę, że jest to jedna z najsmutniejszych kreskówek, jakie zdarzyło mi się oglądać. Humor, owszem, jest mocny, regularny i nie bierze jeńców. Delikatny, subtelny dowcip może zostać po chwili podkreślony wulgarnym, obrazoburczym dialogiem. Jest go dużo, wyziera z większości scen, nawet tych – a takie zdarzają się często – naprawdę poważnych. Nieprzypadkowo. Humor bowiem służy twórcom jako pewien nieco abstrakcyjny, absurdalny sposób, by opowiedzieć o czymś poważnym, czasem przytłaczającym i dotykającym wielu osób. Bo BoJack Horseman to opowieść o klinicznej depresji, błędnych decyzjach, próbach walki z samym sobą, próbach zmiany na lepsze, najczęściej, niestety, nieudanych. I mimo tych wszystkich mniej lub bardziej kloacznych (a jednak niezwykle trafnych) dowcipów, twórcom serialu udaje się przedstawić powagę sytuacji w sposób, który nie kończy się jej bagatelizowaniem i obśmianiem, a wręcz podkreśleniem dramatyzmu. Zachowaniem pewnej specyficznej powagi wobec tych istotnych i przygnębiających spraw. Zwrot „śmiech przez łzy” to coś, co niezwykle pasuje do atmosfery tego serialu. Niejednokrotnie można zbliżyć się do tego uczucia podczas binge-watchingu (bo nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto zacznie pierwszy odcinek, nie popłynął od razu z kilkoma następnymi). BoJack Horseman jest też bardzo dopracowany i konsekwentny. Jego kolejną, wyróżniającą spośród innych kreskówek cechą jest to, że prowadzona fabuła ma charakter ciągły. Owszem, część wydarzeń z poszczególnych odcinków zamyka się często na etapie ponad dwudziestu minut (tyle trwa jeden odcinek), ale każdy kolejny epizod pcha fabułę do przodu: każdy odcinek (począwszy od pierwszego, niepozornego i dość średniego, a jednak w jakiś sposób wciągającego) stopniowo coraz bardziej rozwija poszczególne postacie, pozwala nam je poznać i zrozumieć; retrospekcje czy spotkania z postaciami „po latach” krystalizują obraz motywacji i tego, w jaki sposób bohaterowie znaleźli się w danym punkcie i czemu są tacy, jacy są. W ten sposób twórcy, dawkując, odsłaniają przed nami historię wzlotu i upadku BoJacka Horsemana. To coś, czego brakuje wielu „poważnym serialom”, o kreskówkach już nie wspominając. Konfliktów nie rozwiązuje się tu szybko (o ile w ogóle do tego dochodzi), relaks przy pojedynczym odcinku nie da pełnej satysfakcji. Konsekwencje wszystkich czynów i wydarzeń są w BoJacku bardzo istotne i bywa, że wracają do postaci dopiero po kilku odcinkach. Każda nieudana decyzja ma swoje katastrofalne skutki. Można też dostrzec pewien rodzaj sadyzmu u scenarzystów. Otóż wszystkie pytania, które sami zadają, na które, jak mogłoby się wydawać, powoli zaczynamy – wraz z BoJackiem – odpowiadać, okazują się powierzchowne. Zawsze jest coś głębiej, a nasi bohaterowie nie potrafią odnaleźć spełnienia. Każda zbudowana relacja w końcu się zniszczy, każdy sukces stanie w gardle. BoJack Horseman pod płaszczykiem mrocznej humoreski zdaje się być jeszcze mroczniejszy – wydaje się, że nie pozostawia nadziei. A jednak sądzę, że pod tym wszystkim pojawi się kolejna warstwa. Po pierwszym kontakcie z BoJackiem Horsemanem byłem lekko zauroczony, z każdym kolejnym odcinkiem – coraz bardziej zafascynowany. Drugi sezon również zrobił robotę, a trzeci – och, drodzy Państwo! - do tego warto dotrwać. Po zakończeniu trzeciej serii rozmyślałem o niej przez długi, długi czas. Czekam na czwartą. Starałem się zaprezentować ducha serialu, nie zdradzając jednocześnie zbyt wiele fabuły (warto samemu cieszyć się każdym smaczkiem tego, bądź co bądź, krótkiego serialu), teraz wspomnę co nieco o warstwie technicznej. A jest ona po prostu świetna. Obsada: Aaron Paul, Will Arnett, Alison Brie, Amy Sedaris, Paul F. Tompkins czy przewijający się co parę odcinków sam J.K. Simmons. Warstwa dialogowa nagrana jest obłędnie; nie wspominam zresztą o różnych sławach show-biznesu, które gościnnie wcielają się w samych siebie (Daniel Radcliffe, Naomi Watts i wielu, wielu innych). Muzycznie – jest dobrze. Świetne kawałki autorskie, podkład z czołówki napisany przez perkusistę The Black Keys, końcówka autorstwa Grouplove – wpadają w ucho, zapadają w pamięć. Co do kwestii wizualnej – jest bardzo kreatywnie. Elementy główne wydają się dość proste, ale gdy przyjrzeć się detalom (na które kolejne odcinki BoJacka wyczulają oko), wtedy dopiero dostrzeże się prawdziwy kunszt. Wszystkie elementy charakterystyczne, odzież, wystroje wnętrz, architektura, mnóstwo aluzji do postaci samych w sobie, jak i elementów popkultury – jest tego mnóstwo i wyłapywanie tego sprawia dodatkową frajdę. Niewiele więcej mogę dodać, nie rozbierając BoJack Horseman na czynniki pierwsze (a można pisać wiele, włącznie z analizą psychologiczną postaci czy pewnego rodzaju filozofią). Mogę tylko polecić ten serial jako kreskówkę dopracowaną, mroczną, balansującą na krawędzi depresji, radości i histerii. Kreskówkę, której twórcy traktują widza jak osobę inteligentną, nie podając jej nic na tacy. Potrafiącą rozbawić, ale i wzruszyć; zastanowić i odnaleźć w niej samego siebie. Przywodzącą na myśl coś z Californication, Archer, Entourage i wielu, wielu innych, a jednocześnie wyjątkową (naprawdę, jedyną w swoim rodzaju). Polecam wam tę przezabawną opowieść o koniu, który pochyla się nad swoimi dawnymi sukcesami i zaczyna rozumieć, że nic nie jest wieczne, a on sam znalazł się w martwym punkcie. Naprawdę warto obejrzeć BoJacka Horsemana.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj