W roku, w którym do księgarni trafia nowa powieść pióra Dana Browna, przychody tego pisarza szybują w górę, osiągając niebywałe kwoty – za okres od czerwca 2013 roku do czerwca 2014 roku zainkasował pokaźne 28 milionów dolarów, co dało mu 2. miejsce na liście „Forbesa”, zaraz za Jamesem Pattersonem. Wyczyn tym bardziej imponujący, że Brown pisze sam i publikuje stosunkowo rzadko, natomiast Patterson od lat korzysta z pomocy ghostwriterów, samemu opracowując tylko szkice fabuł, dzięki czemu książki produkuje taśmowo. Fenomen zaczął się w 2003 roku, kiedy to świat opanowała gorączka na punkcie „Kodu Leonarda da Vinci”. Pomógł tu rzecz jasna Kościół Katolicki, który głośno oprotestowywał książkę jako pokazującą hierarchów w złym świetle i wręcz krzywdzącą dla chrześcijaństwa, co zagwarantowało Brownowi niesamowity rozgłos. Swoje do szumu wokół powieści dołożył również film "The Da Vinci Code" (2006) z Tomem Hanksem, również wyjątkowo żarliwie oprotestowywany przez Watykan. Nie ma co się jednak oszukiwać, że za sukcesem sprzedażowym Dana Browna stoją wyłącznie kontrowersje i gwarantowana przez nie promocja. Oczywiście, wbrew swoim intencjom, Kościół Katolicki w dużej mierze wypromował tego autora, nawet jednak „pomoc” Stolicy Apostolskiej nie byłaby w stanie aż tak napompować wyników „Kodu…”, z pewnością zaś nie tłumaczy nakładów kolejnych dzieł Browna, które przecież również biją rekordy. Prawda jest taka, że Dana Browna czytelnicy po prostu lubią. Kontrowersje pomogły Amerykaninowi przyciągnąć uwagę odbiorców, ale to już wyłącznie jego talent sprawił, że zostali z nim na dłużej, że polecali sobie kolejne książki i niecierpliwie wyczekują następnych. Wszystko to, mimo iż Dan Brown to pisarz w najlepszym wypadku mierny, momentami ocierający się o grafomanię.
Źródło: Sonia Draga
  Przykład - jego ostatnia dotychczas opublikowana książka, Inferno. Konstrukcja fabularna tej powieści jest żenująca. Jest wstęp, pojawia się zagrożenie, w sprawę zostaje wplątany Robert Langdon, któremu - rzecz jasna - pomaga nowa piękna towarzyszka. Para biega tak sobie po Florencji i w kilku innych lokacjach, a kolejne etapy to wciąż ten sam schemat: Langdon wpada na pomysł, gdzie teraz trzeba się udać, para tam biegnie, znajdują wskazówki/zagadkę, myślą i kombinują, Langdon popisuje się pamięcią, wtedy ktoś wpada na ich trop, zaczyna się szalona ucieczka, para gubi pościg i udaje się do kolejnego punktu. Do tego praktycznie każdy rozdział Brown kończy czymś w rodzaju cliffhangera, jakimś punktem napięcia/zagrożenia/zwrotu, tak żeby czytelnik musiał przerzucić kolejną kartkę, a nie broń Boże próbował odłożyć książkę. Najgorsza jest jednak strona czysto warsztatowa. Brown to pisarz bardzo słaby, z kiepskim czuciem języka i wyjątkowo ubogim zasobem wyobraźni do opisów. Inferno czytałem w oryginale, więc nie można tu winić tłumacza – to sam Brown jest na tyle leniwy, że w przypadku większości postaci wymyślał jedną cechę fizyczną i nią je charakteryzował za każdym razem, gdy inna postać oceniała wygląd. Np. jedna z bohaterek cały czas była kobietą ze srebrnymi włosami, w drugiej wszyscy zauważali wyłącznie kucyk, a Langdon, jeżeli mnie pamięć nie myli, był ciągle „niechlujny, ale przystojny”. I tak w kółko. Do tego zdania krótkie, proste, suche, mechanicznie relacjonujące akcję. Skąd więc miłość czytelników? Dlaczego w tytule tego artykułu pojawia się „genialny”? Bo Dan Brown posiada talent. Ogromny. Brown to marny pisarz, ale wybity „zabawiacz”. Amerykanin jak mało kto potrafi ocenić, co będzie interesować i ekscytować czytelnika, przyciągać jego uwagę, sprawiać, że będzie szybciej przewracał kartki. Ma do tego nosa. Jasne, efekt osiąga prymitywnymi środkami, ale osiąga – niewiele osób posiada taką świadomość swojego odbiorcy jak autor „Kodu…”. Jego książki to podręcznikowe przykłady bestsellerów. Począwszy od kontrowersyjnych tematów, poprzez skupienie na akcji i prostocie fabularnej, przez nieskomplikowanych, ale sympatycznych bohaterów, aż do – i tu tkwi siła Browna – niezwykłej umiejętności sprzedawania czytelnikom ciekawostek. W sumie, w dużym uproszczeniu, powieści Dana Browna można opisać bardzo krótko: akcja i treści popularno-naukowe. No, można jeszcze dodać aspekt turystyczny, bo w opisywaniu lokacji, ich historii i piękna architektury jest świetny. (Jeżeli miałbym sobie wybrać dowolnego przewodnika po Florencji czy Rzymie, byłby to Brown.) Z tych powodów, mimo iż Inferno od strony warsztatowej można miażdżyć, nie sposób nie czytać tej książki z zaciekawieniem, nie sposób nie bawić się lekturą, tym bardziej że Brown jest coraz lepszy w przekazywaniu długich wywodów Langdona o historii, co czyni je jeszcze ciekawszymi. Osobiście traktuję jego powieści jako idealne przewodniki, znacznie ciekawsze niż dołączane do map w sklepach na lotniskach suche opisy. Dan Brown opisuje miasto i jednocześnie przeżywa jego historię – to wspaniałe! Sztuczki, które stosuje ten pisarz, by nas zabawiać, są wręcz prymitywne. Ale działają. I w tym tkwi geniusz tego grafomana.
Fani zagadek i kontrowersji, zwłaszcza tych rozgrywających się wokół Kościoła Katolickiego, od 24 lipca w kinach oglądać mogą "The Vatican Tapes".
[video-browser playlist="728678" suggest=""]
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj