Na HBO GO odbyła się premiera 2. sezonu serialu komediowego Prawi Gemstonowie. Z tej okazji spotkaliśmy się z Dannym McBridem, który jest twórcą produkcji, a do tego gra w niej jedną z głównych ról. Opowiada, czego możemy się spodziewać w nowej odsłonie oraz dlaczego stara się z robić z Johna Goodmana czarny charakter.
DAWID MUSZYŃSKI: Gdy ostatnio rozmawialiśmy, nie wiedziałeś, czy Prawi Gemstonowie dostaną drugi sezon, ale zapewniałeś mnie, że masz na nich pomysł, który przelejesz na papier. To teraz powiedz - ale tak szczerze! - bajerowałeś mnie czy faktycznie miałeś to wszystko zaplanowane?DANNY MCBRIDE: No może trochę nagiąłem rzeczywistość, tu mnie masz (śmiech). Choć miałem kilka pomysłów, jak poprowadzić dalsze losy tej rodzinki. Nie wszystko udało się wykorzystać w pierwszym sezonie. Niektóre wątki na etapie scenariusza musiałem usunąć lub przełożyć na później. Czyli na teraz (śmiech). Tylko widzisz, ja już od tak dawna tworzę projekty dla telewizji, że zawsze z tyłu głowy mam tę obawę, że kolejnego sezonu może nie być. I wtedy staram się nawiązać kontakt z moim wewnętrznym widzem. Wiem, jaki wkurzony potrafię być, gdy serial, który oglądam, nagle się urywa i wiele wątków pozostaje otwartych. Dlatego w moich produkcjach każdy sezon jest praktycznie zamkniętą historią z kilkoma potencjalnymi furtkami. Nie chcę marnować czasu widzów na jakąś niedokończoną opowieść. Wiem, jak duża jest konkurencja na rynku - jak już ktoś decyduje się na oglądanie mojej produkcji, to chcę, by czuł się zaopiekowany. Oczywiście, miałem kilka pomysłów, ale trzymałem je w szufladzie.
I już wtedy planowałeś to, by Eli Gemstone (grany przez Johna Goodmana) miał tak mroczną przeszłość? Bo w pierwszym sezonie w żaden sposób tego nie sugerowałeś. A przynajmniej ja się tego nie dopatrzyłem.
Nie czuj się z tym źle. Nie mogłeś się tego dopatrzyć, bo tego nie było (śmiech). Przynajmniej w serialu. Od początku chciałem, by bohater miał mroczną stronę, która została poskromiona przez jego żonę. Jednak pokazanie tego już na samym początku jakoś mi nie pasowało. Zaburzało pewien rytm historii. Najpierw chciałem skupić się na dzieciach i ich szaleństwie, by właśnie w drugim sezonie wyjaśnić, że nie jest ono spowodowane tylko wielkimi pieniędzmi. Te skłonności do ładowania się w konflikty i tarapaty mają w genach. Matka była takim kompasem moralnym tej rodziny. Gdy zmarła, to cała reszta zaczęła się gubić. I nawet Eliot poddaje się swojej mrocznej stronie. To jest bardzo interesujące. Zwłaszcza że mówimy o rodzinie, której fundamentem jest niby wiara i bliskość z Bogiem.
Poza tym dzieci widzą to rozdarcie Elego i odbierają to jako oznakę słabości związaną z wiekiem. Zaczyna się walka o przywództwo i schedę po ojcu.
Widzę, że ktoś tu czerpie inspiracje z Sukcesji.
Tak wygląda życie w bogatych rodzinach. Nic na to nie poradzę (śmiech).
Nim weszliście na plan 2. sezonu, wybuchła pandemia i wszystkie produkcje stanęły. To dało ci czas na dopracowanie scenariusza, a raczej na wywalenie go do kosza i napisanie nowego. Co się stało?
Z pisaniem u mnie jest tak, że będę dopracowywał dany tekst do ostatniej minuty deadline'u. Niektóre wątki w scenariuszu po prostu przestały mi się podobać. Struktura tego sezonu i główny wątek pozostał ten sam. Zmieniło się po prostu kilka historii w nim zawartych. Jedne kompletnie usunąłem, inne schowałem do szuflady i może wyjmę je w następnym sezonie, jeśli taki dostaniemy.
A możemy na chwilę zgłębić fenomen tych telewizyjnych programów? W Polsce mamy jedynie telewizję Trwam, która nie ma naśladowców. W USA jest tego mnóstwo.
I właśnie na tym polega potęga naszego serialu. W każdym kraju jest on inaczej odbierany. W USA jest to satyra na to, co się u nas dzieje. Na tych wszystkich telewizyjnych kaznodziei, którzy wykorzystują Słowo Boże do zarabiania dużych pieniędzy. Dla osób np. w Polsce jest to nie tylko komedia, ale też pewne zagłębienie się w świat duchowego TV marketu, który jest nowy i odległy. Jakby trochę nierealny. Bo nie oszukujmy się, ludziom spoza USA trudno jest uwierzyć, że to nie jest wymysł mojej wyobraźni, a inspiracja życiem. Tacy ludzie jak Gemstonowie istnieją naprawdę. To nie jest żart. Nie jest to też produkt czasów reality show. Oni istnieją w USA prawie tak długo, jak istnieje telewizja. Po prostu w erze kablówki i streamingu rosną w siłę. Mają więcej możliwości.
Jak już mówiłem, trochę w tym serialu Sukcesji, a trochę Gry o tron.
Tylko mniej krwawej (śmiech). Jak jesteś tak długo na świeczniku, to prędzej czy później brudy, jakie zamiatasz pod dywan, zaczynają spod niego wychodzić. W 2. sezonie mamy więc dziennikarza, który zaczyna odkrywać mroczą przeszłość Elego. A jest to człowiek, który specjalizuje się w demaskowaniu takich religijnych rodzin. Pojawia się też nowa charyzmatyczna para telewizyjnych kaznodziejów, którzy mogą być zagrożeniem dla naszych bohaterów. Choć nie wszyscy to rozumieją i myślą, że mogą ich wykorzystać. Jest to nic innego, jak zderzenie dwóch ogromnych firm walczących o wpływy na rynku.
Pamiętam, że jesteś scenarzystą, który daje aktorkom duże pole do improwizacji…
Bo dzięki temu komedia staje się czymś żywym. Organicznym. Jeśli dana scena ma wyjść zabawnie, to aktorzy muszą ja poczuć, a niekiedy jedynym sposobem, by tak się stało, jest jej przebudowanie. Użycie innych słów, które podczas pisania nie przyszłyby mi do głowy. Dlatego tak trudno jest nam wytrzymać podczas pewnych scen bez wybuchania śmiechem. Wiesz, ile czasu tracimy na powtórkach? Mnóstwo. Cały czas ktoś się wyłamuje i nie potrafi zachować poważnej miny, ponieważ np. Walton Goggins postanowił jakiś dialog zaimprowizować. Miał wenę i wyszło komediowe złoto. Spokojnie mogę powiedzieć, że z 30 procent dialogów, jak nie więcej, była improwizowana. Tak jest w większości moich seriali i za to, mam wrażenie, widownia je tak lubi.