Nie da się ukryć, że 2. część Diuny jest jednym z najpiękniejszych filmów, jakie można było obejrzeć na dużym ekranie. Pustynny i wręcz baśniowy krajobraz Arrakis zapiera dech w piersiach, a od kontrastującego z nim czarno-białego futurystycznego świata Harkonnenów nie można oderwać wzroku. A jednak budżet na to wielkie widowisko (około 190 mln dolarów) wciąż był mniejszy niż wielu blockbusterów z ostatnich lat. Marvels (274,8 mln dolarów), Indiana Jones i artefakt przeznaczenia (295 mln dolarów) czy Flash (200 mln dolarów) to tylko kilka przykładów. W tekście wymienię ich o wiele więcej. Przepaść jest tak zatrważająca, że wielu widzów zastanawia się, na co idą te pieniądze? Dlaczego filmy, z kilkoma wyjątkami, wyglądają coraz gorzej? Wreszcie – czemu taka Godzilla Minus One przy budżecie 15 mln dolarów była w stanie wygrać historycznego Oscara za najlepsze efekty specjalne, a inne duże franczyzy nie są w stanie wypuścić czegoś, co wyglądałoby chociaż przyzwoicie?
fot. NIKO TAVERNISE / VANITY FAIR
+14 więcej

Villeneuve zawstydza Hollywood. Dlaczego Diuna wygląda tak dobrze?

Zacznijmy może od prostego pytania: dlaczego 2. część Diuny wygląda tak dobrze? Składa się na to kilka czynników. Po pierwsze, Denis Villeneuve uparł się, by kręcić w prawdziwych lokacjach. W ten sposób Petra na południu Jordanii i pustynia w Abu Zabi stały się tłem dla ukrywających się pomiędzy skałami Fremenów, a księżniczka Irulan przechadzała się z Matką Wielebną zakonu Bene Gesserit po grobowcu rodziny Briona we Włoszech. Dzięki temu kadry, szczególnie te odległe i szerokie, stawały się bardziej realistyczne i na swój sposób uziemione; widz miał poczucie, że bohaterowie stoją na prawdziwym piasku. Film na pewno też zyskał dzięki wyjątkowym charakteryzacjom, które na czele z przerażającym baronem Vladimirem Harkonnenem zostały dopięte na ostatni guzik. Stellan Skarsgård musiał siedzieć przez około osiem godzin na krześle charakteryzatorskim, by upodobnić się do bohatera. Choć stworzenie kostiumu głównie za pomocą CGI byłoby mniej pracochłonne – i na pewno mniej uciążliwe dla samego aktora – to właśnie efekty praktyczne dały świetny rezultat. Notabene, po maratonach horrorów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nie mogę wyjść ze zdumienia, jak wiele charakteryzacji przetrwało próbę czasu i nadal wygląda świetnie – a nawet lepiej niż współczesne filmy. Coś, Martwe zło 2 czy nawet jeszcze starsze Szczęki to tylko niektóre z licznych przykładów. Odchodząc nawet od klasyków – taki mniej znany Rumpelstiltskin też nieźle się trzyma. Zastanawiam się, czy to kwestia tego, że efekty praktyczne i makijaż są zwykle dobrze dopasowane do aktora, dzięki czemu wydają się bardziej realistyczne i na swój sposób żywe. W końcu CGI często daje efekt uncanny valley (poczucie, że coś jest nie tak). A może zwyczajnie – tak donoszą liczni scooperzy – graficy komputerowi nie dostają ani dość czasu, ani pieniędzy, by stworzyć coś dobrego. 
Źródło: materiały prasowe

Kiepskie CGI, brak pomysłów i inne zjawiska Marvelowe 

Jest tyle przykładów źle wyglądających filmów i seriali z ostatnich lat, że gdybym miała pić za każdym razem, gdy się pojawiają, wyrosłaby mi pod dupą słynna ławeczka z Rancza. Najciekawsze w tym jest jednak to, że nie mówimy tu o produkcjach niskobudżetowych, takich jak Puchatek: Krew i Miód, a o głośnych tytułach, na które studia wydały krocie. Pierwszym lepszym przykładem jest Ant-Man i Osa: Kwantomania. Film Marvela, który miał budżet około 200 milionów dolarów. To więcej niż wspomniana Diuna 2! Podczas gdy kadry z widowiska Denisa Villeneuve przypominają małe dzieła sztuki, Ant-Man i Osa: Kwantomania wygląda po prostu tanio. Może nie źle, ale właśnie plastikowo i sztucznie. Nie ma tu mowy o żadnej immersji, ponieważ widz jest w stanie bez trudu odgadnąć, kiedy aktorzy chodzą po planie, mając za sobą zielone tło. To, co jednak najbardziej boli, to kompletny brak wyobraźni. W pierwszej części Ant-Mana fanów zachwyciła moc, która polegała na zmniejszaniu się i powiększaniu bohatera. To skutkowało zarówno dynamicznymi i niecodziennymi scenami akcji, jak i było źródłem żartów. Film zaproponował fanom coś nowego i świeżego – także pod względem wizualnym, gdy postać malała, a świat wokół niej rósł. Kilka lat później dostaliśmy Kwantomanię, która miała nam pokazać nowy niesamowity wymiar w świecie Marvela. Tymczasem po seansie stało się jasne, że nie było na niego żadnego pomysłu. Stworzono najbardziej generyczny świat, w którym nie ma nic wyjątkowego. Wiecie, kto zrobił to lepiej niż Ant-Man i Osa: Kwantomania? Twórcy bajki Dziwny świat Disneya. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że przedstawiona kraina jest dość losowa, ale z każdą minutą staje się coraz bardziej jasne, że każda roślina czy zwierzę mają przypominać wnętrze ludzkiego organizmu, co nawet fabularnie ma sens. Chodzi o to, że był tu pomysł, który został zrealizowany. W przypadku Kwantomanii wygląda to z kolei tak, jakby do samego końca nikt właściwie nie wiedział, jak prezentuje się wymiar kwantowy. Trochę podobnym przykładem są już niesławne Koty. Tu nawet nie chodzi o poziom CGI, a o sam pomysł na design. Antropomorficzne koty przywodziły na myśl co najwyżej furrasy i dawały wspomniany efekt uncanny valley. Były niepokojące – niby ludzkie, ale nie do końca. W ten sposób ambitny projekt Universal, który kosztował jakieś 95 milionów dolarów, został skazany na stanie się żartem. I nawet gwiazdorska obsada – Ian McKellen, Judi Dench, Taylor Swift czy Idris Elba – nie była w stanie uratować tego tonącego statku.
fot. Amazon Prime Video

Dlaczego księżniczka Yue wygląda gorzej w serialu Netflixa niż w tragicznym filmie Shyamalana?

Jeśli mówimy o tym, dlaczego współczesne produkcje wyglądają źle, musimy zatrzymać się także na chwilę przy kostiumach. W Pierścienie Władzy (to serial, ale za jakie pieniądze!) pokazano kilka lokacji, które naprawdę zapierały dech w piersiach. Bohaterowie też wyglądali pięknie, ale ciągle nie mogłam pozbyć się wrażenia, że coś tu jest nie tak. Na początku nie umiałam jednak wskazać, co takiego. Dopiero z czasem zrozumiałam, w czym tkwi problem. Stroje w Pierścieniach Władzy są ładne, ale nieprzemyślane. W końcu postać ubrałaby się inaczej na długą wędrówkę, a inaczej na oficjalne spotkanie. Tymczasem w serialu Amazona szaty są niemal zawsze czyste i wymuskane, co znów zaburza immersję. Co więcej, twórcy zawiedli też, jeśli chodzi o charakteryzację. Elfy w oryginalnej trylogii miały na przykład dość wysokie czoła i specyficzną linię włosów, dzięki czemu odstawały od reszty istot Śródziemia. Za to w Pierścieniach Władzy nic nie wyróżnia tych istot, które powinny mieć w sobie coś nierealnego i powabnego. Co więcej, jak zauważyli fani, serialowe elfy są głównie pokazane w złocie, a zgodnie z kanonem powinny woleć srebro przypominające gwiazdy. Chodzi o to, że widz nie może mieć wrażenia, że ogląda aktorów w kostiumach. I nie ma znaczenia, jak drogie czy ładne były te stroje. Podrzucam zresztą bardzo ciekawy materiał wideo na temat kostiumów w Pierścieniach Władzy: Ciekawą odnogą tego problemu są peruki. Ostatni Władca Wiatru to film na wskroś beznadziejny, a jednak w jednym przypadku przebił nową serialową adaptację Netflixa. Najlepiej widać to na przykładzie białych włosów księżniczki Yue. W filmie M. Night Shyamalana z 2010 roku fryzura aktorki wygląda bardzo naturalnie, z kolei w serialu Awatar: Ostatni Władca Wiatru z 2024 roku ta sama postać ma na głowie ciężką i odcinającą się od reszty głowy perukę, która w negatywnym sensie przyciąga całą uwagę widza. Choć na przestrzeni lat peruki i sposoby zakładania ich tak, by wyglądały dobrze i naturalnie, poszły do przodu, jakimś cudem przemysł filmowy nie tylko za nimi nie nadążył, ale wręcz zaczął się cofać. Kolejnym doskonałym przykładem na to jest Daenerys Targaryen z Gry o Tron, której włosy wyglądały lepiej w pierwszych sezonach niż w ostatnich, choć powinno być na odwrót.
Fot. Materiały prasowe

Piekło dokrętek, terminów i Frankensteinów

Kolejne ważne pytanie brzmi: dlaczego, przy tak wielkich budżetach, filmy nie wyglądają dobrze? Jakie wymówki mają studia filmowe, gdy Denis Villeneuve tworzy arcydzieło za 190 mln dolarów, a Godzilla Minus One – z budżetem około 15 mln dolarów! – wygrywa Oscara za najlepsze efekty specjalne, pokonując takich gigantów jak Mission: Impossible (291 mln dolarów) czy Strażników Galaktyki 3 (250 mln dolarów)?  Zacznijmy może od tego, że dokrętki stały się przekleństwem wielu projektów. Nie ma nic złego w tym, by wrócić na plan i nakręcić kilka dodatkowych scen, ale staje się to problemem, gdy do ostatniego dnia zdjęć właściwie nie wiadomo, jak ma wyglądać film. Na przykład Katy O'Brian, która w filmie Ant-Man i Osa: Kwantomania zagrała wojowniczkę o imieniu Jentorra, w rozmowie z portalem Entertainment Weekly przyznała, niby żartobliwie, że na planie panował "totalny chaos". Dodała:
Wydawało się, że dostawaliśmy nowe kwestie aż do ostatniego dnia, tak samo jak nowe sceny walk. Przychodziłam na plan i słyszałam: "Oto nowa walka".
fot. materiały prasowe
Ray Winstone, który w filmie Czarna Wdowa grał główny czarny charakter, czyli generała Dreykova, w programie Radio Times narzekał za to, że nagle podczas kręcenia dokrętek okazało się, że wszystko było złe:
Praca była w porządku aż do dokrętek. Wówczas odkrywasz, że na plan przyszło kilku producentów i twoja kreacja jest przesadzona, zbyt silna. Tak działa Marvel. To może niszczyć duszę, ponieważ czujesz, że naprawdę wykonujesz dobrą pracę. Dlatego powiedziałem im: "musicie znaleźć kogoś innego na moje miejsce, bo mam dość". Ostatecznie robisz to, bo kontrakt cię do tego zobowiązuje. W innym wypadku kończysz w sądzie. To tak jakby ktoś kopnął cię w jaja.
Trochę światła na nagłe zmiany rzuciła też relacja Vulture. Portal opisał zeznania anonimowego speca od efektów specjalnych, który rzekomo pracował z Marvelem i miał na ten temat kilka słów do powiedzenia: 
Już jesteś przepracowany, ale wtedy Marvel prosi o zmiany, które przekraczają to, czego oczekują inni klienci. Niektóre te zmiany są naprawdę duże. Na przykład na miesiąc czy dwa przed premierą, Marvel nagle każe zmienić nam cały trzeci akt filmu. [...]
Mam wrażenie, na przykładzie filmów Marvela, które wydają się szczególnie na tym cierpieć, że dokrętki stały się sposobem, by jakoś odnaleźć się w wojnach pomiędzy reżyserem a studiem; by przy narzuconym dużym tempie wypuszczania nowych filmów nie pogubić się we własnej zawiłej osi czasu; wreszcie – by jakoś załatać dziury w scenariuszu. 
Były chwile, gdy tworzyliśmy całą scenę akcji: na przykład Ant-Man poruszający się po czymś. I myśleliśmy: dlaczego nie nakręcili tego we właściwy sposób albo tak jak chcieli od początku? Dlaczego musimy to przerabiać i tworzyć na nowo? Dlaczego musimy robić aktorskiego Frankensteina? Krótkie ujęcie, które normalnie zajęłoby dwie sekundy, musiało być poprawiane z 20 razy, by uzyskać efekt, który chcieli. Było dużo przeróbek, dużo nieefektywności. Przejąłem i przerobiłem ogromną część pracy innego artysty, co zwykle  się nie zdarza.
Ten "aktorski Frankenstein" to doskonałe określenie na zjawisko, które oglądamy w ostatnich latach. Warto też dodać, że ta wypowiedź rzuca światło na kolejny problem: brak organizacji pracy i niemożliwe do dotrzymania terminy. Może ludziom zaczyna źle kojarzyć się słowo "CGI", ponieważ mimowolnie przypisują do niego kiepską jakość? Nie wspominając o tym, że według licznych doniesień scooperów i insiderów, graficy i rysownicy pracują wiele godzin za kiepskie pieniądze – i to nie tylko u Marvela. Trudno im będzie wywalczyć lepsze warunki w najbliższej przyszłości, gdy wisi nad nimi widmo AI.
Fot. Materiały prasowe

Dlaczego filmy wyglądają coraz gorzej?

Podsumowując, standardowy budżet na film Marvela zaczyna się od jakichś 200 mln dolarów. Jeśli chodzi o kino akcji, jak Szybcy i wściekli 9 czy Nie czas umierać, kwota waha się pomiędzy 200 a 300 mln dolarów. Argylle. Tajny szpieg, nowy film szpiegowski Matthew Vaughna, kosztował około 200 mln dolarów, czyli wciąż więcej, niż wielkie widowisko science fiction Denisa Villeneuve, rozgrywające się na różnych planetach. To pokazuje, że rzeczywiście, Hollywood ma duży problem, ponieważ ma duże środki, tylko nie wie, jak nimi zarządzać.  Denis Villeneuve zaczynał od filmów krótkometrażowych. To dało mu potrzebne doświadczenie, dzięki któremu wie, jak zaplanować pracę tak, by nie marnować ani czasu, ani pieniędzy. W dodatku, gdy mamy do czynienia z przemyślanym projektem, to możemy liczyć się z tygodniami, ale nie miesiącami dokrętek. Wreszcie – Warner Bros. zaufało filmowcowi i nie próbowało za bardzo ingerować w jego wizję twórczą, co wydaje się ogromną bolączką Marvela. Trudno mi zaakceptować to, że Bob Iger narzekał, że na planie Marvels był za mały nadzór, a z drugiej strony to właśnie Disney w pierwszej kolejności naciskał na to, by tych filmów superbohaterskich wychodziło jak najwięcej.  Wydaje mi się też, że gdzieś w międzyczasie pojawił się duży kontrast pomiędzy tym, co wchodzi do kin, a tym, co rzeczywiście chcieliby zobaczyć widzowie. Studia filmowe zasypują rynek sequelami, prequelami i rebootami, z czego tylko niewielki ułamek, jak Top Gun: Maverick, miał na siebie pomysł. Twórcy przestali też wierzyć w to, że widzowie potrafią myśleć i interpretować wydarzenia pokazane na ekranie, czego dla mnie dowodem może być zmiana tekstu Poor Unfortunate Souls w aktorskiej Małej Syrence. A przecież sukces Oppenheimera, Barbie, Diuny, Uśmiechnij się czy nawet Tylko nie ty – pierwszej od lat ciekawej komedii romantycznej – udowadniają, że pragniemy kreatywnych i wysokiej jakości filmów, a nie półsurowych produktów.  Nie jestem przeciwniczką CGI. Zachwycałam się, gdy Avatar pojawił się na dużym ekranie. Jestem za to przeciwniczką lenistwa i kombinowania. Liczne doniesienia scooperów i insiderów o próbie zastąpienia prawdziwych artystów AI; zlecanie projektów nie dlatego, że jest na nie pomysł, ale dlatego, że znana marka może przyciągnąć do kina widzów, a przede wszystkim ich portfele; skupienie się na tym, by wszystko było ładne i wymuskane do tego stopnia, że staje się sztuczne; przedłużające się dokrętki; CGI będące plastrem na wszelkie problemy. To tylko wierzchołek góry lodowej i odpowiedź na pytanie, dlaczego współczesne filmy wyglądają coraz gorzej. 
fot. Netflix
Na koniec chciałabym wyróżnić kilka kreatywnych pomysłów, które całkowicie zmieniły wygląd filmu, na plus. Udowadniają, że czasem właśnie pomysł, chęci i pasja zmieniają wszystko. Reżyser Rodziny Addamsów, Barry Sonnenfeld, zadbał o to, by w scenach z Morticią światło zawsze padało na oczy aktorki. Dzięki temu Anjelica Huston wyglądała jak nie z tego świata, co pasowało do jej postaci. Wes Anderson używa symetrii i specyficznej palety kolorów, by wyróżniać się na tle konkurencji. Alfred Hitchcock użył montażu (dynamicznych cięć), by stworzyć grozę w najsłynniej scenie z Psycho. W serialu Bridgertonowie wraz z bohaterami zmienia się ich cały wygląd i palety kolorów – Penelope z żółtych i pomarańczowych odcieni przeszła w romantyczne i delikatniejsze róże i biele, a gdy dostała swój sezon, dostała także korzystniejszą fryzurę. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj