Z serią Destiny łączy mnie długa i skomplikowana relacja. Pierwsza część przykuła moją uwagę już na początkowym etapie marketingu. Byłem zachwycony połączeniem klimatów science fiction i fantasy oraz rozgrywką z pogranicza pierwszoosobowej strzelanki i MMORPG. Pozytywne wrażenia spotęgowały testy alfa i beta, w których chętnie wziąłem udział. W dzień premiery udałem się do sklepu po swój egzemplarz i po kilku dniach dotarło do mnie, że gra była taką wydmuszką: piękną i efektowną, ale z fabułą, którą skryto naprawdę głęboko. Sytuacji nie poprawiły również dwa pierwsze rozszerzenia, zapewniające zaledwie kilka godzin dodatkowej zabawy. Poważniejsze zmiany przyniósł dopiero większy dodatek The Taken King, po którym wróciłem do "jedynki" na nieco dłużej. Jednocześnie nasycił mnie on do tego stopnia, że później odpuściłem sobie dalszy kontakt z tą odsłoną.  Najwyraźniej z kontaktu z pierwszym Destiny nie wyciągnąłem żadnej lekcji, bo w przypadku "dwójki" scenariusz był w zasadzie taki sam. Ogromny entuzjazm przed premierą i natychmiastowy zakup, gdy tylko gra pojawiła się na półkach sklepowych. Dalsze wrażenia były również bardzo podobne i raczej umiarkowanie pozytywne. Tym razem problemy były jednak zupełnie inne, bo i Bungie inaczej rozłożyło akcenty. Zapewnili sensownie przedstawioną fabułę z obszernymi, filmowymi przerywnikami, a także bohaterów, których dało się polubić (Cayde-6!), ale zapomnieli o rozbudowanie endgame, czyli aktywnościach przeznaczonych dla osób, które ukończyły już kampanię. Wyglądało to tak, że po skończeniu głównego wątku, na dobrą sprawę nie miało się zbyt wiele do roboty. No, może nie licząc bardzo powtarzalnych, pobocznych zadań, które sprowadzały się przede wszystkim do ciągłej walki z kilkoma rodzajami przeciwników. Dałem sobie więc spokój i z drugą częścią, zaliczając krótki powrót jedynie przy okazji dodatku Porzuceni, by dowiedzieć się, jaki los spotka Cayde'a-6.  Po 4 latach – zachęcony drugą młodością Destiny 2 oraz popularnością tej produkcji w mediach społecznościowych – dałem się namówić na kolejny powrót. I wygląda na to, że tym razem zostanę w grze dłużej, bo jest ona czymś zupełnie innym, dużo lepszym niż wcześniej. Deweloperzy ze studia Bungie wykonali iście tytaniczną pracę, przekształcając swoje dzieło w prawdziwego giganta, pełnego zawartości, mechanik i zadań, które przyciągają na długie godziny. Dodatkowo wreszcie można określić ten tytuł mianem gry-usługi w pełnym znaczeniu tego słowa. Regularnie pojawiają się aktualizacje z nowymi wyzwaniami czy przedmiotami, a sezony przynoszą ze sobą battle passy, których rozwijanie jest fantastycznym motywatorem do ciągłej zabawy.  Mój powrót zbiegł się w czasie ze startem kolejnego, osiemnastego już sezonu rozgrywek, tym razem utrzymanego w klimatach pirackich. To z jednej strony fantastyczna wiadomość: mam wyrównane szanse, jeśli chodzi o odblokowywanie kolejnych poziomów przepustki i bardzo możliwe, że uda mi się zdobyć wszystkie nagrody. Z drugiej strony jest to też problem, bo zwiększa się liczba rzeczy, o których muszę się dowiedzieć. I mam wrażenie, że to właśnie jest główną bolączką dla nowych oraz powracających graczy. W Destiny 2 jest multum elementów, które trzeba poznać i opanować, by móc na dobre wsiąknąć w ten świat i wyciągnąć z niego wszystko to, co najważniejsze. Ja miałem ten komfort, że wiedziałem już, czym się różnią Szturmy od Najazdów, ale podejrzewam, że dla kompletnych nowicjuszy będą to po prostu obco brzmiące nazwy, które kompletnie nic im nie powiedzą. Sam zresztą musiałem przypominać sobie, do czego służył migot, legendarne odłamki, srebro, jasny pył oraz masa innych, wirtualnych walut i przedmiotów. Co gorsza, sama gra nie jest skłonna do pomocy z takimi rzeczami. Najwyraźniej twórcy założyli, że osoby grające od początku będą przyswajać sobie całą tę wiedzę stopniowo, na bieżąco, a w przypadku nowych graczy: "jakoś to będzie". Najwyżej nauczą się wszystkiego w praktyce lub podpytają bardziej doświadczonych przyjaciół. Nie można jednak wykluczyć, że znajdą się i tacy, którzy odpalą darmową wersję i odpadną po kilku pierwszych godzinach, przytłoczeni ogromem informacji. Wygląda na to, że nie tylko ja uważam, że Destiny 2 ma problem z przystępnością. Na Reddicie czy w mediach społecznościowych znaleźć można naprawdę wiele narzekań na "new player experience", czyli właśnie dostosowanie tej produkcji pod nowych Strażników. Nie jest to zresztą odosobniony przypadek, zmaga się z tym wiele MMO i gier-usług, co w dużej mierze wynika po prostu z ich specyfiki. Tytuły te rozrastają się na przestrzeni lat i zdarza im się wraz z aktualizacjami zmieniać o 180 stopni. Aktualnie w Destiny 2 znajdziecie kilka fabularnych kampanii (a i tak część z nich została "zarchiwizowana" i nie są już dostępne), masę trybów przeznaczonych do zabawy w kooperacji lub nastawionych na rywalizację, a także dziesiątki pobocznych aktywności i setki przedmiotów do zdobycia. Łatwo się w tym pogubić i równie łatwo jest poczuć się tym przytłoczonym. 
fot. Bungie
Oczywiście wszystkie te trudności mijają po kilku lub kilkunastu godzinach, przynajmniej wtedy, gdy poświęcicie czas na naukę lub macie cierpliwych znajomych, którzy wytłumaczą Wam najważniejsze rzeczy. Chciałoby się jednak, by takie "lekcje" były przygotowane bezpośrednio przez deweloperów. Dobrym pomysłem mogłoby okazać się stworzenie prostego, acz obszernego samouczka na wzór Exile's Reach z World of Warcraft, który w prosty, lekki i przyjemny sposób przekazywałby to, co najistotniejsze przed wyrzuceniem gracza w wirtualnym wszechświecie. Można byłoby również przygotować serię oficjalnych poradników w formie wideo. Z tego drugiego rozwiązania skorzystano na przykład w przypadku Final Fantasy XIV Online, które również potrafi onieśmielić przy pierwszym kontakcie... Pomimo początkowego skomplikowania, drugie Destiny zasługuje na uwagę. Jest grą zdecydowanie lepszą niż kilka lat temu. Jeśli jeszcze nie próbowaliście lub też kiedyś graliście, ale z jakichś powodów sobie odpuściliście, to rozważcie powrót i przekonajcie się sami, jaką pracę wykonał zespół Bungie. To jeden z tych tytułów, przy których można świetnie się bawić, odpalając go raz na kilka dni i to tylko na  chwilę lub spędzając przy nim po kilka godzin dziennie. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj