Zacznijmy od obalenia jednego, wielkiego mitu, który zdarza mi się słyszeć od czasu do czasu, zwłaszcza tuż przed dużymi imprezami. Jeśli kiedykolwiek ktoś Wam powie, że festiwale filmowe nie są dla wszystkich, macie pełne prawo wywrócić oczami, odwrócić się na pięcie i odejść. Nie ma potrzeby rozmawiać z kimś, kto z marszu stawia się na wyższej pozycji i przemawia, jakby doznał oświecenia i miał monopol na prawdę. Nie ma. Oraz się myli. Festiwale filmowe są dla wszystkich. Dla mnie, dla Ciebie. Dla twórców, dziennikarzy, sympatyków kina, wielbicieli mainstreamu, filmów komiksowych, Felliniego, dobrej zabawy, inteligentnych rozmów, głupich żartów… Słowem, dla wszystkich. Tak, to prawda, że w zdecydowanej większości na festiwalach filmowych nie zobaczysz filmów, które później trafiają do multipleksów i cieszą oko przeciętnego (nie znaczy gorszego) odbiorcy. Nie są to filmy obliczone na duży zysk, a więc nie przejmują się tym, by trafić w gusta szerokiej widowni. Są inne. W dużej mierze niezależne, wymykające się prostemu przyporządkowaniu do gatunków, eksperymentalne i nie bójmy się tego przyznać – nieco dziwaczne. Nie są tym, czego spodziewasz się idąc w weekend do dużego kina. Nie są gwarancją czystej rozrywki, relaksu i rzadko pozwalają na to, by na nich odpocząć. Przeciwnie – męczą, irytują, wdzierają się w serce, a potem roztrzaskują je na kawałki; czasem wkurzają, nudzą i sprawiają, że masz ochotę uciąć sobie drzemkę (co też robisz). Cokolwiek byś o nich nie powiedział – są angażujące, wymagają od Ciebie więcej i zmuszają do zmiany perspektywy. To wszystko prawda. Ja Cię chcę jednak przekonać, że to wszystko świadczy właśnie o tym, że festiwale są dla każdego. Czego się boisz? Że nie zrozumiesz jakiegoś filmu i będziesz przez to czuł się głupszy od innych? Ha! Niech pierwszy rzuci kamieniem każdy krytyk, dziennikarz filmowy czy inny znawca kina, któremu nie zdarzyło się wyjść z festiwalowego seansu całkowicie wytrąconym z równowagi, z pytaniem na ustach, które można ująć bardzo prosto: „ale co ja właśnie zobaczyłam?!”. To część festiwalowego doświadczenia, to coś całkiem normalnego i absolutnie nie czyni nikogo głupszym. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że taka reakcja jest czymś, co można zaliczyć do pozytywów. Człowiek, który nie wie wszystkiego i nie rozumie wszystkiego jest człowiekiem szczęśliwym. Tyle jeszcze przed nim! Tyle pozostało do odkrycia, nie ma obawy o to, że dopadnie nas nuda, że przestaniemy się rozwijać. Wychodząc z seansu, którego nie rozumiem nie czuję się gorsza, nie czuję się źle. Czuję się zmotywowana. Zaczynam czytać o filmie, o reżyserze, o gatunku. Poszukuję nawiązań, nadrabiam filmową wiedzę. Słowem – robię wszystko, by zrozumieć. By wiedzieć więcej. I nigdy, przenigdy nie udaję, że wiem więcej, niż wiem. Serio, nie róbcie tego. Skoro niewiedza i niezrozumienie nie jest już problemem, co jeszcze Cię powstrzymuje? Strach przed tym, że spotkasz ludzi mądrzejszych, z którymi nie będziesz miał o czym rozmawiać, którzy Cię wyśmieją? Kolejny mit. Oczywiście, na festiwalu filmowym także spotkasz zarozumiałych i aroganckich osobników, tak jak wszędzie. Ale nie miej obaw – to właśnie tam jest ich mniejsze natężenie niż gdzie indziej. Środowisko festiwali filmowych jest niesamowite i niepowtarzalne. Nigdy wcześniej nie spotkałam tylu przyjaznych, otwartych, skłonnych do pomocy i nastawionych na rozmowę ludzi. Ich wszystkich łączy jedno – kochają kino całym swoim sercem. I jeśli Ty też jesteś jego miłośnikiem, możesz odrzucić swoje obawy – dogadajcie się. W trzy sekundy. Jeśli czegoś nie zrozumiesz, znajdzie się co najmniej kilka osób, które chętnie Ci to wytłumaczą. Jeśli chcesz zapytać o radę, sugestię – chętni znajdą się od razu. Jeśli chcesz przedyskutować film, proszę bardzo. Nie musisz nawet nikogo znać, wystarczy, że odezwiesz się do przypadkowej osoby wychodzącej z sali kinowej – i już masz rozmówcę. Nikt Cię nie zignoruje, nie odeśle z byle czym. Ludzie chcą rozmawiać, chcą dzielić się swoimi przeżyciami, chcą poznać Twoje zdanie. Tak, Twoje. Jeśli ktoś próbował wmówić Ci kiedyś, że Twoja opinia się nie liczy, bo nie jesteś ani krytykiem ani dziennikarzem ani nikim z „branży”, cóż, mylił się. Twoje opinia ma znaczenie i ludzie na festiwalu filmowym udowodnią Ci to wielokrotnie. Nie musisz się z nimi zgadzać, odmienne zdania są jak najbardziej pożądane. Tak się zaczynają najlepsze dyskusje. Uwaga, słowo klucz – dyskusja! Zdarzyło Ci się kiedyś brać udział w internetowej wymianie zdań na temat filmu, która mniej więcej po pięciu minutach kończyła się na wyzwiskach, wycieczkach personalnych i trollowaniu? Tak, mi też. Na szczęście na festiwalu możesz o tym zapomnieć. Tam ludzie faktycznie toczą dyskusje, używając argumentów. Owszem, zdarza się, że atmosfera robi się gorąca, riposty są nadmiernie cięte i emocje biorą górę. To także część doświadczenia festiwalowego. Ale koniec końców nikt Cię nie obrazi ani nie wyzwie, po prostu w ramach zgody pójdziecie na festiwalowe piwo, by po chwili rozmawiać już o czymś całkiem innym. Będąc uczestnikiem tego wydarzenia, jesteś jak rodzina. I tak będziesz traktowany. Słyszę już w głowie Twoje kolejne pytanie. A co jeśli okaże się, że nie mam gustu, że żaden ambitny film mi się nie spodoba, że wolę ekranizacje komiksów i proste komedie? Bądźmy ze sobą szczerzy – oczywiście, że może się tak okazać. Tylko, co z tego? Ktoś kto powiedział, że o gustach się nie dyskutuje popełnił prawdziwą wtopę. Wiadomo, że się dyskutuje. Nic innego nie robimy, jak tylko dyskutujemy, po co w innym wypadku miałaby istnieć ta strona i po co czytałbyś jakiekolwiek recenzje. Zawsze będziemy rozmawiać o tym, co lubimy, a czego nie. I wszystko będzie w porządku, jeśli tylko weźmy pod uwagę, co następuje – nie ma lepszego i gorszego gustu. Nie ma. Kropka. Twój gust jest Twoją sprawą. Tak, jak nie jesteś w stanie udowodnić wyższości lodów czekoladowych nad waniliowymi, tak jak i nie przekonasz mnie, ze to, że lubisz jakiś film, którego ja nie lubię, oznacza, że jesteś lepszym człowiekiem. Mądrzejszym, fajniejszym. Gust nie ma nic wspólnego z inteligencją, a to, jedyne co naprawdę wpływa na jego kształtowanie to doświadczenie. Doświadczenia życiowe oraz doświadczenia w konkretnej dziedzinie, której dotyczy. Swój gust filmowy budujesz oglądając filmy. Im obejrzysz ich więcej, tym będziesz bardziej swoich oczekiwań świadomy. Twój gust, Twoje preferencje będą się zmieniać. I to jest w porządku. Właśnie dlatego warto wyjść ze swojej filmowej strefy komfortu i obejrzeć coś, co na pierwszy rzut oka w ogóle do Ciebie nie pasuje. Żeby się przekonać, żeby się rozwijać. Jeśli się nie spodoba, to trudno, żyje się dalej. Ale nie warto odmawiać sobie tego doświadczenia, szczególnie, że jest ono łatwo dostępne. Nic nie da Ci takiej szansy na wyznaczanie granic swojego gustu, jak właśnie festiwal filmowy. I jeszcze jedno. Festiwal filmowy pozwoli Ci uświadomić sobie, że krytycy filmowi, dziennikarze filmowi, blogerzy filmowi są takimi samymi ludźmi, jak wszyscy. Zbyt często czytam lub słyszę, jak są demonizowani. Jak to się wywyższają, niczego nie wiedząc, jak to czują się lepsi, jak to psują ludziom odbiór filmów i generalnie odpowiadają za niektóre słabe otwarcia w box office, bo nie wiedzieć czemu zrównują film z ziemią. Bez powodu. Ludzie piszący o filmach nie różnią się o Ciebie w niczym poza tym, że (oby) posiadają kompetencje, by o filmie się wypowiadać szerzej. Przeczytali trochę książek, obejrzeli trochę więcej niż przeciętny Kowalski, a do tego potrafią (oby) swoje przemyślenia ująć w zgrabną recenzję. I to by było na tyle. Ich opinia pozostaje wciąż opinią. Czasem warto się nią zasugerować, ale wciąż liczy się to, czy Tobie się dany film spodoba. Festiwal filmowy, gdzie ludzie z „branży” przewijają się non stop pozwala ich odczarować. Pójść na piwo, poznać, pogadać na luzie i to wcale niekoniecznie tylko o kinie. Jakie masz więc jeszcze argumenty, przemawiające za tym, ze festiwal filmowy nie jest dla Ciebie? Pieniądze? Żaden problem, wszystkie festiwale organizują wolontariat, dzięki któremu nie dość, że obejrzysz wiele za darmo, to jeszcze się czegoś nauczysz. Polskie festiwale dostępne są dla każdego, nie trzeba od razu jechać do Cannes, Wenecji czy Sundance. Chyba nie muszę też przywoływać najbardziej podstawowej zalety tych imprez, czyli faktu, że będziesz miał szanse obejrzeć wiele produkcji przedpremierowo, a w programie są także te, które premiery miały dawno temu i festiwal jest jedynym legalnym źródłem, dzięki którym można sobie je przypomnieć. Taki Sergio Leone na dużym ekranie to jest naprawdę coś. Przyjeżdżaj. Nowe Horyzonty i American Film Festival we Wrocławiu, OFF Camera w Krakowie, Warsaw Film Festival w Warszawie, Camerimage w Bydgoszczy, Transatlantyk w Łodzi, Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym… Nieważne, co wybierzesz, masz moją gwarancję, że poczujesz się jak w domu. U siebie. Chciany i ważny. A kiedy się już zdecydujesz, daj mi znać. Jest duża szansa, że i ja tam będę gotowa, by udowodnić Ci, że wszystko to, co tu pisałam jest prawdą. Wypić piwo i przybić piąteczkę. Nieważne kim jesteś i czy polubilibyśmy się w zwykłym życiu. Na festiwalu filmowym jesteś moją rodziną i pozwól, że właśnie tak będę Cię traktować. Do zobaczenia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj