Wróćmy jednak do kwestii cen. Owszem, książki papierowe są droższe, ale największe hity wydawnicze już w dniu premiery sprzedaje z dużym, często 25-procentowym rabatem. Społeczeństwo przyzwyczaiło się do promocji w księgarniach, do darmowych dostaw oraz obecności tanich książek w dyskontach. W kraju, w którym więcej niż jedną pozycję miesięcznie czyta ułamek społeczeństwa, o wiele łatwiej będzie sprzedać duży nakład za pośrednictwem Biedronki niż sklepu z e-bookami. Z tym nie da się wygrać

Wyjście z impasu

E-booki miały być lekiem na wszelkie zło w branży czytelniczej, ale Polacy nie chcą go przyjąć. I dopóki nie rozwiążemy problemu żenująco niskiego poziom czytelnictwa, nic się w tej kwestii nie zmieni. Ceny e-booków nie spadną, dopóki nie będziemy kupować ich kilkukrotnie więcej. Nie będziemy kupować więcej, dopóki poziom czytelnictwa nie wzrośnie. A czytalibyśmy więcej książek, gdyby ich cena była znacznie niższa. I tak oto zatoczyliśmy piękne, błędne koło. Obniżenie stawki VAT na e-booki mogłoby rozhulać ten skostniały rynek, ale jest jeszcze kilka sposobów, aby napędzić ich sprzedaż. Sporą część końcowej ceny książki stanowią marże pośredników. O ile w przypadku wydań papierowych te dodatkowe koszty są jak najbardziej uzasadnione – cena naliczona przy kasie uwzględnia transport, magazynowanie, pensje kasjerów i zarobek salonu – to w przypadku wersji cyfrowych wielu wydatków dałoby się uniknąć, gdyby wydawcy sprzedawali swoje e-booki bezpośrednio. Owszem, jest to trudne zadanie logistyczne, ale na dłuższą metę wykonalne. Co prawda Prószyński oferuje swoje książki w formie e-booków na stronie firmowej, ale witryna ta wygląda jak żywcem przeniesiona z przełomu wieków. Nic dziwnego, że ludzie chętniej kupują w Empiku niż bezpośrednio u wydawcy.
Zdjęcie: Pixabay
Ciekawym pomysłem byłaby także sprzedaż pakietowa, tj. oferowanie wydania cyfrowego i papierowego w komplecie. I wbrew pozorom koszt takiej książki nie musiałby być wyższy. W końcu jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że większość tytułów w dniu premiery dostępna jest w cenie niższej niż ta okładkowa, wystarczyłoby zaprzestać walki na promocje. Takie rozwiązanie wymagałoby oczywiście uregulowania rynku i ustawowego zabronienia przeceniania książek w pierwszych miesiącach dystrybucji, mogłoby jednak okazać się dość ożywcze dla całego rynku. W kilku krajach, m.in. we Francji, taka sztuczka udała się. A w Polsce? Przeciwników tej formy regulacji rynku jest chyba zbyt wielu, aby wdrożyć ją w życie. E-booki w teorii mają wszystkie narzędzia potrzebne do sukcesu. Proste czytniki są tanie, poręczne, działają wiele dni bez ładowania, dają dostęp do tańszych książek i pozwalają zaopatrzyć się w nie niemal o dowolnej porze dnia i nocy, wszędzie tam, gdzie mamy dostęp do internetu. Mimo to e-booki jeszcze przez wiele lat będą stanowiły margines rynku książkowego w Polsce. Jesteśmy zbyt mocno przywiązani do fizycznych egzemplarzy, nasze peerelowskie dziedzictwo sprawiło, że bardziej cenimy to, co namacalne niż wirtualne. I dopóki nie nastąpi zmiana pokoleniowa, dopóki do głosu nie dojdą dzisiejsi dwudziestolatkowie, którzy nie pamiętają czasów bez internetu, cyfrowe książki wciąż będą stanowiły jedynie technologiczną ciekawostkę. A my, margines statystyczny, przyozdobieni w medale z ziemniaków z napisem „Nałogowy Czytelnik Roku”, sięgający po książki częściej niż po wnioski urlopowe w pracy, będziemy czekali na nadejście rewolucji. Jeśli nie my, być może nasze dzieci dożyją czasów, w których czytniki znajdą się w większości polskich domów i pomogą znacząco poprawić wskaźniki czytelnictwa.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj