Gdyby pandemia koronawirusa nie wywróciła całego świata do góry nogami, dziś z wypiekami na twarzy rozmawialibyśmy o wrażeniach z targów E3 i snulibyśmy wizję tego, jak branża cyfrowej rozrywki będzie wyglądać za kilkanaście miesięcy. Być może poznalibyśmy też nieco szerzej możliwości konsol kolejnej generacji, nawet jeśli te nie pojawiłyby się na targach w Los Angeles. Niestety, drapieżna strona natury dała o sobie znać i zaciągnęła gospodarczy hamulec bezpieczeństwa, odwołując szereg imprez, w tym m.in. Electronic Entertainment Expo 2020. Pustkę po tych targach wypełniło Valve swoim Festiwalem Gier Steam. Imprezą, która przypomniała złotą erę gamingu przełomu wieków. Nie jest to pierwszy festiwal tego typu organizowany przez twórców Half-Life’a, ale zdecydowanie najbardziej imponujący. Po raz pierwszy z tą formą promocji spotkaliśmy się w grudniu 2019 roku, kiedy Vale udostępniło kilkanaście wersji demonstracyjnych z okazji przyznawania nagród The Game Awards. Kilka miesięcy później zorganizowano kolejny festiwal w zastępstwie imprezy Game Developers Conference odwołanej z powodu koronawirusa. Wówczas gracze otrzymali do dyspozycji przeszło 40 tytułów, które pierwotnie mieliśmy poznać w trakcie targów. Do letniej edycji Festiwalu Gier Steam zakwalifikowano ponad 900 produkcji. W 2020 roku tak obszerna biblioteka darmówek może robić wrażenie, nawet jeśli obok hitów pokroju Desperados 3 czy pecetowej odsłony Heavy Rain znajdziemy masę prostych produkcji od twórców niezależnych. W końcu lista wszystkich wersji demonstracyjnych na konsole Sony zamyka się w 285 pozycjach, z czego jedynie 138 to tytuły z obecnej generacji – pozostałe to gry z PS3, PSP oraz PS Vita. Z Xboksem sytuacja prezentuje się analogicznie. Ale Steam udowadnia, że na rynku wciąż jest miejsce dla produkcji tego typu.

Internet, filmy i era streamerów

Do dziś pamiętam, jak wiele godzin spędziłem przy płytce dołączonej do PSX-a i jak bardzo zauroczyły mnie nie tylko gry, ale i dema technologiczne z T-Rexem oraz płaszczką. Dziwnym zbiegiem okoliczności tuż przed wystartowaniem Festiwalu Gier Steam na dnie jednej z szaf natrafiłem także na niemały stosik płyt z dogorywającego dziś CD-Action. A każda z nich była po brzegi wypełniona demami, które miały zachęcić nas do zakupu pełnej wersji. Maszyna nostalgii rozpędziła się w najlepsze. Na przełomie wieków, kiedy prędkość internetu domowego liczyliśmy w kilobitach, a dostęp do sieci kosztował krocie, o streamerach przechodzących gry na wizji mogliśmy tylko pomarzyć. Zdążyliśmy odgonić demony PRL-u i otworzyć się na Zachód, jednak internet nadal raczkował i nie był – jeszcze – postrzegany jako medium zdolne zagrozić pozycji prasy, radia czy telewizji. Twórcy gier doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że najlepszym sposobem, aby zachęcić nas do zakupu ich produkcji, było udostępnienie darmowego fragmentu gry. W drugiej dekadzie XXI wieku, kiedy Steam rozkręcił się na dobre, gamingowa prasa zadomowiła się w sieci, a YouTube wyrósł na giganta rynku medialnego, wydawanie dem nie było już tak atrakcyjną formą promocji. Obecnie nie musimy podejmować swojej decyzji o zakupie gry na podstawie niewielkiego fragmentu rozgrywki, możemy prześledzić streamera, który przejdzie ją na wizji czy uruchomić ją w trakcie darmowego weekendu na Steamie, jeśli twórcy przewidzą taką formę promocji. Zanik wersji demonstracyjnych wiąże się także z ewolucją całej branży. Dziś na piedestał wynoszone są te gry, których nie kończymy po jednym przejściu, pozycje wieloosobowe nastawione na rywalizację. Zmienił się także model biznesowy i część tytułów dostępnych jest w modelu F2P, dzięki czemu nie musimy za nie płacić, za bezcen możemy także wykupić dostęp do pakietów subskrypcyjnych czy paczek z pełnymi wersjami gier. W takiej rzeczywistości masowe produkowanie wersji demonstracyjnych przestało się opłacać. Łatwiej jest w końcu odesłać gracza do promocyjnego materiału wideo z fragmentem rozgrywki, niż przygotowywać okrojoną wersję gry na potrzeby działań marketingowych.
Źródło: Valve
Mimo to z każdym kolejnym festiwalem Steam oddaje w nasze ręce coraz więcej dem. Najpierw było ich kilkanaście, później kilkadziesiąt, a potem blisko tysiąc. Nie zdziwię się, jeśli ten trend utrzyma się i wersje demonstracyjne wrócą do łask. Nie dlatego, że dziś nie mamy jak zapoznać się z nowymi tytułami, ale dlatego, że nawet najlepsza relacja wideo nie dorównuje grze odpalanej osobiście. Gry nie są tylko komputerowo wygenerowanymi opowieściami. To opowieści, w których to my jesteśmy głównymi bohaterami bądź siłą sprawczą pchającą akcję do przodu. Oglądanie streamów u swoich podstaw niczym nie różni się od oglądania filmów, a to interaktywność jest największym atutem tej branży. Owszem, wersje demonstracyjne istniały przez Festiwalem Gier Steam, ale egzystowały gdzieś na uboczu rynku. Teraz Valve wysuwa je na pierwszy plan i jeśli firmie uda się podtrzymać zainteresowanie tymi produkcjami, być może rozpocznie się druga złota era dem i większość topowych produkcji będziemy mogli ograć na własną rękę przed podjęciem decyzji o ich zakupie. Czego sobie i Wam życzę z całego serca.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj