Internet, filmy i era streamerów
Do dziś pamiętam, jak wiele godzin spędziłem przy płytce dołączonej do PSX-a i jak bardzo zauroczyły mnie nie tylko gry, ale i dema technologiczne z T-Rexem oraz płaszczką. Dziwnym zbiegiem okoliczności tuż przed wystartowaniem Festiwalu Gier Steam na dnie jednej z szaf natrafiłem także na niemały stosik płyt z dogorywającego dziś CD-Action. A każda z nich była po brzegi wypełniona demami, które miały zachęcić nas do zakupu pełnej wersji. Maszyna nostalgii rozpędziła się w najlepsze. Na przełomie wieków, kiedy prędkość internetu domowego liczyliśmy w kilobitach, a dostęp do sieci kosztował krocie, o streamerach przechodzących gry na wizji mogliśmy tylko pomarzyć. Zdążyliśmy odgonić demony PRL-u i otworzyć się na Zachód, jednak internet nadal raczkował i nie był – jeszcze – postrzegany jako medium zdolne zagrozić pozycji prasy, radia czy telewizji. Twórcy gier doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że najlepszym sposobem, aby zachęcić nas do zakupu ich produkcji, było udostępnienie darmowego fragmentu gry. W drugiej dekadzie XXI wieku, kiedy Steam rozkręcił się na dobre, gamingowa prasa zadomowiła się w sieci, a YouTube wyrósł na giganta rynku medialnego, wydawanie dem nie było już tak atrakcyjną formą promocji. Obecnie nie musimy podejmować swojej decyzji o zakupie gry na podstawie niewielkiego fragmentu rozgrywki, możemy prześledzić streamera, który przejdzie ją na wizji czy uruchomić ją w trakcie darmowego weekendu na Steamie, jeśli twórcy przewidzą taką formę promocji. Zanik wersji demonstracyjnych wiąże się także z ewolucją całej branży. Dziś na piedestał wynoszone są te gry, których nie kończymy po jednym przejściu, pozycje wieloosobowe nastawione na rywalizację. Zmienił się także model biznesowy i część tytułów dostępnych jest w modelu F2P, dzięki czemu nie musimy za nie płacić, za bezcen możemy także wykupić dostęp do pakietów subskrypcyjnych czy paczek z pełnymi wersjami gier. W takiej rzeczywistości masowe produkowanie wersji demonstracyjnych przestało się opłacać. Łatwiej jest w końcu odesłać gracza do promocyjnego materiału wideo z fragmentem rozgrywki, niż przygotowywać okrojoną wersję gry na potrzeby działań marketingowych. Mimo to z każdym kolejnym festiwalem Steam oddaje w nasze ręce coraz więcej dem. Najpierw było ich kilkanaście, później kilkadziesiąt, a potem blisko tysiąc. Nie zdziwię się, jeśli ten trend utrzyma się i wersje demonstracyjne wrócą do łask. Nie dlatego, że dziś nie mamy jak zapoznać się z nowymi tytułami, ale dlatego, że nawet najlepsza relacja wideo nie dorównuje grze odpalanej osobiście. Gry nie są tylko komputerowo wygenerowanymi opowieściami. To opowieści, w których to my jesteśmy głównymi bohaterami bądź siłą sprawczą pchającą akcję do przodu. Oglądanie streamów u swoich podstaw niczym nie różni się od oglądania filmów, a to interaktywność jest największym atutem tej branży. Owszem, wersje demonstracyjne istniały przez Festiwalem Gier Steam, ale egzystowały gdzieś na uboczu rynku. Teraz Valve wysuwa je na pierwszy plan i jeśli firmie uda się podtrzymać zainteresowanie tymi produkcjami, być może rozpocznie się druga złota era dem i większość topowych produkcji będziemy mogli ograć na własną rękę przed podjęciem decyzji o ich zakupie. Czego sobie i Wam życzę z całego serca.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj