Pisarze obierają różne literackie drogi. Niektórzy mocno trzymają się gatunku, w którym odnieśli sukces i czują się komfortowo. Inni cały czas szukają nowych wyzwań, lubią eksperymenty. Przyglądamy się tym drugim, czyli pisarzom tworzącym w kilku gatunkach literackich.
Już od dłuższego czasu zauważalny jest trend szufladkowania. Widzimy to na półkach księgarń, w specyfice oferty niektórych wydawców, zapytaniach czytelników w sieci. Dla wielu autorów, jeśli odnieśli sukces, najbezpieczniejszą – i zapewne też najłatwiejszą – drogą jest tworzenie kolejnych powieści w tych samych ramach gatunkowych. Wydawcy też nie narzekają: skoro już wypromowali np. pisarza fantasy, to niespecjalnie uśmiecha im się wkładać ponownie wysiłek, by go przedstawiać jako twórcę powieści obyczajowej. W tym podejściu nie ma nic złego, wszak mówi się, że najbardziej lubimy to, co już znamy.
Są jednak pisarze, którzy idą pod prąd, nie ulegają tej tendencji i czują się swobodnie w wielu gatunkach. Nawet jeśli początkowo byli kojarzeni z jednym konkretnym, to z czasem wychodzą ze swojej strefy komfortu i świetnie radzą sobie w odmiennych konwencjach. Przyczyny takie ruchu mogą być różne: od prozaicznego (ale niewątpliwie istotnego) czynnika finansowego, po poszukiwanie nowych środków wyrazu, nowe fascynacje i literackie obsesje. Jakakolwiek by nie była przyczyna tej ewolucji, dzięki niej czytelnicy mają okazję poznać szersze spektrum umiejętności i poruszanych przez danego autora tematów.
Oczywiście najłatwiej mają pisarze, którzy odnieśli sukces na światową skalę i mogą sobie pozwolić na eksperymenty, a cokolwiek by nie napisali, stanie się to wydarzeniem. Stephen King nazywany jest Królem Grozy, ale już od lat jego powieści bardziej przypominają historie obyczajowe z dreszczykiem niż klasyczne horrory. A to nie koniec: na przykład trylogia Pan Mercedes to kryminały, w których wątek nadnaturalny jedynie dodaje pikanterii. Zresztą już znacznie wcześniej, choć pod pseudonimem, napisał chociażby Uciekiniera: survivalową powieść w klimatach SF. Na koncie ma też nietypowe fantasy (seria Mroczna Wieża) czy książki postapokaliptyczne (Bastion). Teoretycznie cały czas obraca się w kręgach szeroko pojętej fantastyki, ale nie ogranicza się do jednej konwencji i wykorzystuje to, co akurat pasuje mu do opowiadanej historii.
Podobną, ale jednak własną drogą, podąża jego syn, Joe Hill. W przedmowie do zbioru Gaz do dechy wspomina, że na jego literackiej drodze długo kładł się cień ojca. Postanowił tworzyć pod pseudonimem, a także zerwać z fantastyką i próbować swych sił w innych gatunkach. Próby te początkowo nie przyniosły rezultatu, ale udoskonaliły jego warsztat. Choć Hill finalnie zasłynął dzięki szeroko pojętej fantastyce z domieszką grozy, to jego fabuły mają konstrukcję charakterystyczną np. dla thrillera. O wszechstronności tego pisarza świadczą też choćby opowiadania ze wspomnianego zbioru: oprócz grozy znajdziemy tu fantasy, historię obyczajową, thriller czy opowieści mocno nacechowane prozą obyczajową. Paradoksalnie można nawet odnieść wrażenie, że właśnie te eksperymenty i poszukiwanie wyrazu w innych gatunkach Hillowi wyszło najlepiej.
Widoczne było to zresztą już we wcześniejszych książkach Hilla. W zbiorze Dziwna pogoda oferował cztery różnorodne historie: od historii powstrzymania seryjnej zabójczyni, poprzez zdjęcia kasujące część pamięci osoby fotografowanej, a na deszczu zabójczych kryształów kończąc. A przecież napisał też własną wersję opowieści o wampirach (NOS4A2) czy historię niezwykłej epidemii w Strażaku, gdzie równie ważne jak sama kwestia zabawy, jest ukazania reakcji społecznych na zagrożenie. Wszędzie pojawia się fantastyka, ale jej ujęcie jest nietypowe. Hill bazuje na doświadczeniu i dorobku twórców z kilkudziesięciu wcześniejszych lat, ale stara się przy tym znaleźć nowe ujęcie dla tematu, zaskoczyć czytelnika. I zwykle mu się to udaje.
Specyficznym przykładem jest J. K. Rowling, znana przede wszystkim za sprawą Harry’ego Pottera – serii fantasy dla młodzieży. Kilkunastu wydawców odrzuciło historię o młodym czarodzieju, zanim wreszcie ukazała się drukiem: i to był strzał w dziesiątkę. Brytyjska pisarka wyrobiła sobie taką markę, że mogła sobie pozwolić na inne projekty. Oprócz rozwijania świata Harry’ego Pottera napisała chociażby powieść obyczajową Trafny wybór. Jednakże prawdziwym testem była seria kryminałów o Cormoranie Strike’u. Autorka nie chciała wykorzystywać potęgi swojego nazwiska i wydała Wołanie kukułki pod pseudonimem (zresztą dość często autorzy mają różne pseudonimy w zależności od gatunku, który akurat tworzą). Okazało się, że o sukces sprzedażowy nie jest łatwo: choć krytycy docenili książkę nieznanego nikomu Roberta Galbraitha, to czytelników nie znalazła wielu. Gdy jednak wybuchła wiadomość, kto kryje się pod tym nazwiskiem, książka rozeszła się jak ciepłe bułeczki. To mówi wiele o rynkowych mechanizmach. Nic dziwnego, że wielu autorów kurczowo trzyma się utartych ścieżek.
Interesującym przykładem jest spora liczba polskich autorów, którzy zaczynali od fantastyki, ale z czasem znacząco poszerzyli spektrum swoich literackich zainteresowań. Łukasz Orbitowski, Szczepan Twardoch czy Jakub Małecki to obecnie pierwsza liga rodzimych autorów głównonurtowych, ale wszyscy zaczynali od pisania fantastyki. Pierwszy i trzeci specjalizowali się w horrorze i grozie, by z czasem coraz mocniej wykorzystywać wątki obyczajowe. Twardoch podążał nieco inną ścieżką, początkowo wykorzystując na potrzeby fantastyki motywy historyczne, często mocno przetworzone, by obecnie tworzyć fabuły pokroju Morfiny czy Króla. Niemniej każdemu z nich od czasu do czasu zdarza się przemycić w swojej twórczości elementy niesamowite. W ich przypadku można mówić o naturalnej ewolucji i stopniowym zmierzeniu w nowym kierunku, acz wydaje się, że u każdego z nich można znaleźć jakieś dzieło graniczne.
Odrębna grupa to pisarze, którzy łączą pisanie dla dorosłych z książkami dla dzieci i młodzieży. Pisanie dla młodszych czytelników wymaga zupełnie innego warsztatu i podejścia do tworzenia historii: nie jest więc tak łatwe, jak to się pozornie wydaje. Świetnie na tym polu radzi sobie Rafał Kosik, którego każda powieść science fiction to wydarzenie na polskim rynku. A jednocześnie większość jego twórczości to bardzo popularne serie dla młodzieży (Feliks, Net i Nika) i dzieci (Amelia i Kuba). Swych sił w powieściach young adult próbuje też chociażby Anna Kańtoch w serii o Ninie Pankowicz. Jednakże znana jest ona przede wszystkim dzieci zróżnicowanej fantastyce i kryminałom. Zresztą nieraz potrafiła udanie łączyć te dwie konwencje, np. w opowiadaniach o Domenicu Jordanie. A zagranicą? Pisanie powieści young adult to dość popularna fucha dla autorów kojarzonych przede wszystkim dla dorosłych, acz zwykle nadal trzymają się ulubionej konwencji, np. fantastyki (jak chociażby Paolo Bacigalupi czy Joe Abercrombie).
Skoro przy fantastyce jesteśmy: nawet w jej ramach wielu autorom udaje się skutecznie łączyć różne gatunki. Dan Simmons długo znany był za sprawą cyklu science fiction Hyperion, ale napisał też horrory (Trupia otucha), powieść inspirowaną czasami Dickensa (Drood), historyczną powieść z odrobiną grozy (Terror) czy mroczną opowieść o himalajskiej wyprawie (Abominacja). Podobnie urozmaicenie wykazuje Neal Stephenson, który oprócz hard SF stworzył monumentalny, osadzony w realiach historycznych Cykl Barokowy czy totalny thriller survivalowy Reamde. Również Neilowi Gaimanowi nie robi różnicy gatunek, często zresztą łączy je i miesza: nie tylko w prozie, ale także w komiksie. I w większości wychodzi mu to smakowicie.
Zupełnie inaczej ma się rzecz z pisarzami określanymi jako twórcy głównonurtowi. Ich proza z założenia nie jest gatunkowa… więc mogą wykorzystywać elementy dowolnych konwencji literackich. Dla miłośnika fantastyki Pogrzebany olbrzym to fantasy, Nie opuszczaj mnie to science fiction, a jednak bardzo rzadko określa się Kazuo Ishiguro jako pisarza fantastyki. Podobnie jest chociażby z Margaret Atwood (której Opowieść Podręcznej to połączenie SF z antyutopią, ale już na przykład Pani Wyrocznia to typowa powieść obyczajowa). Podobnie jest u Salmana Rushdiego, Michaela Chabona czy Philipa Rotha, a nawet po części u laureatek nagrody Nobla Doris Lessing i Olgi Tokarczuk. Jeśli na początku udało się uniknąć zaszufladkowania (krąży anegdota, że Rushdiemu na początku kariery nie przyznano nagrody fantastycznej tylko dlatego, że jury nie chciało mu zamykać drzwi do większej kariery), to można sobie pozwolić na dużą elastyczność. Gatunek i konwencja stają się tylko narzędziem, by jak najlepiej opowiedzieć historię.
Oczywiście pisarzy łączących różne gatunki jest znacznie więcej (wielu też pisze pod pseudonimami w innych gatunkach); często wykorzystujących kombinacje konwencji tutaj niewymienione. A wy jakich autorów piszących w różnych gatunkach znacie i cenicie?