Gang Zielonej Rękawiczki to nowy serial Netflixa o grupie szlachetnych złodziejek, które ukrywają się przed policją w domu opieki. W jedną z głównych bohaterek wciela się Magdalena Kuta, znana wielu widzom z serialu Ranczo, w którym grała charyzmatyczną Lodzię. Aktorka opowiedziała nam o swojej nowej roli, niezwykłej i zaskakującej więzi z koleżankami z planu, Małgorzatą Potocką i Anną Romantowską, które spotkała po raz pierwszy na castingu, a także starszych artystach, którzy postawili już krzyżyk na swojej karierze, ale dostali kolejną szansę od losu. 
fot. Karolina Grabowska
Paulina Guz: Ostatnio rozmawiałam z Katarzyną Figurą o filmie Chrzciny i tym, że w kinie i telewizji w Polsce brakuje ciekawych ról dla dojrzałych kobiet. Dlatego ucieszyłam się, gdy przeczytałam opis Gangu Zielonej Rękawiczki na Netfliksie: wreszcie coś nowego! Czy zgadza się pani z tym, że to powiew świeżego powietrza w branży? Magdalena Kuta: Z pewnością. Byłam pozytywnie zaskoczona fabułą, gdy zaproszono mnie na zdjęcia próbne. Pomysł wydawał mi się genialny. W procesie castingu poznałam też niesamowite artystki, które także brały udział w przesłuchaniach, więc czułam, że nie mam szans. Okazało się jednak, że zostałam wybrana i bardzo się ucieszyłam. Czy wiedziała pani od początku, że zagra właśnie Zuzę? Niemal od początku. Tekst, który mi przesłano na zdjęcia próbne, dotyczył właśnie Zuzy. Casting zresztą trwał bardzo długo. Role były dobierane bardzo pieczołowicie. Podczas przesłuchań zawsze byłam Zuzą, więc wiedziałam, że jeśli kogoś zagram, to właśnie ją. Po seansie ciężko mi sobie wyobrazić kogokolwiek innego w tych rolach. Wszystkie bohaterki są bardzo wyraziste. Było widać między wami chemię. Od samego początku ta chemia rzeczywiście była. Na przesłuchaniach najpierw spotkałam Małgosię, a potem Anię. Tak jak w serialu, grały Kingę i Alicję. To, co zaiskrzyło między nami wtedy, było niesamowite. Pamiętam, jak wracałam do domu po castingu, myśląc sobie, że byłoby cudownie, gdybyśmy właśnie w takim składzie mogły spotkać się na planie. Nie znałyśmy się wcześniej, nie widziałyśmy się w pracy. Ale poczułyśmy chemię już na pierwszym spotkaniu.
fot. Karolina Grabowska
To, co rzuciło mi się w oczy podczas seansu Gangu Zielonej Rękawiczki, to szacunek twórców do bohaterów: osób starszych, zarówno tych wierzących w Boga, jak i tych zajmujących się okultyzmem. To prawda. I to nie tylko zasługa scenariusza, ale również Tadeusza Śliwy, który ma w sobie coś takiego, że praca z nim staje się niesamowitym doświadczeniem. To, o czym pani mówi, nie było obecne tylko na ekranie, ale również na planie: miłość do drugiego człowieka i wyjątkowy klimat. Czy pani zdaniem Gang Zielonej Rękawiczki może być pomostem pomiędzy starszym i młodszym pokoleniem? Oglądałam niektóre odcinki z rodzicami i dawno nie śmieliśmy się dokładnie z tych samych żartów. Myślę, że tak. Chociaż nie mieliśmy tego w planach. Czasami padało pytanie, do kogo ten serial będzie skierowany, ale prawdę mówiąc, nie pojawiało się zbyt często. Nie planowaliśmy też stworzyć czegoś tylko dla wąskiej grupy widzów. To, co było dla nas ważne, to wnętrze, czyli fabuła. Gang Zielonej Rękawiczki może być takim pomostem, bo nie rozdziela widzów na młodszych i starszych. Między mną a moją siostrą nie ma może drastycznej różnicy wieku, jednak ja jestem tą starszą, a ona młodszą. I odbierałyśmy serial tak samo, choć ja nieco bardziej krytycznie. Nie wiem jeszcze, jak zareaguje mój syn z rodziną, bo wciąż czekam na jego recenzję! To ciekawe. Stwierdziła pani, że nie mieliście w planach stworzenia takiego pomostu pomiędzy starszymi i młodszym widzami. Ja za to zwróciłam uwagę na coś innego: że nie mieliście w planach stworzenia feministycznego serialu i silnych postaci kobiecych, a i tak wam się to udało. I wyszło lepiej niż w produkcjach, które od początku były na to nastawione. To właśnie na tym polega. Z pracy w teatrze wiem, że gdy skupiam się na tym, jak wypadam, to nic dobrego z tego nie wynika. Przy Gangu Zielonej Rękawiczki staraliśmy się uprawdopodobnić historię. I to właśnie na niej skoncentrowaliśmy całą swoją energię. Dzięki takiemu podejściu powstają naprawdę piękne rzeczy. Na pewno nie było żadnego założenia, że serial ma być feministyczny. Często, gdy zajmujemy się konkretnym tematem, zaczynamy zauważać, jak w prawdziwym życiu rozgrywają się bardzo podobne wydarzenia. Podczas pracy nad serialem trafiłam na newsa, że gdzieś w Hiszpanii starsza pani, w wieku około 80 lat, była szefową gangu. Rozbawiło mnie to, bo pokazało, że Gang Zielonej Rękawiczki wcale nie został wyciągnięty z kapelusza! [śmiech]
fot. Karolina Grabowska
Grała pani Lodzię z serialu Ranczo. Sama jestem fanką tej produkcji. Czy w Zuzie, tak wyrazistej i charyzmatycznej postaci, zobaczyła pani szansę na pokazanie się widzom z zupełnie innej strony? Tak. Muszę przyznać, że mam szczęście do ról. Nigdy nie stwierdziłam także, że ludzie nie mogą mnie szufladkować. Co prawda to nie do końca ode mnie zależy, ale przykładowo w teatrze gram niemal same matki. Ostatnio usłyszałam od młodej osoby, że to straszne, być aktorką w tym wieku. I boli ją, jako feministkę, że dojrzałe artystki mogą grać jedynie matki, babcie i wiedźmy. Odpowiedziałam jej, że ja nie mam z tym problemu. Dla mnie każda rola jest wyzwaniem. Jeśli gram matki, a głównie takie role teraz dostaję, to jest to dla mnie taka sama frajda, jak zrobienie czegoś kompletnie nowego. Bo staram się, by każda z tych matek była wyjątkowa. Oczywiście, cieszę się, gdy po serii dramatów dostaję rolę komediową. Ale w Gangu Zielonej Rękawiczki nawet nie o to chodziło. Po pierwsze, to duża, pierwszoplanowa rola – marzenie każdego aktora i każdej aktorki. Po drugie, nie byłam w tym wszystkim sama, skazana tylko na siebie. Miałam Małgosię i Annę. To moje najlepsze wspomnienie z tej pracy: to, że byłyśmy tam we trzy i się wspierałyśmy. Wymieniałyśmy się pozytywną energią. Nie było pomiędzy nami żadnych nieporozumień i zazdrości. To było naprawdę fantastyczne. Wspomniała pani wcześniej o tym, że kobiety w pewnym wieku grają jedynie matki, ale pani to nie przeszkadza. Zuza przecież też była matką, ale to ją nie definiowało. Może tamtej rozmówczyni chodziło o to, że my jako widzowie chcemy widzieć większą różnorodność? Z pewnością. Na planie Gangu Zielonej Rękawiczki było wielu starszych aktorów. A wiemy, że zdjęcia mogą być naprawdę męczące. Czy trzeba było jakoś inaczej zorganizować tryb pracy dla nich? Powiem szczerze, że wszyscy starsi członkowie obsady mieli dokładnie taką samą energię, jak my. To było coś niesamowitego. Ciężko o tym mówić, by nie brzmiało jak reklama [śmiech], ale z głębi serca: to ludzie, którzy w większości zostali już skazani na aktorski niebyt. Niektórzy byli zdumieni, że ktoś ich odnalazł. Część z nich straciła już nadzieję na to, że kiedyś cokolwiek jeszcze zagrają. Odpowiadając na pytanie: nie mieli problemu z tym, by dotrzymać kroku reszcie. W dodatku w przypadku starszych aktorów – mówię też o sobie – znikają zazdrość i egoizm, które często towarzyszą młodym, ambitnym artystom. Oczywiście, to niż złego, bo pragną osiągnąć coś w branży. Jednak między nami już tego nie było. Mieliśmy już jakiś dorobek, a życie zdążyło nas zdystansować do tego, co robimy. Dlatego atmosfera na planie Gangu Zielonej Rękawiczki była taka niezwykła: wszyscy się tam naprawdę kochaliśmy i powstało wiele nowych przyjaźni. Cieszę się, że ktoś wpadł na pomysł, by nasze bohaterki trafiały właśnie do domu opieki.
fot. Karolina Grabowska
+4 więcej
Muszę przyznać, że dla mnie największym plusem serialu była właśnie obsada. Nie historia, nie scenariusz, ale aktorzy. Czy nie powinno powstawać więcej produkcji, które dają szansę wykazać się utalentowanym starszym artystom? Niestety, świat filmu i telewizji ugania się za modą. Chociaż coś powoli się zmienia i coraz częściej pojawiają się starsi bohaterowie na ekranie, to przez wiele lat w branży rozrywkowej dominował kult młodości, urody, chudości i operacji plastycznych. Jednak czuję, że to się trochę przejadło i sami twórcy chcą spróbować czegoś nowego. Od kiedy pamiętam, przybycie starszego aktora na plan filmowy było wielkim wydarzeniem. Wnosił ze sobą bagaż doświadczeń, których młodzi artyści nie mieli jeszcze okazji przeżyć. Potrafił przekazać wiele za pomocą prostych gestów i spojrzenia. Czy może pani zdradzić, czy będzie 2. sezon serialu? Na ten moment skupiam się na myśli wokół tego sezonu i nie wychodzę za bardzo w przyszłość. Wierzę, że widzowie nie zawiodą się i dadzą Gangowi szansę. Jednak nie mogę przewidzieć, czy powstanie 2. sezon. A jeśli miałaby powstać kontynuacja, to jaką przyszłość widzi pani dla Zuzy? Chciałabym zobaczyć rozwinięcie wątku jej syna, bo to ciekawa postać. Jego kryminalną przeszłość i relację z matką. A czy ma pani jakąś wymarzoną rolę? W pewnym wieku ciągle marzymy o tym, kogo chcemy zagrać. Jednak przychodzi moment, gdy jest ciekawiej, jak nie spodziewamy się następnego wyzwania. Nie mam już marzeń dotyczących tego, kogo konkretnie chciałabym zagrać, ale pragnę ciekawych i zaskakujących propozycji. To, że zagram gangsterkę, też było zaskoczeniem [śmiech]. I lubię takie niespodzianki! Czy było dużo improwizacji na planie?  Komedie wydają się do tego żyznym gruntem. Trochę tak. Sporo pracowaliśmy nad dialogami, by były bardziej naturalne. Jednak coś innego jest atrakcyjne w czytaniu, coś innego w słuchaniu. Reżyser Tadeusz Śliwa nie miał nic przeciwko improwizacjom i wyłapywał to, co udawało się najlepiej. Tadeusz to pracoholik. Gdy wspominam pracę na planie, mam wrażenie, że poruszaliśmy się w nieprawdopodobnym rytmie. Jestem zdziwiona, że wszyscy to przeżyliśmy [śmiech]. Z drugiej strony, pozytywna atmosfera sprawiała, że zwyczajnie chciało nam się pracować i ta intensywność wcale nie przeszkadzała. Czyli na planie nie trzeba było sztywno trzymać się scenariusza? Nie, choć panowała duża dyscyplina. Jak umówiliśmy się na coś konkretnego przy ujęciach, które czasem wymagają przecież ustawienia się co do centymetra w konkretnym miejscu, to trzeba było się tego trzymać. Improwizacja w takich momentach odbywa się wewnątrz aktora: w jaki sposób zdecyduje się coś powiedzieć i pokazać.
fot. Karolina Grabowska
Gdy oglądam kulisy starszych seriali, takich jak Buffy: Postrach wampirów, mam wrażenie, że kiedyś kładziono większy nacisk na dyscyplinę na planie, a obecnie pozwala się na więcej improwizacji. Które podejście wydaje się pani lepsze? Na pewno trzeba się trzymać pewnych wytycznych, żeby operator nie musiał biegać za aktorem. Osobiście lubię jednak improwizację. Nawet jeśli moja postać musi trzymać się sztywnych ram, to lubię je trochę rozepchnąć. Zamiast trzymać się tekstu co do przecinka, można się skupić na jego znaczeniu i tym, jak je przekazać. Ostatnie pytanie: czy ma pani już zaplanowaną następną rolę? Miałam tak intensywny okres, że musiałabym się nad tym chwilę zastanowić. Na pewno w tym sezonie pojawię się na deskach teatru. Ma pani także wykształcenie teatralne, prawda? To ciekawe, bo współcześnie dużo mówi się o tym, że nie warto studiować na kierunkach artystycznych. Był taki trend, rzeczywiście. Moim zdaniem zależy, co szkoła proponuje. I ciężko mi też sobie wyobrazić funkcjonowanie szkół teatralnych w dobie koronawirusa, online. Zgadzam się. Dziękuję bardzo za rozmowę. Dziękuję również.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj