George R. R. Martin to mistrz krótkiej formy. Po tym – również krótkim – stwierdzeniu zapewne większość z Was wybuchnie śmiechem, a część także popuka się przy okazji w czoło. Jak to? Ten brodaty jegomość, który swe nafaszerowane treścią i tłumami pełnokrwistych postaci powieści wydaje w tempie jednostajnie spowolnionym? Ten – dodając na marginesie i trochę nie na temat – który z lubością i bez mrugnięcia okiem zabija moje ulubione postacie? Ten sam. George Raymond Richard Martin to mistrz krótkiej formy. Ci, którym przyszło się zmierzyć z jego twórczością, zanim na popularności zyskała saga "Pieśń Lodu i Ognia" (i jej serialowa adaptacja, czyli Potyczka o niewygodne krzesło), przynajmniej w pewnym stopniu powinni zgodzić się z tym stwierdzeniem.
Powieść – jak dobra by nie była – musi posiadać nieco nudniejsze fragmenty. Zawsze czekamy na apogeum, na ten punkt kulminacyjny, w którym na przykład komuś utną/rozgniotą (niepotrzebne skreślić) głowę. Oczywiście nie można nie doceniać dialogów pełnych odniesień do wcześniejszych wydarzeń, fabularnych niuansów i przytłaczającej wręcz liczby intrygujących bohaterów, ale czy naprawdę nikt z Was nigdy nie zadał sobie – choćby w duchu – pytania: "Na Siedmiu, kiedy ta Daenerys wreszcie najedzie to cholerne Westeros?" W dobrze skrojonym opowiadaniu na takie pytania nie ma czasu i miejsca. Czytelnik zbyt jest zajęty poprawianiem coraz niżej opadającej żuchwy. Dobrze skrojone opowiadanie działa według hitchcockowskiej zasady robienia filmów, czyli "opowiadanie powinno zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie powinno stale rosnąć". Dobrze skrojonymi opowiadaniami zasłynął w świecie fantastyki George R. R. Martin i to właśnie nimi dzisiaj się zajmiemy.
Horror, science fiction, fantasy, czyli "dziwne historie"
O problemach z klasyfikacją gatunkową opowiadań Martina wspominałem już w poprzedniej części artykułu. Sam autor w "Retrospektywie" używał stwierdzenia "dziwne historie" i wydaje się, że to stwierdzenie w swojej niedookreśloności i pojemności najpełniej oddaje jego twórczość (choć notka biograficzna w stylu "autor dziwnych historii" brzmiałaby raczej głupio). Czy da się na przykład jednoznacznie określić, w jakiej konwencji utrzymane są słynne "Piaseczniki"? Science fiction? Na pewno tak, bohaterowie funkcjonują w bliżej nieokreślonym miejscu (możliwe, że na innej planecie), przemieszczają się nowoczesnymi poduszkowcami itp., itd. Horror? Oczywiście. Opisywane zdarzenia są niczym sceny z najgorszych sennych koszmarów. Fantasy? Niby mniej, ale batalie tytułowych piaseczników przypominają starcia średniowiecznych rycerzy, a sklep, w którym nabył je główny bohater, przywodzi na myśl baśnie. Dziwne historie – koniec i kropka, odmiany zostawiamy, natomiast do "Piaseczników" jeszcze wrócimy.
Zabawy z czasem
Najjaskrawszym odzwierciedleniem tego, jak bardzo poszczególne odmiany mogą się nawzajem przenikać, jest opowiadanie "W oblężonej twierdzy". Jest to również doskonały przykład jednej z fundamentalnych zasad twórczości Martina – w "Retrospektywie" wspomina o niej wielokrotnie – a mianowicie: niczego nie wyrzucać. "W oblężonej twierdzy" to historia atakowanej przez Rosjan szwedzkiej fortecy Sveaborg. Brzmi znajomo? Tak. Martin już na studiach napisał opowiadanie o "Gibraltarze Północy", jednak wówczas była to realistyczna historia alternatywna. W napisanej kilkanaście lat później wersji do historycznej bazy dołożony został element science fiction, a dokładniej grupka komandosów z przyszłości. Futurystyczni żołnierze przenoszą się w czasie do kluczowych momentów historii świata i ingerując w przeszłość, próbują zmienić przyszłość.
Zabawy z podróżami w czasie w opowiadaniach Martina pojawiają się kilkukrotnie. Próbuje on odpowiedzieć na pytanie, jaki wpływ na życie bohatera będzie miała zmiana jednego wydarzenia w przeszłości. Myśl ta pojawia się w "W oblężonej twierdzy", a rozwinięta zostaje w z pozoru biegunowo odległej historii o tytule "Słabe warianty". Jest to opowieść o grupce grających w szachy kolegów, którzy po latach spotykają się ponownie. Łączy ich żywe i bolesne wspomnienie turnieju szachowego, w którym byli bliscy zwycięstwa z najlepszą w owym czasie licealną drużyną szachową. Przegrali, bowiem jeden z nich popełnił – w mniemaniu pozostałych – błąd w kluczowej rozgrywce. Dzięki podróżom w czasie bohaterowie odkrywają, że błąd być może wcale nie był błędem, gdyż inne rozwiązania dla tamtej partii okazały się być tytułowymi słabymi wariantami.
Przy okazji Martin dość mocno zbliża się do filozofii. Ile takich różnorakich wariantów mogłoby mieć nasze życie? Jaki rozgrywamy obecnie wariant: słaby czy mocny? Czy istnieje w ogóle szansa na zwycięstwo? W tym smutnym, nieco egzystencjalnym nastroju aż prosi się o cytat z "Nieznośnej lekkości bytu" Milana Kundery: "Człowiek przeżywa wszystko po raz pierwszy i bez przygotowania. To tak, jakby aktor grał przedstawienie bez żadnej próby. Cóż może być warte życie, jeśli pierwsza próba już jest życiem ostatecznym? Dlatego życie zawsze przypomina szkic. Ale nawet szkic nie jest właściwym określeniem, bo szkic jest zawsze zarysem czegoś, przygotowaniem do obrazu, gdy tymczasem szkic, jakim jest nasze życie, jest szkicem bez obrazu, szkicem do czegoś, czego nie będzie".
Nagrody i odznaczenia
W poprzedniej części wspominałem o tym, że Martin zgarnął swoją pierwszą nagrodę Hugo za "Pieśń dla Lyanny", potem – posługując się terminologią piłkarską – worek z nagrodami się rozerwał. Najbardziej "utytułowanym" i chyba najsłynniejszym opowiadaniem Martina są "Piaseczniki". Co ciekawe, sam autor nie uważał, żeby to było najlepsze z jego opowiadań. W tym samym czasie, tj. w roku 1980, powstała również "Droga krzyża i smoka" oraz "Lodowy smok". Te dwa tytuły cenił dużo bardziej. Jak sam wspominał, zawsze chciałby w ten sposób mylić się co do swoich opowiadań. "Piaseczniki" to jedyne jego opowiadanie, które zgarnęło zarówno nagrodę Hugo, jak i Nebula.
Ta zawarta na kilkudziesięciu stronach mieszanina horroru i science fiction nie pozwala oderwać się od lektury nawet na jedno zdanie. Simon Kress to samotnie mieszkający człowiek, który ma słabość do zwierząt niebezpiecznych. W tajemniczym sklepie u Wo i Shade'a zakupuje tytułowe Piaseczniki i postanawia sprawdzić ich umiejętności bojowe. Małe stworzonka rosną jak na drożdżach i budują najróżniejsze rzeczy, zaczynając od zamków i fortyfikacji, a na podobiźnie ich właściciela i żywiciela kończąc. Człowiek przez chwilę może poczuć się jak Bóg, a ta niemal niczym nieograniczona władza ujawnia jego najgorszą – chciałoby się napisać ludzką – twarz. Zdecydowanie jest to ponura refleksja nad ludzką naturą.
Jest kilka ciekawostek wokół tego opowiadania. Inspiracją dla Simona Kressa był znajomy Martina ze studiów, który zapraszał do siebie ludzi na pokazy filmów o potworach. Miał on pokaźne akwarium z piraniami i w przerwie między seansami wrzucał swoim pupilkom złote rybki ku uciesze gawiedzi. Drugą ciekawostką jest fakt, że "Piaseczniki" miały być początkiem serii o Wo i Shadzie, czyli sprzedawcach dziwnych stworzeń. Kolejna część była w przygotowaniu, jednak Martinowi się odwidziało. Pozostaje mieć nadzieję, że w przypadku "Pieśni Lodu i Ognia" mu się nie odechce.
"Droga krzyża i smoka" porusza drażliwą i niezwykle delikatną stronę ludzkiej natury, a mianowicie religię. Martin określa się mianem ateisty lub agnostyka, twierdząc, że racjonalna część jego umysłu nie pozwala mu na wiarę w cokolwiek po śmierci. Nie zmienia to faktu, że jest on zafascynowany religią i mocą, jaką ona za sobą niesie. Daje się to odczuć chociażby w "Pieśni Lodu i Ognia", gdzie religia stanowi niezwykle istotny (być może jeszcze w pełni nieodkryty) element całej układanki. W "Drodze krzyża i smoka" misjonarz głównej, panującej w kosmosie religii wyrusza na jedną z planet, aby zwalczać panującą tam herezję. To, z czym tam się spotyka, jest najpoważniejszym testem wiary, z jakim kiedykolwiek miał do czynienia.
Z jednej strony Martin próbuje pokazać, czym mogłaby się stać religia w przestrzeni kosmicznej, z drugiej zaś stara się uzmysłowić, jak potężną siłą ona jest. Ktoś umiejętnie pociągający za sznurki mógłby dzięki niej dysponować władzą, o jakiej się filozofom (fizjologom) nie śniło.
Nagród George R. R. Martin zdobył dużo więcej. Z tych ważniejszych warto jeszcze wspomnieć o Nebuli za "Portrety jego dzieci", Hugo za "Krew smoka", no i oczywiście o całym szeregu nagród za sagę "Pieśń Lodu i Ognia". Gdyby nagrody literackie porównać do odznaczeń wojskowych, George Martin byłby w tej chwili najwyższej rangi generałem.
Najdziwniejsze z dziwnych
Jeśli miałbym wybrać najdziwniejsze opowiadanie spośród wszystkich publikacji Martina, bez chwili wahania wskazałbym na "Człowieka w kształcie gruszki". Już sam tytuł jest mocno niepokojący. Gdyby owo opowiadanie wysłał do jakiegoś czasopisma nikomu nieznany debiutant – np. autor tego artykułu – w odpowiedzi otrzymały zapewne bilet do szpitala neuropsychiatrycznego w jedną stronę.
Opowiadanie zaczyna się od przedstawienia tytułowego bohatera. Jako że jego opis jest bardzo szczegółowy i rozbudowany, zacytuję jedynie szczególnie obrzydliwe fragmenty: "Człowiek w kształcie gruszki mieszka pod schodami. Ramiona ma wąskie i pochyłe, za to pośladki imponująco wielkie. […] Jego głowa jest drugą gruszką osadzoną na szczycie pierwszej: ma podwójny podbródek oraz szerokie, pełne, mięsiste policzki, a jej szczyt zwęża się niemal do punktu. [...] Człowiek w kształcie gruszki ma też charakterystyczny zapach, słodki, kwaśny i intensywny. Pachnie zjełczałym masłem, gnijącym mięsem i jarzynami rozkładającymi się w pojemniku na śmieci".
Ten długi, wydający się nie mieć końca wywód kończy się stwierdzeniem: "Na pewno go znacie. Każdy spotkał kiedyś człowieka w kształcie gruszki". Mimo że w zasadzie nic strasznego się nie stało, człowiekowi włosy stają dęba. Uświadamia sobie, że faktycznie spotkał kiedyś człowieka w kształcie gruszki. Niekoniecznie w mieszkaniu pod schodami, może np. jadąc do pracy autobusem, na spacerze w lesie albo w lokalnym sklepie na zakupach. Nawet jeśli nasza świadomość nie zachowała nikogo takiego w swoim rejestrze, nasza podświadomość twierdzi co innego.
Pewnego dnia do bloku człowieka w kształcie gruszki wprowadza się nowa sąsiadka, a on, nie czekając na nic, zaczyna ją męczyć, dręczyć, uwodzić i nęcić. Ona natomiast, od początku przerażona swoim nowym sąsiadem, chcąc nie chcąc, kołując i wykonując uniki, zbliża się do niego niczym ćma do płomyka świecy. Resztę można doczytać w "Retrospektywie", z tym jednak zastrzeżeniem (ostrzeżeniem i przestrogą), że człowiek później z dużą niechęcią patrzy na serowe chrupki.
Na miejsce na podium dziwnych opowiadań zasługuje też niewątpliwie "Małpia terapia". Główny bohater to niewyobrażalnych rozmiarów grubas, któremu nie pomaga ani dieta, ani ćwiczenia. Przyczyna jego wymykającej się ze skali BMI otyłości jest niezwykle prosta. Nie jest on chory, jego metabolizm nie jest spowolniony, a jego dieta jest niezwykle zróżnicowana. Przyczyną jego otyłości jest szczera i niczym nieskrępowana miłość do jedzenia. Przypadek zdawać by się mogło beznadziejny. Pewnego dnia spotyka on swojego dawnego kolegę grubasa, u którego w zasadzie nic się nie zmieniło poza tym, że z kolegi grubasa stał się kolegą chudzielcem, mimo że je tyle, ile dawniej (czyli bardzo dużo). Tajemniczym sposobem na gubienie kilogramów ma się okazać właśnie małpia terapia.
Mistrz krótkiej formy
Pomimo wielkiego sukcesu sagi "Pieśń Lodu i Ognia" oraz serialu Gra o tron styl George'a R. R. Martina jest najbardziej odczuwalny właśnie w opowiadaniach.
Dziwne historie przede wszystkim dzięki tej dziwności mają w sobie magnetyczną siłę, która przyciąga niezależnie od tematyki. Czym jest ta dziwność? Przede wszystkim wynika ona z nieszablonowości pomysłów. Właściwie o każdym autorze, któremu przyjdzie do głowy jakiś oryginalny pomysł, pisze się, że ma on nieszablonowy sposób myślenia. Wspomina się o tym tak często, że nieszablonowość staje się stałym (szablonowym) sformułowaniem każdego artykułu. Do Martina przymiotnik nieszablonowy pasuje jednak jak ulał. Najlepszym tego przykładem jest "Człowiek w kształcie gruszki".
Kolejnym składnikiem dziwności jest pesymizm. Opowiadania bardzo często źle się kończą, bohaterowie są zwykle zagubieni, mają problemy, nie radzą sobie z rzeczywistością. Pesymistyczne są refleksje Martina na temat władzy, religii i samej natury człowieka (co doskonale widać w "Piasecznikach"). Nie ma wyraźnego podziału na dobro i zło, wszystko tonie w smętnych odcieniach szarości.
Wszystko doprawione jest sarkazmem i umiejętnym stopniowaniem napięcia – i to właśnie dzięki tym wszystkim składnikom George R. R. Martin jest jednym z najbardziej znanych i najczęściej nagradzanych pisarzy fantastyki.
Zarówno opisywane opowiadania, jak i cytaty pochodzą z "Retrospektywy" George'a R. R. Martina w przekładzie Michała Jakuszewskiego, Danuty Górskiej, Arkadiusza Nakoniecznika i Ewy Witeckiej z 2003 roku.