Matthew Thunell, wiceszef Netflixa, którego zasługą jest zakupienie małego projektu zwanego Stranger Things, powiedział w rozmowie z Reutersem, że platforma chce mieć własne franczyzy w stylu Gwiezdnych Wojen i Harry'ego Pottera. Według niego wytrwale nad tym pracują, ale to nie wychodzi. Czerwona nota, Bright czy Gray Man miały być krokami w tym kierunku i jednak nie do końca to się udaje, bo choć sukces komercyjny istnieje, krytyka filmów jest jednak większa. Patrząc na kino rozrywkowe w Netflixie, nie da się przeoczyć dość niepokojącego trendu, że jest po prostu nieudane. Były wielokrotne próby włodarzy platformy, którzy poza wspomnianym celem, chcą udowodnić światu, że blockbustery za grube pieniądze mogą być tworzone z powodzeniem dla streamingu. Wszystko w tym aspekcie zaczęło się od głośnego Bright z 2017 roku, który miał być początkiem serii, ale negatywne recenzje widzów oraz krytyków sprawiły, że do dziś ogłoszonego sequela nie zobaczyliśmy. Jedynie pojawił się film anime osadzony w tym świecie, ale to niewiele jak na coś, co miało być pierwszym motorem napędowym Netflixa, a dziś jest jedynie jednym z wielu zapomnianych już produkcji. Przez te 5 lat niewiele się zmieniło w podejściu platformy poza budżetami, który jedynie rosną, a każdy kolejny film nie osiąga pożądanego sukcesu, jaki oczekiwano, bo zarówno 6 Underground, jak i Czerwona nota pomimo niewątpliwej popularności w platformie, jakościowo nie były najlepsze, co też widzowie dawali wyraz w swoich ocenach. A takim podejściem nie stworzy się kina rozrywkowego na poziomie franczyz, o jakich Netflix marzy.  Gray Man od początku był budowany jako początek nowej franczyzy na wysokim poziomie, bo reżyserzy widowiska, bracia Russo, marzą o filmach i serialach w tym świecie. Wnioskując po słabszych recenzjach (52% pozytywnych opinii według Rotten Tomatoes), mamy powtórkę z rozrywki. Prawda jest jednak taka, że bez względu na jakość tego widowiska, oglądalność będzie bić rekordy i powstaną kolejne części i spin-offy. Netflix powinien być więc zadowolony, prawda? Jednak długofalowo to nie jest cel warty zainwestowanych pieniędzy. Co z tego, że jednorazowo jest duża popularność, skoro przez słabą jakość film nie zapadnie w pamięć na dłużej niż pięć minut? Gray Man i Czerwona nota jako najdroższe widowiska Netflixa mają ten problem, tak samo zresztą jak poprzednie drogie przykłady kina rozrywkowego platformy. Na krótki czas jest to rozwiązanie zaledwie połowiczne, bo subskrybenci chętnie obejrzą, pomarudzą i zapomną. Nie jest to jednak tytuł aspirujący do bycia franczyzą na poziomie Star Wars, Harry'ego Pottera czy nawet MCU, bo mówimy tutaj o rzeczach wyrastających poza sam film. O gadżetach, produktach powiązanych i świecie, w którym historie są opowiadane w różnych mediach. W przypadku tego, co do tej pory Netflix stworzył za największe pieniądze, nie ma nic, co miałoby nawet cień szansy aspirowania do takiego poziomu, bo krótkotrwałe zainteresowanie takimi filmami nie wygeneruje dodatkowego zaciekawienia światem i potencjalnych zysków z innych produktów. Skoro po premierze Czerwonej noty większości odbiorców towarzyszy totalna obojętność wobec filmu, który jest sympatyczny i nic więcej, to czego możemy oczekiwać? A wszystko wskazuje na to, że Gray Man idzie dokładnie tą samą ścieżką.  To w jakimś stopniu pokazuje problem Netflixa jako platformy aspirującej do bycia domem dla widowiskowych blockbusterów z prawdziwego zdarzenia. Nie chodzi tutaj o pieniądze, bo w końcu Czerwona nota miała 160 mln dolarów budżetu, 6 Underground 150 mln dolarów, a Gray Man aż 200 mln dolarów. Problemem jest brak kontroli kreatywnej nad projektami. Włodarze Netflixa dają pieniądze i niech się dzieje, co chce. To też pokazuje, że swoboda artystyczna dla twórców nie zawsze jest dobrym wyborem, ich subiektywność zabija jakość projektów, bo nie mają tutaj kogoś, kto im powie, że coś jest złym pomysłem i można zrobić to lepiej. Tak jak bracia Russo mieli Kevina Feige w filmach o Avengers, tak tutaj muszą być zdani na siebie, a to pokazuje, że nie zawsze autorskość jest najlepszym wyborem. W każdym studiu są producenci nadzorujący tworzenie projektów i określone ich aspekty; nie są to ludzie tylko wymieniani w napisach jako producenci wykonawczy. Często to są ludzie, którzy mogą pomóc w ogarnięciu reżyserów i pokazaniu im drogi, którą po prostu nie są w stanie sami dostrzec. Samokrytyka jest jedną z najtrudniejszych rzeczy, a kiedy się pracuje przy widowiskach za takie grube pieniądze bez jakiegokolwiek nadzoru merytorycznego, efekt może być zawsze dwojaki. Albo sukces, albo porażka artystyczna. To podejście Netflixa musi się zmienić, jeśli chcą oni osiągnąć pożądane cele w tworzeniu franczyz, bo jeśli nie będą nadzorować jakości projektów, będziemy dostawać kolejne co prawda widowiskowe filmy, do których nigdy nie wrócimy. A to chyba jest największa porażka, jaką można ponieść, będąc reżyserem hollywoodzkiego blockbustera.

Netflix - najlepsze filmy w platformie

materiały prasowe
+33 więcej
Co ciekawe, Netflix ma połowiczne sukcesy w filmach ze średnim budżetem, czyli dwóch hitach Tyler Rake: Ocalenie oraz The Old Guard z budżetami odpowiednio 65 i 70 mln dolarów. To pokazuje, że kino akcji z mniejszym kosztem może zebrać przyzwoite recenzje (odpowiednio 67% i 80% pozytywnych opinii) i osiągnąć tym samym sukces artystyczny. Oba też doczekały się sequeli, nad którymi trwają prace. W odróżnieniu od megadrogich widowisk Netflixa te z mniejszymi nakładami finansowymi nie aspirowały do bycia seriami, które okażą się motorem napędowym platformy, ale naprawdę spodobały się ludziom, pomimo swoich obecnych w wielu aspektach wad. Idąc bardziej tropem Johna Wicka, łatwiej zrobić przynajmniej niezłe kino akcji niż widowiskowy blockbuster z czterokrotnie większym budżetem. Jakość nigdy nie była priorytetem dla Netflixa i nie da się tego nie zauważyć. Ich kino rozrywkowe doskonale pokazuje, że dawanie swobody twórcom nie jest dobrym wyjściem. Studia filmowe zawsze mają osoby nadzorujące i korygujące, więc jeśli tutaj nie pojawi się jakiś Kevin Feige, który będzie pokazywać artystom ich błędy i złe decyzje, to platforma nigdy nie osiągnie sukcesu w budowie franczyz na poziomie, którego widzowie także by chcieli. Tu trzeba twardej ręki, bo artyści puszczeni samopas mogą po prostu zatracić się w tym wszystkim i nie dostrzec oczywistych dla innych błędów. Nawet odnosząc sukces z małymi filmami jak Do wszystkich chłopców, których kochałam oraz The Kissing Booth, pokazali, że przy sequelach można spektakularnie wszystko zepsuć. Bracia Russo w MCU stworzyli świetne hity na czele z Avengers: Wojną bez granic i Avengers: Koniec gry, a tutaj tworzą coś, co krytycy ganią i to ostro. Ten brak kontroli widoczny był też w w pierwszym filmie braci Russo po MCU, czyli Cherry platformy Apple TV+, który zebrał fatalne recenzje. To jednak po takich ponadczasowych hitach jak filmy Marvel Studios pokazuje, że nawet filmowcy nie są problemem w tej sytuacji, ale brak granic wyznaczonych dla producentów oraz niedopracowanie projektu przed samą jego realizacją.  Netflix na pewno nie raz osiągnie sukces z seriami, które zakupił jak np. z kontynuacjami Enoli Holmes czy Na noże. Sukces serialu Wiedźmin to podobny przykład: powstają zgrzyty i opinie nie są tak dobre, jak by każdy chciał. Wlodzarze mieli w planach wiele franczyz na czele z Opowieściami z Narnii czy Awatarem: Legendą Aanga, ale projekty wciąż nie ujrzały światła dziennego. Co więc może stać się hitem, który zwyczajnie przełamie złą passę Netflixa? Jesteśmy na etapie, w którym myśląc: „film Netflixa”, od razu kojarzy nam się wniosek, że będzie to coś złego i niewartego poświęconego czasu. Skoro takim pewniakom jak bracia Russo się nie udało, to może zrobi to Zack Snyder? Armia umarłych poszła jednak złym trendem, gdy brak jakości nie stał na przeszkodzie w rozwoju serii, więc może planowany Rebel Moon część 1: Dziecko ognia to zmieni? Na ten moment nikt tego nie wie, ale wydaje się, że osoby decyzyjne w platformie są świadome problemu. Spadek subskrybentów i coraz mniej oryginalnych treści na poziomie sprawia, że relaks z Netflixem przestaje mieć rację bytu przy konkurencji oferującej lepszą jakość. Z doniesień medialnych wiemy, że problemy ze spadkiem mogły zadziałać na nich jak zimny prysznic, bo czując się monopolistą, po prostu mogli się w tym zatracić, a konkurencyjne platformy nie marnowały czasu i szlifowały jakość. Nad tym teraz chce pracować Netflix, traktując poziom, nie liczbę projektów, jako priorytet. Efekt zobaczymy może za rok czy dwa, bo na ten moment wciąż powstawały projekty według starego trybu. Być może teraz ktoś zacznie czytać i oceniać scenariusze zanim da reżyserom miliony na realizację? 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj