Współczesne gry wideo często utożsamiane są przede wszystkim z przemocą. Taki krzywdzący obraz pojawia się najczęściej w mediach i zwykle pochodzi od osób, które z tego typu rozrywką nie mają na co dzień wiele wspólnego. Nie da się jednak ukryć, że w zdecydowanej większości blockbusterów rzeczywiście pojawia się sporo krwawych scen. Trzeba jednak zaznaczyć, że są to tytuły przeznaczone dla dorosłego odbiorcy i takie treści najczęściej wpisują się w ich ogólny klimat lub przedstawioną historię. Nawet takie wyjaśnienie jednak nie każdemu odpowiada – wystarczy przypomnieć krytykę jednego ze zwiastunów The Last of Us: Part II, a więc tytułu, którego akcja rozgrywa się w postapokaliptycznym, pełnym niebezpieczeństw świecie. Co jakiś czas na rynek trafiają jednak także zupełnie inne produkcje, które pokazują, że można stworzyć niezwykle wciągający gameplay bez potrzeby zalewania graczy litrami posoki z ekranu.  Pierwsze, co przychodzi na myśl, to oczywiście, seria The Sims. Cykl zapoczątkowany w 2000 roku przez firmę Maxis jest prawdopodobnie najbardziej popularną produkcją tego typu. Gra to w największym skrócie symulator zwykłego życia, w którym krew i przemoc zastąpiono prozą życia codziennego. Gracze tworzą własnych bohaterów, a następnie dbają o ich potrzeby, wysyłają do pracy, rozbudowują ich lokum… Nie brzmi zbyt pasjonująco? Cóż – w praktyce jednak taka forma zabawy przypadła do gustu milionom osób na całym świecie. Produkcja doczekała się trzech pełnoprawnych kontynuacji, kilku spin-offów, a także dziesiątek dodatków, które dodatkowo rozwijały zabawę, wprowadzały do niej nowe mechaniki, a także przedmioty i inne atrakcje.

The Sims – gry i spin-offy serii

fot. EA
+6 więcej
Warto jednak zaznaczyć, że The Sims nie jest pierwszą grą tego typu i początków specyficznego gatunku można doszukiwać się jeszcze w latach 80., kiedy to na Commodore64 pojawiła się gra Little Computer People, w której gracze obserwowali życie wirtualnej postaci i mogły wchodzić z nią w interakcje. Jeśli jednak chodzi o relaksujące „symulatory życia” w bardziej współczesnym wydaniu, to tutaj dobrym przykładem jest Harvest Moon, które w roku 1996 trafiło na konsolę Super Nintendo Entertainment System. To produkcja, w której gracze nie wcielają się w rycerza, żołnierza czy potężnego wojownika, a zamiast tego przejmują kontrolę nad… rolnikiem, którego celem jest zarządzanie farmą i przywrócenie jej dawnej świetności. Walkę wręcz, strzelanie i inne aktywności znane z „typowych” gier zastąpiono tutaj podlewaniem upraw, dbaniem o zwierzęta i nawiązywaniem kontaktów z mieszkańcami okolicznej wioski. Deweloperzy zadbali też o pewne utrudnienie rozgrywki i wprowadzili coś na kształt limitów czasowych – każdego dnia musimy odpowiednio rozplanować sobie działania, bo nie zawsze będziemy w stanie zająć się wszystkim.  I chociaż z czasem seria Harvest Moon wyraźnie straciła na znaczeniu, a jej nowsze odsłony są cieniem hitów sprzed lat, to wywarła spory wpływ na twórców niezależnych. Najlepszym na to dowodem jest Stardew Valley stworzone przez Erica Barone’a i wypuszczone w 2016 roku. To również symulator farmera, chociaż wzbogacony o szereg dodatkowych aktywności – w tym eksplorowanie podziemi, walkę z przeciwnikami i poszukiwanie skarbów (przemoc jest tutaj jednak bardzo umowna i daleko jej do produkcji z gatunku hack and slash). Dzieło Barone’a okazało się ogromnym sukcesem – w zaledwie dwa tygodnie, na samym tylko PC sprzedano 400 tysięcy egzemplarzy. Statystyki ze stycznia wskazują zaś na to, że łącznie gra trafiła do ponad 10 milionów osób. To zaś naprawdę fenomenalny wynik, szczególnie że mowa jest o produkcji stworzonej przez zaledwie jednego twórcę... Nie pozostało to bez wpływu na branżę i szybko znalazło się wielu twórców, którzy chcieli powtórzyć ten spektakularny sukces i zaoferować swoją wariację na temat rolniczej rozgrywki. Dostaliśmy więc m.in. trójwymiarowe Yonder, My Time at Portia i Slime Rancher, kanciaste Staxel, a nawet wyjątkowo kuriozalne Graveyard Keeper, w którym zamiast farmą zarządza się… cmentarzem. Żadna z tych gier nie powtórzyła sukcesu produkcji Barone’a, ale praktycznie każda spotkała się z pozytywnym przyjęciem ze strony graczy i znalazła odbiorców. 20 marca tego roku na konsoli Nintendo Switch pojawiło się też Animal Crossing: New Horizons, czyli najnowsza odsłona serii będącej prawdziwym fenomenem (New Leaf z 2012 roku sprzedało się w ponad 12 milionach egzemplarzy!), który jednak dla wielu graczy z Zachodu może wydawać się niezrozumiały. Jest to też cykl, który wyróżnia się znacznie na tle innych symulatorów życia – między innymi z uwagi na realistyczny upływ czasu, który ma wpływ na wirtualny świat. Gracze tworzą bohatera, który wiedzie żywot w otoczeniu sympatycznych, antropomorficznych zwierząt i mają pełną swobodę: mogą zająć się kolekcjonowaniem przedmiotów, rozmawianiem z innymi mieszkańcami, a także robić zakupy, rozbudowywać swój dom i wykonywać szereg innych czynności. Nowa część dodatkowo rozwija zabawę, wprowadzając m.in. system postępów w postaci NookMiles, a także możliwość wytwarzania przedmiotów ze zdobytych materiałów. Barwna oprawa widoczna na screenach i materiałach wideo może sugerować, że jest to tytuł przeznaczony raczej z myślą o najmłodszych, ale nic bardziej mylnego – seria ma naprawdę wielu fanów w różnym wieku. Zdecydowanie warto dać jej szansę, jeśli chcecie odpocząć od wysokobudżetowych, filmowych, a często też dość wymagających gier. To także dobra propozycja na okres kwarantanny, która może pomóc na nudę i jednocześnie poprawić humor. 

Animal Crossing: New Horizons - screeny z gry

fot. Nintendo
+4 więcej
Wyżej wymienione gry to oczywiście tylko część tego typu produkcji i praktycznie każdego miesiąca pojawiają się perełki stawiające przede wszystkim na relaks i spokojną, wręcz idylliczną rozgrywkę. Sukcesy wielu z nich są zaś najlepszym dowodem na to, że na rynku jest także miejsce dla takich tytułów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj