Gwiezdne Wojny: Mroczne Widmo to film wyjątkowy, bez względu na to, jak go oceniamy pod kątem jakości. Z okazji okrągłej rocznicy od premiery przyglądam się temu widowisku i zastanawiam: czy jest tak złe, jak mówiono w 1999 roku?
Gwiezdne wojny: Część I - Mroczne widmo to film, który stał się czymś wyjątkowym w popkulturze. To były zupełnie inne czasy - nie wszyscy mieli Internet, filmy w Polsce pojawiały się w z dużym opóźnieniem (w tym przypadku 4 miesiące), a oczekiwania rosły z dnia na dzień. To właśnie dlatego Mroczne widmo stało się pierwszym filmem w historii współczesnego kina, z którym związane jest przerażające zjawisko hejtu na skalę niewyobrażalną, która po dzień dzisiejszy nie powtórzyła się w żadnym momencie. To co miało miejsce przy Ostatnim Jedi to nic w porównaniu do wydarzeń z 1999 roku, które pokazały sytuację bez precedensu. Takiego hejtu nie było wcześniej z tak gigantycznym rozmachem. Patrząc na przykład Jake'a Lloyda, możemy mówić o hejcie, który niszczył życie.
Patrząc z perspektywy czasu negatywna burza jaka wybuchła tak naprawdę nie miała nic wspólnego z jakością widowiska. To wówczas było zderzenie niemożliwych oczekiwań z rzeczywistością. Gwiezdne Wojny tak bardzo wbiły się w świadomość kulturową i społeczną, że trudno było zaakceptować coś, co nie wygląda jak Oryginalna Trylogia. Takie sytuacje tworzą się lawinowo - ktoś powie: było złe, potem kolejni mówią: było złe. Nie chodzi bynajmniej o to, że widzowie nie mieli własnych opinii, czy nie mają do niej prawa, ale o to, że szybko zbudowała się negatywna atmosfera. Emocje zaślepiały i nie pozwalały podjąć próby zrozumienia tego, co George Lucas stworzył, jak to zrobił i jakie to ma znaczenie. Podkreślam: to wszystko nie ma nic wspólnego z ostateczną jakością, bo gdy oczekiwania mijają się z rzeczywistością, a na czymś widzom zależy, skrajne reakcje wybuchają momentalnie. Mamy przecież tego przykład z 2019 roku i ostatnim sezonem Gry o tron. Choć zakończenie serialu jest słabe, to czy cały sezon naprawdę jest tak zły, jak zaczęto mówić? Czy jego jakość była tak niska, by mieszać z błotem każdy aspekt odcinków? Odpowiedź brzmi: nie i to samo tyczy się Mrocznego widma.
Problemem stał się brak znajomego punktu zaczepienia, którym w świadomości odbiorców jest Oryginalna Trylogia i jej wizualna specyfika, a ta tutaj była zupełnie inna. Mroczne widmo stało się pierwszym filmem w historii, który wprowadził efekty komputerowe na niespotykaną skalę. Na potrzeby wymyślono wiele technologii, które są wykorzystywane po dzień dzisiejszy. Prawda jest taka, że współczesne blockbustery oparte na CGI wyglądają tak właśnie dzięki pracy Lucasa i jego ekipy, bo film z uwagi na fakt wydarzenia kulturowego i społecznego, miał wpływ na branżę. Znienawidzony Jar Jar Binks był postacią, którą możemy nazwać pionierem. To on przetarł szlaki pracy z technologią performance capture, którą potem wykorzystano w przypadku Golluma i wielu innych postaci współczesnego kina. Pod kątem technologicznym Mroczne widmo było tak samo ważne dla kina, jak Oryginalna Trylogia, bo w tym aspekcie George Lucas był wizjonerem, nawet jeśli jako reżyser i scenarzysta nie miał oczekiwanych umiejętności.
Mroczne widmo stało się też filmem, który został w dużej mierze "zabity" przez nostalgię. To jest sytuacja kuriozalna, ale to ona w dużej mierze była przyczyną hejtu. Wielu widzów i fanów zapomniało, że Oryginalna Trylogia pod kątem aktorskim czy scenariuszowym to nie było kino najwyższych lotów. Zasłużenie krytykowano Natalie Portman, nawet zagubionego trochę Ewana McGregora, który w kolejnych filmach dopiero się odnalazł, a zapomniano, że młody Mark Hamill czy Carrie Fisher nie byli wcale lepsi. Gdzieś w wyobraźni powstał obraz Gwiezdnych Wojen jako formy perfekcji i świętości, więc trudno było przyjąć do siebie fakt, że trylogia prequeli pod wieloma względami utrzymywała podobny poziom, rozwijając się w innych aspektach. W końcu najpopularniejszym wówczas argumentem było: Oryginalna Trylogia jest lepsza. Polemizowałbym z tym faktem, bo bardziej pasuje: była inna, ale pod wieloma względami podobna.
To jest też dość ciekawe, ponieważ hejt na trylogię prequeli, który wybuchł z Mrocznym widmem odniósł się tylko do jakości, ale nikt nie zważał na podobieństwa w rozwiązaniach fabularnych, oparcie na podobnym szkielecie czy nawet scenach bliźniaczo do siebie podobnych. Coś, co przy trylogii sequeli jest podstawowym argumentem krytyki dla wielu widzów, tam praktycznie nie padało. Nie zauważamy, że wszystkie 8 filmów, w tym właśnie trylogia prequeli są trochę jak poezja, w której każda część rymuje się ze sobą w sposób spójny i intencjonalny. Sam Lucas o tym mówił. Tak też powstała tzw. teoria pierścienia dotycząca narracji stworzonej przez Lucasa, która miała rzekomo zadecydować o tym, jak poszczególne wątki powtarzają się i ze sobą współgrają. Według autora polega to na tym, że rymowanie nie jest tylko sekwencyjne, czyli zgodne ze wzorem ABCABC, ale także palindromicznie, czyli zgodnie z ABCCBA, więc tworzy się pętla nawiązań. Chociaż Stwórca nigdy nie skomentował tych słów, trudno nie dostrzec tych konotacji, które pojawiają się na podobnym poziomie jak w trylogii sequeli.
Ciekawe jest to, że sam Lucas przyznał, jak to hejt na część I zmienił jego plany na trylogię. Wciąż spekuluje się, że dotyczy to głównie historii Jar Jar Binksa, który według plotek tak naprawdę miał w kolejnych częściach okazać się Sithem i jednym z najważniejszych złoczyńców. Wyobraźmy sobie zatem sytuację, w której pomimo hejtu, Lucas nie złamał się i poszedł zgodnie ze swoją wizją... Oglądamy część II i bum, zwrot akcji, w której największy głupek w historii kina, okazuje się potężnym czarnym charakterem o zupełnie innej osobowości. Wyobrażacie sobie, jak to zmieniłoby postrzeganie Mrocznego widma i wszystkich poczynań Jar Jar? Dlatego też Mroczne widmo pod wieloma względami staje się przykrym wzorem tego, jak hejt niszczy wizję artystyczną twórcy. Przez te 20 lat sytuacji na różnym poziomie możemy znaleźć sporo, ale patrząc na ten film z perspektywy czasu, trudno się nie zastanowić nad tym, gdzie leży granica? Kiedy powiedzieć: stop, weźmy oddech i przeanalizujmy film, a nie rzucajmy oskarżeń w emocjach?
Dostrzegam zmianę w stosunku do Mrocznego widma i trylogii prequeli, które nastąpiły przez te dwie dekady. Być może dlatego, że pokolenie, dla którego to były pierwsze Gwiezdne Wojny dorosło i ich głos zaczął być słyszalny. Nie da się bowiem ukryć, że hasło: Każde pokolenie ma swoją legendę, w tym miejscu nabiera głębszego znaczenia. Fanów Mrocznego widma i trylogii prequeli nie brakuje, a część z nich może z trudem patrzeć na Oryginalną Trylogię. Być może podobnie będzie z najnowszymi częściami, które dla młodych widzów będą pierwszymi Gwiezdnymi Wojnami. Czasem zapominamy dorastając, że Gwiezdne Wojny to nie jest jakaś artystyczna rozrywka tylko dla dorosłych. To kosmiczna baśń dla widza w każdym wieku, która ma pozwolić marzyć, czuć i inspirować się na niespotykanym poziomie. Patrzenie na określone części Gwiezdnej Sagi przez pryzmat okularów nostalgii czy oczekiwania kina o jakości artystycznych filmów nie jest najlepsze, bo zaślepia i nie pozwala zrozumieć, z czym tak naprawdę mamy do czynienia.
Tekst nie ma tak naprawdę na celu obrony Mrocznego widma. Nie o to mi chodzi. Po tych 20 latach możemy spokojnie o tym porozmawiać i powiedzieć sobie wprost: hejt, jaki wówczas wybuchł to przykład skrajnej przesady. Nikt nie mówi, że jest to znakomite i perfekcyjne kino, bo każda część Gwiezdnych Wojen pod tym kątem taka nie jest. Mroczne widmo ma swoje lepsze momenty jak walkę na miecze świetlne, Qui-Gon Jinn, wyścig na Tatooine czy kapitalną, pełną świeżości muzykę, o której wielu z nas zapomina. Nie zmienia to jednak faktu, że dialogi bolą, Natalie Portman gra fatalnie, polityka jest przedstawiona mało atrakcyjnie, Jar Jar irytuje, Ani i jego wątek pozostawia wiele do życzenia, a CGI nie zawsze jest najlepsze. Jeślibym z dystansem spojrzeć na każdą część z osobna, znalazłbym wiele rzeczy, które nie są na wysokim poziomie. Z każdej trylogii. Nie zmienia to jednak faktu, że ja i wielu widzów czerpie przyjemność z oglądania każdej części. Każdy z nas ma wybór, czy chce wracać i spojrzeć na Gwiezdne Wojny oczyma wewnętrznego dziecka chcącego być Jedi czy waleczną księżniczką, czy nie, bo nie jest w stanie przełknąć odczuwalnych wad. Gwiezdne Wojny jako popkulturowa baśń nie są doskonale, ale działają na wyobraźnie w niesamowity sposób.
Jako fan chciałbym, by w końcu Gwiezdne Wojny dojrzały i wyeliminowały niedoskonałości Gwiezdnej Sagi. Mroczne widmo i każda część tak naprawdę to przykłady tego, z czego można wyciągać wnioski. Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy Gwiezdnych Wojen, które będą lepsze i inne, bo co jak co, to uniwersum zasługuje na to, by dojrzeć ze swoimi widzami. Nie zmienia to jednak nic w tym, że Gwiezdna Saga dla wielu z nas pozostanie ważna. Jedni będą akceptować wszystkie części i szukać w nich przyjemności, inni nie. Myślę, że lepiej wziąć głęboki oddech i postarać się zrozumieć filmy, niż poddawać się niezdrowym emocjom. Skoro fan może spojrzeć z dystansem i przyznać otwarcie: Gwiezdne Wojny nie są doskonałe i mają wiele wad, to zwykły widz może zrobić to samo, bo choć to blockbuster, każdy film wymaga zrozumienia i chłodnej oceny. Zamierzam nadal oglądać wszystkie części raz w miesiącu jak to robię od 1999 roku... Po cichu mam nadzieję, że Mroczne widmo po czasie da wielu z nas do myślenia o tym, w jaki sposób reagować na filmy, i przypomni, że to popkultura. W niej możemy dyskutować z uśmiechem, na argumenty i bez wzajemnych ataków za odmienną opinię.