Jest rok 1996. W wielkich bólach, po kilku latach pracy na japońskim rynku ukazuje się gra na konsolę Game Boy pt. Pokémon Red oraz druga jej wersja, Green (u nas znane jako Red i Blue). Satoshi Tajiri, twórca Pokémonów, po sześciu latach katorżniczej pracy mógł już tylko czekać na podziękowania od szefostwa Nintendo. Oto moje osobiste przemyślenia na temat historii Pokémonów w naszym kraju.
Potem oczywiście nadszedł czas na mangę i serię anime, która od samego początku wsławiła się na świecie – niestety nie za sprawą rewelacyjnej fabuły, tylko z powodu wysłania kilkuset dzieci do szpitala z atakiem padaczki. Ten nieprzyjemny incydent nie zaszkodził jednak sławie kieszonkowych potworków. Pokémony powoli opanowywały świat, trafiając w końcu i na nasze rodzime poletko. Kolorowe stworki zaczęły gościć nie tylko w Polsacie (2000), ale też w TV 4 (2005), a także kodowanych stacjach kablowych, takich jak Fox Kids przemianowany później na Jetix (2001) oraz Disney XD (2008), który Jetixa zastąpił. Choć emisja Pokémonów na otwartym Polsacie trwała długo (aż do 2009 roku), coraz częściej pojawiały się powtórki, a nowe sezony przejęły stacje dziecięce.
Jeżeli zaś chodzi o gry – niestety, jestem jedną z tych osób, którym nigdy nie było nawet dane trzymać Game Boya w ręce, nie wspominając o następnych konsolach i edycjach gry, a tych było niemało. W kieszonkowe potworki można pograć nawet na Tamagotchi, kolejnym symbolu dzieciństwa lat 90. Pokémony przewinęły się przez wszystkie konsole firmy Nintendo, na dzisiejszej przenośnej konsoli Nintendo 3DS kończąc. Obecnie jednak firma próbuje podbić świat za pomocą Pokemon Go, gry na smartfony wykorzystującej rzeczywistość rozszerzoną, dzięki której ta leciwa już produkcja znów opanowała serca fanów na całym świecie.
No url
Jednak z mojej perspektywy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Co się zresztą dziwić - żyjemy w kraju zwanym Polska, raczej daleko od Japonii. Choć wtedy zbyt sprawiedliwie i tak nie było: moja rodzina mieszkająca w Niemczech miała zdecydowanie lepszy dostęp do różnego rodzaju towarów, których u nas próżno było szukać. Ale wróćmy do początku, tym razem mojego.
Rok 2000, koniec lekcji. Biegnę jak co dzień do domu ile sił w nogach, wiedząc, że telewizor jest już włączony i nastawiony na Polsat. Wpadam zdyszana do bloku, potem czekanie na nieszczęsną windę, czasem rezygnacja i drałowanie po schodach na czwarte piętro. Drzwi do mieszkania są już uchylone, wpadam do środka, mama patrzy na mnie z miną pełną niepokoju o moje zdrowie psychiczne. Buty zdejmuję w biegu, salon i jest – nowy odcinek Pokémonów! Nawet zdążyłam na czołówkę! A potem coś, na co także z wytęsknieniem zawsze czekałam. Po południu bowiem czas na zakupy w pobliskim hipermarkecie. Po obowiązkowym odwiedzeniu działu z serami i jogurtami idę – czasem sama, olewając rodziców – do działu z zabawkami. Tam półki wypchane są różnego rodzaju pluszakami, figurkami, wszelkiej maści gadżetami z Pokémonów. Wszystko firmy Hasbro, każda zabawka zdecydowanie za droga jak na gust rodziców. Nawet ja musiałam im przyznać rację – w tym wieku widzi się już, ile kosztuje ser, a ile plastikowy Pokémon wielkości dziecięcej pięści… Nigdy żadnego nie dostałam.
Nie myślcie jednak, że to było jakieś strasznie nieszczęśliwe dzieciństwo. Rok 2000 przyniósł jeszcze jeden rodzaj pokémonowego szaleństwa – Tazo, czyli okrągłe plastikowe krążki z wizerunkami Pokémonów dodawane losowo do różnego rodzaju paczek czipsów producenta Frito-Lay (niestety często trafiały się paczki jedynie z czipsami…). Pod tym względem pozwalano mi na zbyt wiele i chyba tylko dzięki genom nie przytyłam od nadmiernego spożycia chrupek i innych wątpliwej jakości przekąsek. Miałam nawet plakat przedstawiający wszystkie Tazo wyżebrany z któregoś sklepu. Ciekawostka – już mój drugi Tazo w kolekcji był z… Pikachu. Te plastikowe krążki miały niestety jedną wadę, a mianowicie nadrukowane na nich obrazki szybko się niszczyły (jeżeli nie przechowywało się ich w koszulkach czy jakichkolwiek osłonach), o czym wszyscy w końcu się przekonali. Głównym czynnikiem niszczącym była nie tylko gra krążkami (polegająca w dużej mierze na ich rzucaniu w inne Tazo), ale także kolejny aspekt dzieciństwa, który stoi mi teraz przed oczami jak żywy – wymiana.
Szkolny targ wcześniej opierał się na wymianie karteczkami (chyba każdy przez to przeszedł), potem zaś przerwy międzylekcyjne podbił handel Tazo właśnie. Nie muszę chyba wspominać, jak masowo znikały paczki czipsów ze szkolnego sklepiku? A sama wymiana była clou i sensem życia – stado uczniów podstawówki stoi na środku korytarza i gorąco targuje się o jak najlepsze łupy… Tazo pojawiały się w czipsach aż do roku 2008 lub 2009 (teraz nie sposób to stwierdzić – może ktoś pamięta dokładnie?). Ja w każdym razie późniejszych serii nie zbierałam. Znacznie starsza Karolina wolała już inne anime – przyszedł szał na Beyblade i wirujące bączki do gry, które co prawda także opanowały zbiorową świadomość młodzieży, lecz chyba nigdy w takim stopniu jak Pokémony.
Jeszcze jedna ciekawostka dotycząca Tazo – do dzisiaj w internecie spokojnie można nimi pohandlować czy się wymieniać, a ceny całych kolekcji potrafią nieraz zaskoczyć. Wielką popularnością cieszyła się też gra karciana – karty wciąż można kupować, a handel tymi najstarszymi dalej prężnie się kręci (polecam zerknąć na strony serwisów aukcyjnych). W tym momencie mam aż ochotę wygrzebać moje Tazo i sprawdzić, czy czasem nie mam głęboko w szafie schowanego małego majątku. Gdyby tylko był w lepszym stanie wizualnym…
Wtedy, mając te 9, 10 lat, potrafiłam nazwać wszystkie 151 Pokémonów. A nie miałam internetu… Jedyne obrazki z kieszonkowymi potworkami, jakie miałam, to wydruki przyniesione przez ojca z pracy, czasem nawet kolorowe. Tata, ledwo radzący sobie z początkami globalnej sieci, był dla córki gotowy poświęcić czas w pracy i spróbować coś zrozumieć z anglojęzycznych stron o Pokémonach. Tamte wydruki były dla mnie niczym skarb. Od wczoraj myślę też, skąd właściwie znałam nazwy wszystkich stworków. W końcu przyszło olśnienie – miałam coś w rodzaju albumu ze wszystkimi Pokémonami. Pamiętam go jak przez mgłę i teraz nie mogę sobie wybaczyć, że zniknął gdzieś nie tylko w otchłani pamięci, ale także w stercie zabawek z dzieciństwa. W końcu coś tak cennego zniknęło z mojego życia… A że miałam koszulkę z wszystkim czarodziejkami z Czarodziejki z Księżyca, to jakoś nie zapomniałam.
Pisanie tego tekstu było niczym powrót do czasów dzieciństwa. Teraz mam tylko jedną zagwozdkę – podbierać tacie telefon, żeby pograć w Pokémon GO, czy wymienić własną komórkę na androidową? Tak się składa, że Nintendo zapomniało o użytkownikach smartfonów z Windowsem. Chęć kupna nowego telefonu chyba tylko świadczy o tym, jak bardzo Pokémony znów radośnie i z przytupem wkraczają w moje życie (i nie tylko w moje…). A czy Wy też macie takie wspomnienia?