Choć Don Davis dziś najbardziej znany jest ze względu na skomponowanie muzyki do serii Matrix, sławę zdobył już dużo wcześniej. Pierwsze sukcesy odnosił jeszcze podczas pracy w telewizji - w roku 1990 zdobył statuetkę Emmy za "Beauty and the Beast", a w 1995 za SeaQuest DSV. W trakcie całej swojej kariery stworzył muzykę do ponad 22 filmów i 14 seriali.

DAWID RYDZEK: Jak większość osób w branży filmowej zaczął pan pracę od jej młodszego brata – telewizji. Serialowe kompozycje tworzy się inaczej niż te kinowe?

DON DAVIS: Jeśli chodzi o towarzyszenie obrazowi, koncept jest ten sam. Największą różnicą są nie względy artystyczne, ale praktyczne. Podczas pracy przy filmach zazwyczaj ma się pokaźniejszy budżet, tym samym ma się pieniądze na większą orkiestrę i zazwyczaj więcej czasu na napisanie muzyki. Komponowanie muzyki do serialu telewizyjnego to naprawdę ciężka praca. Wymaga ogromnych nakładów czasu i samozaparcia. Na szczęście zasady dotyczące ilustrowania obrazu są uniwersalne, nie trzeba za każdym razem uczyć się wszystkiego od podstaw. Jeśli mamy pościg, akcja z ekranu musi być odzwierciedlona w muzyce, jeśli mamy zaś dialog, ta musi być rzecz jasna cicha, niezagłuszająca słów, lecz delikatnie podkreślająca lub poniekąd też kreująca atmosferę rozmowy.

W serialach trzeba w każdym odcinku proponować coś nowego, ale jednocześnie nie zacierać tożsamości przedstawionej już w pilocie. Niełatwe zdanie.

Muzyka, którą napisze się do pilota, będzie obecna w całym serialu w różnych wariacjach, za każdym razem odnosząc się do jakiegoś elementu składającego się na tożsamość tytułu. Zazwyczaj wywiera się na kompozytorze dużą presję, żeby każdy odcinek był wyjątkowy. Tymczasem prawda jest taka, że wszystko zależy od samego scenariusza. Jeśli ten będzie wyjątkowy, to taka też będzie muzyka. Jeśli zaś scenariusz będzie powtarzalny i przewidywalny, nawet gdyby kompozytor się dwoił i troił, jego score również taki się będzie wydawał.

To podobna sytuacja jak przy pracy nad filmowymi sequelami, z którymi miał pan przecież po pierwszym Matriksie do czynienia.

Dokładnie tak. I za każdym razem sięgałem do scenariusza po inspirację, by zaprezentować coś świeżego.

Złożoność Matriksa na pewno sprawiła, że było skąd czerpać inspirację. "Brudne pieniądze", wcześniejszy film Wachowskich, były znacznie prostsze pod względem konstrukcji. Czy przez to było do niego trudniej pisać muzykę?

"Brudne pieniądze" na pewno były mniej skomplikowane, ale wciąż można odnaleźć w nich wiele tematów i motywów, które stały się później charakterystycznymi dla Wachowskich. Pamiętam jedną scenę, w której postać grana przez Joego Pantoliano - żeby za wiele nie powiedzieć - denerwuje się przed drastycznym działaniem, które ma zamiar podjąć za chwilę. W pewnym momencie następuje zbliżenie na szklankę whisky, którą trzyma. W każdym małym kwadraciku tej kryształowej szklanki odbijała się delikatnie postać bohatera. Gdy to zobaczyłem po raz pierwszy, pomyślałem: "O, ciekawe ujęcie". Nie miałem natomiast pojęcia, że może ono mieć jeszcze jakieś znaczenie w szerszym kontekście. Właśnie z takich detali czerpie się inspirację.

Matrix z kolei miał ich naprawdę wiele.

Bo Wachowscy są pasjonatami tego, co robią. Od wszystkich wokoło wymagają wiele, ale od siebie najwięcej. Praca z nimi była z jednej strony wielkim wyzwaniem, z drugiej dała mi ogromną satysfakcję.

Trudne były przygotowania do pracy nad pierwszym Matriksem? Krążą plotki, że Wachowscy zmuszali aktorów do przeczytania "Symulakrów i symulacji" Jeana Baudrillarda, jeszcze zanim dali im scenariusz.

To by do nich pasowało. (śmiech)

Kompozytor też musiał to zrobić?

Mnie akurat o to nie prosili, ale i tak Baudrillarda pozwoliłem sobie przeczytać. To bardzo interesująca książka, a Wachowscy w ciekawy sposób zobrazowali niektóre przedstawione w niej idee. Interpretacje można mnożyć, wychodząc od tego, że sam film to przecież nic innego jak symulakrum, a widzowie, którzy ten film oglądają, są jego świadkami. Wachowscy to bardzo oczytani ludzie i szybko zarażają tym innych.

Pan wyraźnie poszedł w ich ślady, bo na przykład inspiracją dla "Neodammerung" z Rewolucji okazały się być powstałe przed kilkunastoma wiekami upaniszady. To nie jest raczej pierwsza rzecz, do której się zagląda.

To właśnie jeden z najlepszych przykładów efektów współpracy z Wachowskimi. Oni powiedzieli mi, że chcą, aby w scenie finałowej walki Neo z agentem Smithem w ścieżce muzycznej znajdował się chór. Zgodziłem się, ale stwierdziłem, że potrzebny mi jest tekst, który będzie niósł za sobą jakieś znaczenie. Nie chciałem, żeby słychać było tylko jakieś beznamiętne "aaaaaa". Długo szukaliśmy czegoś odpowiedniego. Pamiętam, że początkowo próbowaliśmy użyć "Also sprach Zarathustra" Fryderyka Nietzsche w oryginale, ale jakoś nam to nie pasowało. I pewnego dnia Wachowscy przyszli do mnie z pomysłem użycia jednej z upaniszad. Wybraliśmy zapisane w sanskrycie wersy, które - jak nam się wydawało - idealnie podsumowywały całą historię. Szczególnie utkwiły mi w pamięci pierwsze trzy, brzmiące mniej więcej: "Z iluzji poprowadź mnie ku prawdzie, z mroku poprowadź mnie ku światłości, ze śmierci poprowadź mnie ku nieśmiertelności". To przecież była dokładnie droga Neo, którą on przeszedł w ciągu tych trzech filmów!

Trylogia dobiegła końca już dawno temu, ale ostatnio Matrix został przypomniany światu dzięki pokazom filmu z muzyką graną na żywo – inicjatywie "The Matrix Live. Film in Concert".

Tak, wróciłem po latach do pierwszego Matriksa. To super pomysł, bo nie było już biegania za reżyserami i proszenia o aprobatę, pozostała tylko ta najprzyjemniejsza część, czyli po prostu granie. Choć te piętnaście lat od premiery filmu sprawia też, że czuję się stary. (śmiech)

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj