Współczesna muzyka filmowa, jak i inne gatunki, również idzie w kierunku prostoty i sztuczności, zapominając o jej najważniejszym elemencie - żywych emocjach. Coraz częściej muzyka staje się tylko przygrywającą w tle ilustracją, o której zapominamy w chwili wyjścia z kina. Hollywood zatraciło się w prostocie, odgrzewaniu kotletów i powielaniu schematów. Obecnie z dużą ilością muzyki w amerykańskich produkcjach jest jak z McDonaldem - na początku smakuje, a w dużej ilości nie da się tego jeść.

Dlatego też dobrze skierować oczy w kierunku Azji, gdzie w odróżnieniu od Fabryki Snów, tamtejsi twórcy nie idą w kierunku przesadnej elektroniki, czy prostych, często jednonutowych partytur, lecz pozostają wierni wielkim orkiestrom, nierzadko wzbogacanym o typowo azjatyckie instrumenty, jak Qin, Pipa czy Er-hu. A przede wszystkim kompozytorzy potrafią rozpisywać muzykę na te orkiestry, czego nie można powiedzieć o dużej ilości ich kolegów z zachodu.

[image-browser playlist="611074" suggest=""]

Wyróżniającą się postacią jest Joe Hisaishigeniusz muzyki filmowej, który może i jest porównywany do Jamesa Hornera, lecz dla mnie to po prostu azjatycki John Williams – kompozytor na tym samym oszałamiającym poziomie.

Od pierwszych dźwięków pokochałem tę muzykę, która jest czymś wymierającym w dzisiejszym kinie. Spójrzmy na jego filmografię i początki – zaczynał w latach 80’, gdzie parał się przy serialach, filmach, aż poznał Hayao Miyazakiego, genialnego japońskiego reżysera i twórcę anime, z którym do dziś współpracuje.

Co ciekawe, jego muzyka w tych latach nie była tylko orkiestrowa – często używał syntezatorów, tworząc muzykę, która dziś może tylko kojarzyć się z dźwiękiem “midi” i latami 80’. Ale to jego orkiestrowe melodie, naładowane niesamowitą dawką emocji i technicznego kunsztu, sprawiały, że na filmie budowały napięcie, a poza nim żyły własnym życiem, zbierając rzesze fanów na początku w Japonii, a potem w różnych rejonach świata.

Moja przygoda z jego partyturami zaczęła się od animacji "Nausicaa z Doliny Wiatru" Hayao Miyazakiego. W tym scorze jest coś magicznego – przez cały album, jak i film, kompozytor mocny nacisk kładzie na pracę smyczków, ale tak naprawdę to użycie fortepianu, na którym często gra sam Hisaishi, sprawiło piorunujące i wyjątkowe wrażenie. W momencie wejścia fortepianu, można wręcz dać się ponieść i odpłynąć z tą muzyką do magicznego miejsca.

Od tej chwili interesowałem się bardziej jego pracami, chcąc możliwymi środkami poznać każdą jego partyturę. Wysnułem wniosek, że Hisaishi idealnie pasował do filmów spokojnych, emocjonalnych, często o klimacie dość kameralnym – również bajkowym. Może dlatego najpopularniejsze jego prace to właśnie efekt współpracy z Miyazakim, bo kto nie zna nagrodzonego Oscarem "Spirited Away: W krainie bogów" czy "Księżniczki Mononoke"?

"Spirited Away: W krainie bogów" to jedno z uniwersalnych anime, które bez problemu trafiło do każdego widza na całym świecie, nawet takiego, który nie zwykł oglądać japońskich filmów animowanych. Akademia filmowa nagrodziła animację Oscarem, lecz genialna muzyka Joe Hisaishiego z niewiadomych przyczyn nie otrzymała nawet nominacji. Cały album dla wielu słuchaczy wiedzie prym w jego twórczości i także ja często do niego wracam. Tematy grane na fortepianie zniewalają mnie tak bardzo, że słuchając patrzę się w sufit i odpływam… Pewnie myślami jestem gdzieś dawno, dawno temu, w odległej galaktyce.

Mistrz pokazał również, że nie chce zaszufladkować się tylko w gatunku anime i poszedł dalej – tak rozpoczęła się udana współpraca z Takeshim Kitano, świetnym reżyserem, którego filmy doceniane przez krytyków w Japonii i na świecie, cieszą się niemalejącą popularnością.

Pokazał tu zupełnie inny klimat muzyczny – w pamięci brzmi mi w tej chwili utwór z "Sonatine" – w przykładzie mamy proste użycie fortepianu, wzmocnione przez gitarę elektryczną i pracę syntezatora. Efekt pasujący idealnie do kryminalnych klimatów Kitano – można stwierdzić jedno w przypadku tego score’a – w prostocie siła – prosta, lecz potężna symfonia.

Kitano to jednak nie tylko mocne, kryminalne opowieści - to także filmy lżejsze z dobrą dawką humoru. Takim przykładem jest "Kikujiro", który był sprawnie opowiedzianym dramatem o podróży dwóch przyjaciół. W muzyce także odczuwalna jest ta lekkość, zwłaszcza dzięki wyróżnieniu głównego tematu przez fortepian.

W pewnym momencie zastanawiałem się, czy Hisaishi potrafi być jeszcze bardziej wszechstronny i zrobić coś o prawdziwym epickim rozmachu? Stało się to w 2007 roku, gdy cały świat usłyszał o koreańskim serialu fantasy, "Tae Wang Sa Shin Gi" znanym także jako "The Four Guardian Gods of the King".

Te seriale mają swój specyficzny klimat muzyczny, towarzyszący bohaterom od pierwszego do ostatniego odcinka – przeważnie muzyka brzmi bardzo podobnie w każdej produkcji, ale nie jest tak w przypadku pracy mistrza z Japonii – jego partytury do tej produkcji wpasowują się w ten nurt, lecz z jego magicznym dotykiem, score staje się momentalnie perełką w gatunku.

Rozmach, wielkie epickie melodie, w których smyczki odgrywają potężną rolę, często wspierane przez mocne instrumenty dęte, tworzą wielkie wrażenie. Album z tego serialu to jednak nie tylko dynamiczne, potężne partytury, to też spokojne, stonowane melodie opisujące postacie.

Tak też temat głównego bohatera, Damdeoka, grany głównie na flecie, opowiada sam w sobie o podróży – najpierw spokojnie, jakby lekki dźwięk fletu miał nas wprowadzić w sytuację postaci o niesamowitym przeznaczeniu, potem przeobrażająca się w gwałtowną, dynamiczniejszą melodię, aż tempo przyspiesza i przechodzi w ton majestatyczny podkreślający jego królewskie przeznaczenie. Słyszymy tu również mocne i szybkie dźwięki bębnów.

Dopiero tematy tragicznych postaci tych opowieści nadają temu specyfikę i wyjątkowość. Naładowane niesamowitą dawką emocji wprawiają w zadumę i wzruszają. Na początek warto przedstawić temat Sujini, który opisuje jej przeobrażenie od zwykłej “chłopczycy”, w bojowniczkę i w końcu w zakochaną w królu kobietę. Muzyka opisuje tragizm tej postaci – z jednej strony przyjaciółka Damdeoka, która oddałaby za niego życie, z drugiej temat muzyczny zmienia się i czuć bardzo bolesne emocje, które podkreślają niepewność, niechętny dla niej los, nie pozwalający jej być z ukochanym – muzyka ta jeszcze bardziej podkreśla w wersji na fortepian uczucie samotności, wręcz słuchając to bije pełną siłą z tej partytury. Hisaishi stworzył muzykę prostą, ale tak idealnie opisującą postać, że drugiej takiej szukać ze świecą.

Wersja normalna
Wersja na fortepian

Drugą bohaterką serialu jest postać Kihy, która zdecydowanie jest bardziej tragiczna. Jej los wydaje się z góry przesądzony, a kolejne nietrafne decyzje kierują ją w stronę nieuchronnego końca. Kobieta uwięziona jest w trójkącie miłosnym, a muzyka opisuje to idealnie. Zaczyna się od wiolonczeli, by potem w temat weszły smyczki i fortepian. Idealnie odzwierciedla emocje targające bohaterką – pełne bólu, cierpienia i niespełnionej miłości. Melodia smutna, spokojna, o niewyobrażalnym pięknie.

Temat Kihy

Nie można zapomnieć o jego pozafilmowej twórczości. A tutaj także jest bardzo aktywnym artystą – najbardziej znanymi pracami są albumy "Piano Stories". Muzyka, w której fortepian odgrywa główną rolę, o klimacie spokojnym, często nawet nostalgicznym, zahaczającym o klimaty jazzowe, jest jakby dopełnieniem jego filmowych prac.

Po wielu latach nieprzerwanej pracy Hisaishiemu ostatnio przytrafiła się zmora każdego płodnego artysty. W "Ponyo" z 2008 roku można było wyczuć pewne elementy wtórności lub inspiracji jego poprzednimi score'ami. Najwyraźniejsze podobieństwa były związane z "Ruchomym zamkiem Hauru". Po takim ogromie pracy i stworzonej twórczości takie pojedyncze elementy (możliwe, że zamierzone) nie są przyćmione przez kolejną dawkę wielkich i oryginalnych melodii.

Ostatnio Hisaishi ponownie zawitał w telewizji komponując muzykę do japońskiego serialu zatytułowanego "A Cloud Upon a Slope". Po raz kolejny udowadnia, że w każdym klimacie czuje się wyśmienicie. Niedawno także był autorem muzyki do chińskiej produkcji z Chow Yun Fatem pt. "Let the Bullets Fly", która gościła w azjatyckich kina w grudniu 2010 roku.

Do końca nie wiadomo, jakim projektem teraz zajmie się kompozytor. Możemy przypuszczać, że po kilku latach Hayao Miyazaki ponownie będzie autorem nowego anime, które podbije światowe kina. A cóż to za anime Miyazakiego bez muzyki Joe Hisaishiego?

O tym kompozytorze można pisać wielostronnicowe eseje, podkreślające jego wyjątkowość. Jego postać zdecydowanie jest perełką współczesnej muzyki filmowej, obok której nie można przejść obojętnie. Jego partytury tworzą emocje doskonale ilustrujące obraz, a poza nim żyją własnym życiem. Można rzec, że ich przekaz jest uniwersalny dla każdego słuchacza, niezależnie od tego, czy pochodzi z Japoni, Polski czy Stanów Zjednoczonych. Możemy być pewni, że jego koncert otwierający 4. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie będzie czymś wyjątkowym, niezapomnianym i jedynym w swoim rodzaju.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj