„O muzyce filmowej wypowiadać chce się każdy. Często niemal cała ekipa nie kryje swojego zdania. Aby przetrwać tę falę krytyki, trzeba mieć grubą skórę” – mówi Joe Kraemer, kompozytor muzyki do filmu „Mission: Impossible - Rogue Nation”. ŁUKASZ JAKUBOWSKI: Jako nastolatek grywał pan w filmach, m.in. z Bryanem Singerem w „Whisper From the Mountain”. Dlaczego porzucił pan aktorstwo i wybrał kompozycję? JOE KRAEMER: Byłem rozdarty pomiędzy aktorstwem a muzyką. W ostatniej klasie liceum poszedłem na przesłuchanie do teatru. Wcześniej pracowałem tam przy budowie dekoracji, także jako inspicjent, czasem miksowałem dźwięk. Startowałem do roli Zagubionego Chłopca z musicalu „Piotruś Pan”. Nie dostałem się, ponieważ byłem o cal wyższy od aktora grającego Piotrusia. O mojej karierze miał decydować mój wzrost, a nie talent i umiejętności? Wtedy zmieniłem plany i skupiłem się na komponowaniu. Do Los Angeles przeprowadził się pan w 1994 roku. Jak od tego czasu zmienił się przemysł filmowy, a zwłaszcza muzyczno-filmowy? Dwie minione dekady to przede wszystkim czas rozwoju technologicznego. Bez wydawania fortuny na sprzęt i oprogramowanie możesz teraz łatwo stworzyć całkiem dobry utwór. Teoretycznie, jeśli masz wiedzę i jesteś pomysłowy, napiszesz na iPadzie za pomocą aplikacji Garage Band kompletny funkcjonalny soundtrack. Te możliwości zwiększyły konkurencję na rynku filmowym. Młody kompozytor, chcący się przebić, nigdy wcześniej nie miał takich problemów. Wierzę jednak, że umiejętności orkiestracji, kompozycji i dyrygentury są niezastąpione, a tym samym dają przewagę nad artystami biegłymi tylko technologicznie. Tutaj nowoczesna technika nie wyręczy człowieka, dlatego jestem dobrej myśli. W końcu wynalezienie maszyny do pisania nie doprowadziło do wysypu arcydzieł literatury. Zwrócono się kiedyś do pana z prośbą o naprawienie sceny, ponieważ np. została źle zagrana? Oczywiście. Kompozytorzy bez przerwy są proszeni o ulepszenie swoją muzyką gorzej zagranych, zmontowanych czy nakręconych w pośpiechu scen – czasem na planie po prostu brakuje czasu. Muzyka nie uczyni złej sceny dobrą, ale może sprawić, że będzie lepsza. Bardziej żywa, a mniej toporna. [video-browser playlist="730359" suggest=""] A zła muzyka? Może popsuć dobrą scenę? Może ją wręcz wykoleić. Zbyt duża, za głośna, zbyt energetyczna może wbrew intencjom kompozytora i reżysera uczynić scenę zabawną. Z kolei za wolna, posępna wyhamuje tę z niezłym tempem. Komponując i nagrywając, należy sprawdzać różne rozwiązania - mamy wtedy pewność, że wybraliśmy opcję najlepiej współgrającą z obrazem. W niektórych kluczowych scenach filmu „Jack Reacher” nie ma muzyki, np. w scenie pościgu samochodowego. A przecież podczas takiej sekwencji kompozytor może zaszaleć (John Powell i pościgi w „Krucjacie Bourne’a” czy „Zapłacie”, Don Davis i „Matrix: Reaktywacja”). Skąd taka decyzja? Czuliśmy z reżyserem Christopherem McQuarriem, że „Jack Reacher” to film w jakimś sensie odwołujący się do kina lat 70. Muzyka wówczas zwykle kreowała nastrój, budowała napięcie, przygotowywała widzów na zbliżającą się sekwencję akcji. Kiedy akcja ruszała, muzyka milkła. Uważano, że tak jest lepiej. McQuarrie konsekwentnie starał się osiągnąć maksimum efektu, często wybierając pomiędzy efektami dźwiękowymi a muzyką. Wkrótce premiera piątej części przygód Ethana Hunta – „Mission: Impossible – Rogue Nation”. Czuł pan pewną odpowiedzialność? Pracował pan na jednym z najsłynniejszych, najwspanialszych filmowych tematów muzycznych. Czułem ogromną odpowiedzialność przed fanami pełnometrażowych „M:I”, przed miłośnikami serialu i soundtracku. Chciałem wrócić do korzeni i napisać muzykę, którą można by wykonać w roku 1966, kiedy powstał serial. Zrezygnowałem więc z syntezatorów, techno-loopów, loopów perkusyjnych, automatów perkusyjnych itp. Użyłem tylko orkiestrowych instrumentów akustycznych. Tonalność również respektuje charakter muzyki z serialu, chociaż niektóre sekcje wymagały bardziej współczesnego użycia muzyki atonalnej. Chciałem podejść do tematu Lalo Schifrina być może inaczej niż wcześniejsi kompozytorzy. Zresztą, McQuarrie i Tom Cruise bardzo mnie w tej decyzji wspierali. Kiedy dostałem angaż, Cruise powiedział do mnie: „Go retro!”. Czym będzie się różnić pana interpretacja muzyki Schifrina od wcześniejszych wersji Elfmana, Zimmera i Giacchino? Będzie moim spojrzeniem na klasyczny temat. Nie próbowałem jednak ponownie wynaleźć koła. Dodałem do aranżacji nowe elementy: energiczne tremola altówek i tryle waltorni. Cieszyłem się, że podczas nagrania muzykę wykonywała równocześnie cała orkiestra, co nadało jej przebojowego, zadziornego charakteru [zwykle osobno nagrywa się poszczególne sekcje, które potem miksuje się w jedną całość – przyp. red.]. Jestem bardzo dumny z tego rezultatu. Powiedział pan kiedyś: „Reżyser nie musi być wykształconym muzykiem. W zasadzie lepiej, żeby nim nie był. Tak jak nie podpowiada kostiumografowi, jakiego użyć ściegu, tak nie podsuwa kompozytorowi konkretnych muzycznych rozwiązań. Mówi raczej o emocjach, o nastroju, kolorze czy intensywności muzyki”. A producenci? Ingerują w pracę kompozytora? To w końcu oni w Hollywood mają decydujące słowo. O muzyce filmowej wypowiadać chce się każdy. Często niemal cała ekipa nie kryje swojego zdania. Aby przetrwać tę falę krytyki, trzeba mieć grubą skórę. Ostatnie etapy postprodukcji bywają przez to trudne. A muzyka filmowa jest przecież bardzo złożona. Jeżeli chcemy, by dobrze pełniła swoją funkcję, trzeba dobrać trafne tempo, orkiestracje, tekstury harmoniczne, rytm. Wszyscy mają coś do powiedzenia, ale tylko kompozytor potrafi te uwagi zrealizować. Jest jednak problem, o którym mówi się zbyt rzadko. To temp score [muzyka tymczasowa, podłożona pod roboczy obraz na potrzeby wewnętrznych, testowych pokazów filmu – przyp.red.]. Kompozytor zwykle z nim walczy. Miałem szczęście, że McQuarrie niechętnie stosuje takie rozwiązanie. Widmo temp score’u wisi nad kompozytorami niczym chmura burzowa. Każdy z nas próbuje potem uciec z jej cienia. Pracował pan przy dwóch filmach wyprodukowanych przez Toma Cruise’a. Jakim jest producentem? Ingeruje w muzykę, czy daje panu wolną rękę? Pan Cruise w ogóle nie wtrąca się w te sprawy. Szanuje rolę reżysera w procesie powstawania filmu. Kiedy ten zaprezentuje swoją wersję, Cruise, jak każdy producent, daje uwagi na każdy temat, również na temat muzyki. W „Mission: Impossible – Rogue Nation” niektóre muzyczne aspekty zmieniły się pod jego wpływem, jednak za równoczesną zgodą reżysera. Wróci pan do przygód Reachera w „Jack Reacher: Never Go Back”? Byłbym zachwycony!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj