DAWID MUSZYŃSKI: Oglądając Krainę Lovecrafta trudno nie oceniać jej przez pryzmat tego, co obecnie dzieje się na świecie i ruchu „Black Lives Matters”. Zastanawiam się, kiedy ty zdałeś sobie po raz pierwszy sprawę, że kolor skóry ma znaczenie? JONATHAN MAJORS: Pochodzę z Teksasu, więc jak możesz się domyślić, zauważyłem to bardzo wcześnie. Ale co ciekawe, podobnie jak grany przeze mnie Arricus, zauważyłem to na czyimś przykładzie. Pamiętam nawet dokładny moment. Miałem wtedy sześć lat i byłem z moim dziadkiem „Wielkim Andym”, ojcem mojej mamy, na stacji benzynowej. Ten przydomek nie był przypadkowy, bo był on naprawdę potężnym mężczyzną. Był weteranem wojny w Wietnamie. I ten znakomity człowiek był w obrzydliwy sposób zaczepiany przez grupę białych mężczyzn, którzy bez żadnego skrępowania nazywali go „czarnuchem”. Nigdy nie zapomnę wściekłości pomieszanej z bezradnością na jego twarzy. Nawet jeśli chciałby jakoś zareagować, to nie miał jak, bo w samochodzie siedziałem ja i moje rodzeństwo. Dziadek nie chciał pewnie, by sytuacja jeszcze bardziej eskalowała i komuś z nas mogła stać się krzywda. Ale przez to obrzydliwe zachowanie z ich strony po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że jest jakaś niewidzialna linia oddzielająca „nas” od „nich”. Nie rozumiałem tego podziału na lepszych i gorszych. Nie wiedziałem skąd się bierze, ale po raz pierwszy to poczułem. I to uczucie zostało ze mną na zawsze. Tego dnia kolorowy beztroski świat zniknął w moich oczach na zawsze. Gdy nagrywaliście ten serial rok temu, świat stał w zupełnie innym miejscu, ale miał podobne problemy. Jak myślisz jak widownia w zaistniałej sytuacji odbierze tę historię? Wydaje mi się, że w Stanach Zjednoczonych mamy teraz nowe otwarcie, które ma za zadanie oczyścić nasz naród z tego pierwotnego grzechu zaniechania. I nie chodzi mi tylko o stosunek do Afroamerykanów, ale do wielu grup społecznych, które były marginalizowane, pozbawiane praw. W przypadku mojej grupy to zaniechanie sięga aż do czasów niewoli, gdy byliśmy traktowani jak przedmioty. Oczywiście czasy się zmieniły, niewolnictwo już nie istnieje, ale nie oznacza to, że zyskaliśmy pełnię praw obywatelskich. Na papierze może tak, ale co pokazały ostatnie wydarzenia, w realnym życiu jest inaczej. Nie bez powodu policjanci w Stanach Zjednoczonych muszą nosić zamontowane kamery na mundurach. Dopuszczali się tak wielu nadużyć, że takie środki zapobiegawcze stały się konieczne. Czy w Polsce funkcjonariusze też muszą je nosić? Pewnie nie. Wspaniałą rzeczą w Krainie Lovecrafta jest to, że możemy te nierówności pokazać. Tę nienawiść, z jaką spotykamy się od lat tylko i wyłącznie dlatego, że mamy inny kolor skóry. Wymieszanie tego wszystkiego z kinem gatunkowym oznacza, że więcej osób po tę produkcję sięgnie i być może zrozumie, z czym musimy się mierzyć na co dzień. Ten serial jest taką naszą kamerą policyjną, pokazującą te wszystkie niedoskonałości. I jak mój dziadek mawiał „Jak wiesz więcej, możesz zdziałać więcej”. Dzięki takiemu podejściu udaje nam się zmienić percepcję społeczną, w której ignorancja staje się głupotą.
foto. HBO
Czy to właśnie to przyciągnęło cię do tej opowieści czy wystarczył sam fakt, że jest to produkcja HBO? Po przeczytaniu scenariusza byłem bardzo zdziwiony, że ta postać łączy w sobie tyle rzeczy. Zacznijmy od tego, że jest to żołnierz, czyli archetyp bohatera. Do tego jest także oczytany, zna się doskonale na literaturze. W moich oczach Atticus to takie połączenie Sherlocka Holmesa z Johnem Waynem, Hamletem i Rome. Niespotykana mieszanka. Bardzo rzadko trafiają się tak ciekawi bohaterowie. Głupotą z mojej strony byłoby nie zawalczenie o tę rolę. Na dodatek to, że jest to produkcja HBO, wymagało ode mnie wzbicia się na wyżyny mojego aktorstwa, bo oni nie zatrudniają byle kogo. Musisz się wykazać podczas castingu. A miałeś już do czynienia z graniem w horrorach? Graniem? Nie. Ale ja to wszystko przecież przeżyłem. Historia o moim dziadku, którą ci opowiedziałem, to przecież nic innego jak horror dla małego dziecka. Jak mówiłem wychowywałem się na południu, co samo w sobie jest już horrorem dla czarnoskórego chłopca. To jednak zupełnie inny typ horroru. Masz rację. Podczas kręcenia tego serialu dopiero wyszło, co dokładnie wiem o tym gatunku i jak dużo o nim nie wiem. Do tego punktu horror kojarzył mi się wyłącznie ze Stephenem Kingiem i np. To, Lśnieniem czy Smętarzem dla Zwierząt. Teraz moja wiedza jest dużo szersza. Bez przechwałki mogę powiedzieć, że stałem się fanem tego gatunku. Przy okazji odkryłem, że mój ojciec jest fanem science fiction, w szczególności Star Treka, o czym nie miałem pojęcia. A z aktorskiego punktu widzenia, jak wygląda gra na planie horroru, gdzie musisz realistycznie walczyć z potworami, których przecież tam nie ma. Wejście na te wysokie obroty wymagało ode mnie spożycia bardzo dużej ilości Red Bulli (śmiech). Wszystko zależy od ilości adrenaliny, którą jesteś w stanie z siebie wykrzesać. Oczywiście wielu aktorów będzie mówiło, że to sprawa również wyobraźni, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Nikt z nas nie jest w stanie na tyle realistycznie wyobrazić sobie ataku jakiegoś potwora z głębi piekieł, by to realistycznie wypadło przed kamerą. Oczywiście nasi spece od efektów specjalnych pokazali nam projekty tych potworów, ale mimo to, jeśli poziom adrenaliny nie przebije u ciebie sufitu, to nie wypadnie to dobrze. Wierz mi. Do tego wszystkiego musisz zostawić logikę w domu. Zapomnieć o tym, że jesteś dorosłym facetem posiadającym żonę i dzieci, które czekają w domu. Tego nie ma. Żyjesz teraz w świecie, w którym istnieją potwory. Musisz się do tego przekonać. I tym potworem jest dwumetrowy gość w zielonym kostiumie, który pędzi w twoim kierunku, by się powalić. Jak cię dorwie, to koniec. Te sceny dla osób postronnych mogą wyglądać trochę jak gra w zbijaka, gdzie robisz uniki, by nie dotknęła cię lecąca w twoim kierunku piłka i chronisz też swoich kolegów, by ich też nie dotknęła. Niekiedy musisz kogoś popchnąć, by go uratować.  
foto. HBO
Ciekawe porównanie. Wiesz o czym jeszcze myślałem podczas kręcenia tej sceny w domu w lesie podczas pierwszego odcinka? Gdy byłem mały przez osiedle gonił mnie pies, czyjś rottweiler. Byłem przerażony, bo wiedziałem, że jak mnie dorwie, to koniec. Rozszarpie mnie na strzępy. I właśnie po to wspomnienie sięgnąłem w głąb siebie. Mam nadzieję, że się udało.   Do tego scena, gdy się na ciebie ślini… To było obrzydliwe. A wiesz, jak to wyglądało. Siedzi na tobie ten człowiek w zielonym kostiumie i ma taką rurkę wypełnioną Bóg wie czym. I nagle słyszysz reżysera „Uwaga! 3,2,1, GLUT!”. Nagle twoją twarz i włosy pokrywa jakaś dziwna lepka maź, przypominająca syrop klonowy. Ale to nie jest jeszcze najgorsze. A co jest? To, że teraz będziesz musiał to nosić na twarzy przez następne osiem dni, bo tyle trwa dokończenie odcinka od tej sceny, a przecież mój bohater nagle nie weźmie prysznicu w środku lasu w nocy… Czego to człowiek nie robi dla widzów (śmiech).
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj