W dzieciństwie oglądanie filmów czy seriali przygodowych było dla mnie chlebem powszednim. Akcja, brawura, zwroty akcji, protagonista i pokonywanie złoczyńców – takie produkcje były stałymi bywalcami w moim domu. Trudno mi więc zaakceptować nowe przykłady z tego gatunku. Mam wrażenie, że Hollywood zapomniało, czym jest przygoda. Obecnie łatwiej traktować te produkcje w kategorii kina nowej (nie)przygody, bo wcale nie przypominają hitów serwowanych niegdyś przez Stevena Spielberga czy George'a Lucasa. Termin "kino nowej przygody", przedstawiony światu przez polskiego filmoznawcę Jerzego Płażewskiego, pozwalał zrozumieć, jaką rewolucję filmy z tego nurtu przeprowadziły w branży. W czasach, gdy Amerykanów trzeba było oderwać od telewizorów, w kinie pojawiły się produkcje dla każdego. W pewnym sensie familijne, bo miały ściągnąć na seanse całe rodziny. Koniec lat 70. i lata 80. przyniosły nam hity takie jak Szczęki (uważane za pierwszy blockbuster w historii), Gwiezdne Wojny, Indiana Jones i Powrót do przyszłości. To właśnie te serie stały się prekursorami całego nurtu, który miał być rozrywką i oderwaniem od rzeczywistości w czasach, w których większość ludzi z Hollywood uważała, że prawdziwe kino musi być obudowane wokół realizmu. Młodzi gniewni zaczęli jednak kręcić filmy, które miały się podobać w sposób uniwersalny i sprawiać, że widz nie będzie w stanie się oderwać od ekranu. To produkcje, które były budowane na sympatii do głównych bohaterów, wartkiej akcji i lekkim humorze. I nawet jeśli działy się w odległej galaktyce, dalej stawiały na pewien rodzaj realizmu. Kosmos u Lucasa czy dżungla u Spielberga – zauważcie, że postacie kreowane przez Harrisona Forda wciąż były ludzkie. Bohaterowie strzelali, biegali, walczyli, wyczyniali niesamowite akrobacje, ale pocili się, krwawili i czasem przegrywali. Jest to jeden z wielu powodów, dla których mimo upływu lat dalej świetnie się to ogląda. W tych czasach zaczęło się też zarabianie na gadżetach. Figurki, plakaty, długopisy, koszulki – merchendasing, bez którego dziś nie wyobrażamy sobie żadnej większej produkcji. Jeśli do kina ma wejść hit, w sklepach pojawia się masa fantów z nim związanych. Zrozumiano, że nie tylko na biletach można zarobić (co jest krytykowane przez filmowców z bardziej tradycyjnym podejściem do tworzenia kina). Świetne wytłumaczenie tego, czym jest kino nowej przygody, znajdziecie w innym artykule. Tutaj skupmy się na tym, co mamy teraz.
Źródło: materiały prasowe
Pojawia się bowiem pytanie – w którym momencie wszystko się zepsuło? Mój dziadek zatrzymałby się na westernach z lat 60. czy 70. i uznał, że potem wszystko było kiepskie. Babcia – mimo że nie do końca wiedziałaby, jak to ująć w ramach czasowych – pewnie starałaby się powiedzieć, że to rewolucja efektów komputerowych wszystko zniszczyła. Dla moich rodziców koniec dobrego kina przygodowego to schyłek lat 90., natomiast dla mnie ostatnia naprawdę udana produkcja z tego gatunku to premiera Piratów z Karaibów: Na nieznanych wodach. Twórcy mają  obecnie problem ze stworzeniem widowiska przygodowego, które zostanie dobrze przyjęte i przez widzów, i przez krytyków. Patrząc głównie na oceny krytyków, moglibyśmy założyć, że ostatnim dobrym filmem przygodowym było Jumanji z połowy lat 90. Wszystko, co wychodziło później, nawet jeśli odniosło ogromny sukces, już nie miało w sobie tej magii. Nie jest to gadanie z serii "kiedyś to było...", bo udowadniają to liczby. Oczywiście, jeśli skupimy się na produkcjach typowych dla gatunku, czyli tych (w najprostszym ujęciu) o poszukiwaniu skarbów, walce dobra ze złem i przygodach z dziwnymi artefaktami. Wiemy, że z czasem kino zaczęło mieszać gatunki, więc te jednoznaczne klasyfikacje stały się trudniejsze. Dla mnie (i myślę, że dla wielu innych ludzi) kino przygodowe kojarzy się z dzieciństwem. Produkcje, które oglądałam jako dziecko, zawsze będą dla mnie niesamowitą rozrywką, nawet jeśli obiektywnie nie są najlepsze. Mumia, Król Skorpion i Skarb narodów – święta trójca mojego dzieciństwa. Tutaj działa sentyment i nic mnie nie przekona, że są to produkcje niskiej jakości. Pamiętam seanse z babcią i dziadkiem. Filmy wyświetlane na starym telewizorze! Dziadek narzekał, że za głośno to pudło buczy, natomiast babcia zachwycona była młodym Dwayne'em Johnsonem w długim kucyku. Nic tego nie pobije. Moi rodzice przy tych tytułach – mając w pamięci królującego w ich dzieciństwie Indianę Jonesa – nie podzieliliby naszego entuzjazmu. To nie jest tak, że wejście w nowy wiek nagle zniszczyło kino przygodowe i nie doczekaliśmy się niczego udanego. Myślę jednak, że to, co tak naprawdę zabija gatunek, to popularność innych blockbusterów oraz moda na niezliczone sequele i reinkarnacje starych opowieści. Po debiucie kinowych Szczęk blockbustery stały się pewnego rodzaju osobnym gatunkiem, który fajnie współistniał z kinem nowej przygody. Pieniądze miały jednak wtedy kompletnie inną wartość. Kiedyś ogromnym budżetem było 20 mln, teraz w Hollywood niewiele za to zrobimy. Na pewno nie stworzymy wysokobudżetowej produkcji wypakowanej akcją. Jeśli zaś mówimy o modzie na przeciąganie tytułów – spójrzmy chociażby na Piratów z Karaibów. Klątwa Czarnej Perły to był totalny hit. Przygoda, akcja, romantyczna miłość, humor, walki, piraci, Johnny Deep z eyelinerem – po prostu mnie tym kupili! Wciąż chętnie oglądam te filmy. Przynajmniej pierwsze trzy, bo już Zemsta Salazara prawie wypaliła mi oczy i żałuję, że kiedykolwiek postanowiłam ją obejrzeć. A broniłam się chyba z trzy lata, zanim w końcu podjęłam tę okropną decyzję. Reinkarnacja Jumanji? Podobała się mojemu młodszemu bratu, który nie widział nigdy pierwowzoru. Władca Pierścieni to oczywiście seria kultowa i arcydzieło fantastyki i przygody, nie stworzono niczego, co by tym filmom dorównało. A Hobbit – wiadomo! – próbował. Początek tej nowej trylogii zapowiadał się naprawdę fajnie, ale ostatnia część sprawiła, że raczej gorzej się do tych filmów wraca.

Najlepsze filmy przygodowe w historii [RANKING] - miejsca od 25. do 1. 

Źródło: materiały prasowe
+19 więcej
Tomb Rider, Dora i Miasto Złota, Uncharted, nowe Jumanji, Skarby Narodów, Mumie – są okej, ale nie ma szału i tych emocji. Trzy pierwsze są dla mnie zwyczajnie nijakie. Nie miałabym ochoty usiąść przed ekranem i powtórzyć seans. Nowe Jumanji, tak jak pisałam wcześniej, było chyba bardziej tworzone pod dzieciaki i kino familijne – wyszło to nie najgorzej. Zaś dwa ostatnie tytuły, które podałam, zbyt dobre nie są, w szczególności biorąc pod uwagę całe serie filmowe, a nie tylko pierwsze części. Myślę, że tu właśnie fajnie widać, jak robi się coś dla kasy. Skoro się dobrze przyjęło, to zróbmy więcej! Nawet jeśli w coraz gorszej jakości. Kino przygodowe przeszło długą drogę i wielką rewolucję. Przez wiele lat można było nazywać je gatunkiem dla każdego, bo jest niesamowicie rozbudowany i pięknie łączy się z każdym innym nurtem. Niestety jego rozwój się zatrzymał, choć nie chcę mówić o całkowitym regresie. Zwyczajnie te filmy już nas tak nie zaskakują i nie rezonują z naszym wewnętrznym dzieckiem. Mam nadzieję, że pewnego dnia to się znowu zmieni i zamiast kina nowej (nie)przygody i masy remake’ów, ktoś wyprodukuje dzieło będące powiewem świeżości. Trzymam kciuki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj