Kino nowej (nie) przygody
Indiana Jones, Gwiezdne Wojny, Jumanji – to kino nowej przygody w swej pełnej okazałości. Co się zepsuło? Dlaczego produkcje przygodowe już nie są takie jak kiedyś i nie cieszą się taką samą popularnością?
Termin "kino nowej przygody", przedstawiony światu przez polskiego filmoznawcę Jerzego Płażewskiego, pozwalał zrozumieć, jaką rewolucję filmy z tego nurtu przeprowadziły w branży. W czasach, gdy Amerykanów trzeba było oderwać od telewizorów, w kinie pojawiły się produkcje dla każdego. W pewnym sensie familijne, bo miały ściągnąć na seanse całe rodziny. Koniec lat 70. i lata 80. przyniosły nam hity takie jak Szczęki (uważane za pierwszy blockbuster w historii), Gwiezdne Wojny, Indiana Jones i Powrót do przyszłości. To właśnie te serie stały się prekursorami całego nurtu, który miał być rozrywką i oderwaniem od rzeczywistości w czasach, w których większość ludzi z Hollywood uważała, że prawdziwe kino musi być obudowane wokół realizmu. Młodzi gniewni zaczęli jednak kręcić filmy, które miały się podobać w sposób uniwersalny i sprawiać, że widz nie będzie w stanie się oderwać od ekranu. To produkcje, które były budowane na sympatii do głównych bohaterów, wartkiej akcji i lekkim humorze. I nawet jeśli działy się w odległej galaktyce, dalej stawiały na pewien rodzaj realizmu. Kosmos u Lucasa czy dżungla u Spielberga – zauważcie, że postacie kreowane przez Harrisona Forda wciąż były ludzkie. Bohaterowie strzelali, biegali, walczyli, wyczyniali niesamowite akrobacje, ale pocili się, krwawili i czasem przegrywali. Jest to jeden z wielu powodów, dla których mimo upływu lat dalej świetnie się to ogląda.
W tych czasach zaczęło się też zarabianie na gadżetach. Figurki, plakaty, długopisy, koszulki – merchendasing, bez którego dziś nie wyobrażamy sobie żadnej większej produkcji. Jeśli do kina ma wejść hit, w sklepach pojawia się masa fantów z nim związanych. Zrozumiano, że nie tylko na biletach można zarobić (co jest krytykowane przez filmowców z bardziej tradycyjnym podejściem do tworzenia kina). Świetne wytłumaczenie tego, czym jest kino nowej przygody, znajdziecie w innym artykule. Tutaj skupmy się na tym, co mamy teraz.
Pojawia się bowiem pytanie – w którym momencie wszystko się zepsuło? Mój dziadek zatrzymałby się na westernach z lat 60. czy 70. i uznał, że potem wszystko było kiepskie. Babcia – mimo że nie do końca wiedziałaby, jak to ująć w ramach czasowych – pewnie starałaby się powiedzieć, że to rewolucja efektów komputerowych wszystko zniszczyła. Dla moich rodziców koniec dobrego kina przygodowego to schyłek lat 90., natomiast dla mnie ostatnia naprawdę udana produkcja z tego gatunku to premiera Piratów z Karaibów: Na nieznanych wodach. Twórcy mają obecnie problem ze stworzeniem widowiska przygodowego, które zostanie dobrze przyjęte i przez widzów, i przez krytyków.
Patrząc głównie na oceny krytyków, moglibyśmy założyć, że ostatnim dobrym filmem przygodowym było Jumanji z połowy lat 90. Wszystko, co wychodziło później, nawet jeśli odniosło ogromny sukces, już nie miało w sobie tej magii. Nie jest to gadanie z serii "kiedyś to było...", bo udowadniają to liczby. Oczywiście, jeśli skupimy się na produkcjach typowych dla gatunku, czyli tych (w najprostszym ujęciu) o poszukiwaniu skarbów, walce dobra ze złem i przygodach z dziwnymi artefaktami. Wiemy, że z czasem kino zaczęło mieszać gatunki, więc te jednoznaczne klasyfikacje stały się trudniejsze. Dla mnie (i myślę, że dla wielu innych ludzi) kino przygodowe kojarzy się z dzieciństwem. Produkcje, które oglądałam jako dziecko, zawsze będą dla mnie niesamowitą rozrywką, nawet jeśli obiektywnie nie są najlepsze. Mumia, Król Skorpion i Skarb narodów – święta trójca mojego dzieciństwa. Tutaj działa sentyment i nic mnie nie przekona, że są to produkcje niskiej jakości. Pamiętam seanse z babcią i dziadkiem. Filmy wyświetlane na starym telewizorze! Dziadek narzekał, że za głośno to pudło buczy, natomiast babcia zachwycona była młodym Dwayne'em Johnsonem w długim kucyku. Nic tego nie pobije. Moi rodzice przy tych tytułach – mając w pamięci królującego w ich dzieciństwie Indianę Jonesa – nie podzieliliby naszego entuzjazmu.
To nie jest tak, że wejście w nowy wiek nagle zniszczyło kino przygodowe i nie doczekaliśmy się niczego udanego. Myślę jednak, że to, co tak naprawdę zabija gatunek, to popularność innych blockbusterów oraz moda na niezliczone sequele i reinkarnacje starych opowieści. Po debiucie kinowych Szczęk blockbustery stały się pewnego rodzaju osobnym gatunkiem, który fajnie współistniał z kinem nowej przygody. Pieniądze miały jednak wtedy kompletnie inną wartość. Kiedyś ogromnym budżetem było 20 mln, teraz w Hollywood niewiele za to zrobimy. Na pewno nie stworzymy wysokobudżetowej produkcji wypakowanej akcją. Jeśli zaś mówimy o modzie na przeciąganie tytułów – spójrzmy chociażby na Piratów z Karaibów. Klątwa Czarnej Perły to był totalny hit. Przygoda, akcja, romantyczna miłość, humor, walki, piraci, Johnny Deep z eyelinerem – po prostu mnie tym kupili! Wciąż chętnie oglądam te filmy. Przynajmniej pierwsze trzy, bo już Zemsta Salazara prawie wypaliła mi oczy i żałuję, że kiedykolwiek postanowiłam ją obejrzeć. A broniłam się chyba z trzy lata, zanim w końcu podjęłam tę okropną decyzję. Reinkarnacja Jumanji? Podobała się mojemu młodszemu bratu, który nie widział nigdy pierwowzoru. Władca Pierścieni to oczywiście seria kultowa i arcydzieło fantastyki i przygody, nie stworzono niczego, co by tym filmom dorównało. A Hobbit – wiadomo! – próbował. Początek tej nowej trylogii zapowiadał się naprawdę fajnie, ale ostatnia część sprawiła, że raczej gorzej się do tych filmów wraca.
Najlepsze filmy przygodowe w historii [RANKING] - miejsca od 25. do 1.
Tomb Rider, Dora i Miasto Złota, Uncharted, nowe Jumanji, Skarby Narodów, Mumie – są okej, ale nie ma szału i tych emocji. Trzy pierwsze są dla mnie zwyczajnie nijakie. Nie miałabym ochoty usiąść przed ekranem i powtórzyć seans. Nowe Jumanji, tak jak pisałam wcześniej, było chyba bardziej tworzone pod dzieciaki i kino familijne – wyszło to nie najgorzej. Zaś dwa ostatnie tytuły, które podałam, zbyt dobre nie są, w szczególności biorąc pod uwagę całe serie filmowe, a nie tylko pierwsze części. Myślę, że tu właśnie fajnie widać, jak robi się coś dla kasy. Skoro się dobrze przyjęło, to zróbmy więcej! Nawet jeśli w coraz gorszej jakości.
Kino przygodowe przeszło długą drogę i wielką rewolucję. Przez wiele lat można było nazywać je gatunkiem dla każdego, bo jest niesamowicie rozbudowany i pięknie łączy się z każdym innym nurtem. Niestety jego rozwój się zatrzymał, choć nie chcę mówić o całkowitym regresie. Zwyczajnie te filmy już nas tak nie zaskakują i nie rezonują z naszym wewnętrznym dzieckiem. Mam nadzieję, że pewnego dnia to się znowu zmieni i zamiast kina nowej (nie)przygody i masy remake’ów, ktoś wyprodukuje dzieło będące powiewem świeżości. Trzymam kciuki.