Ostatni rok był bardzo obfity w kobiece bohaterki. I to nie byle jakie, bo do kin w końcu trafiła m. in. udana ekranizacja komiksowej Wonder Woman. Subtelne połączenie nieugiętej wojowniczki o gołębim sercu i nienagannym poczuciu obowiązku spodobało się większości widzów. Obecnie na ekrany trafia najnowszy film z uniwersum Gwiezdnych Wojen: Ostatni Jedi, który dzięki postaci Rey i kilku innych pań też radzi sobie całkiem nieźle w tym temacie. Jeśli tego byłoby mało, to już marcu na ekrany powraca Lara Croft w nowej adaptacji serii Tomb Raider. Kolejna piękna pani, której niestraszne są przygody, niebezpieczeństwa i walka. Do sieci trafiają natomiast kolejne zdjęcia z planu Ocean Eight, który skupia w sobie całkiem niezłą grupę uznanych i utalentowanych aktorek i zapowiada się co najmniej interesująco. A to tak naprawdę czubek góry lodowej, z którą powoli zderzają się fani hollywoodzkich produkcji. Rzecz w tym, że powstają nam nowe modele kobiecych bohaterek. Powoli, ale systematycznie twórcy odchodzą od starych, utartych do bólu oczu schematów. Jak zapewne wszyscy pamiętamy, niegdyś kobiety były jedynie dodatkiem do dominujących w fabule mężczyzn. Najlepiej pięknym dodatkiem i w zależności od potrzeb filmu, mniej lub bardziej stylowo ubranym albo rozebranym - jak kto woli. Dla mnie idealnym przykładem i kwintesencją ówczesnej filmowej kobiety były dziewczyny Jamesa Bonda. Co film, to inna, piękniejsza od drugiej, pociągająca i zmysłowa. Nic ponadto. Ot, taka dama w opałach, która maślanymi oczami wpatruje się w swojego wybawcę. Największy boom na telewizję, który przypadał na lata 80. i 90. w dużej mierze kipiał do testosteronu. Rambo, Terminator, Indiana Jones - czy komuś trzeba tych panów przedstawiać? A jeśli mężczyzna nie był twardzielem, to był milionerem, księciem albo jeszcze innym, dobrze usytuowanym biznesmenem, który oczarowywał panie, rozpieszczając je prezentami i wycieczkami. Był marzeniem, za którym tęskniły głównie bohaterki komedii romantycznych. Z perspektywy czasu, te filmy powinno się głównie oglądać w ramach nostalgicznych wycieczek emocjonalnych albo jako przykłady z historii kina. Teraz mamy nieco inne czasy. Czasy kobiet niezależnych, walecznych, których w dalszym ciągu głównym zadaniem wydaje się być przełamywanie stereotypów na ich własny temat. I tu zaczyna się problem. Moim pierwszym odkryciem, że kobieta też może trzymać broń i władać nią nie gorzej niż mężczyźni, była postać Ellen Ripley z serii filmów o Obcym. Oczywiście filmy o Obcym obejrzałam zdecydowanie za wcześnie jak na swój wiek, ale do tej pory pamiętam ten dreszczyk ekscytacji, który mi mówił, że ta pani to jednak potrafi być twarda i walczyć. Nie jest wcale słabą, jakby się mogło wcześniej wydawać. Teraz widzę ją jednak inaczej. Ellen była silna, skupiona na swoich zadaniach, trochę męska, ale z drugiej strony w dalszym ciągu posiadała to coś, co czyniło ją kobietą seksowną. Czyż nie oglądało się jej bardzo dobrze? Od tamtego czasu, zarówno filmy i seriale zaczynały powoli sięgać po taki wzór kobiety: niezależnej od mężczyzny, zdeterminowanej, która bez problemu wniesie sobie zakupy do mieszkania. Zawsze jednak, gdzieś w tle, w tych niewypowiedzianych słowach wiszących ponad jej głową, znajdował się komentarz: radzi sobie nie tak źle, jak na dziewczynę. I to jest piętno, z którymi nawet współczesne bohaterki muszą się wielokrotnie mierzyć. Kimkolwiek by nie były, jakikolwiek zawód miałyby obrać - prędzej czy później muszą mierzyć się z cieniem męskiej płci. Panie dostają główne role, ale mimo wszystko bohaterki stawiane są w opozycji do męskiej natury - czy to pod względem umiejętności, czy zawodu. Truth z Cate Blanchett w roli głównej, wniknęła w dziennikarski świat, w którym to mężczyźni stali za największymi, prasowymi aferami. Niejednokrotnie też główna bohaterka musiała udowadniać swoje dziennikarskie umiejętności, ponieważ była kobietą. Stawała twarzą w twarz z całym zastępem mężczyzn w drogich garniturach, walcząc o swoje racje. W serialu House of Cards, który po ostatnich wydarzeniach związanych ze Kevinem Spaceyem, wysuwa do roli wiodącej Claire Underwood. Do tej pory Claire stała niejako w cieniu swojego męża, mimo że jej postać wielokrotnie była postrzegana i doceniana jako silna, kobieca i pełna sukcesu. A mimo to twórcy stawiali ją w sytuacjach, w których była manipulowana i ewidentnie “potrzebowała” porad od inteligentniejszych i bardziej obeznanych mężczyzn. Nie inaczej jest w Grze o Tron, która również zyskała miano serialu, który oddaje swoistego rodzaju sprawiedliwość dla płci pięknej. Bohaterki Gry o Tron bez wątpienia są ponadprzeciętne i potrafią zadbać o własne potrzeby. Rządzą, mają władzę i wykorzystują ją do własnych celów. Szkoda tylko, że zawsze jest gdzieś obok, pod ręką mężczyzna, który mimo wszystko wie lepiej, a przynajmniej tak mu się wydaje. I niby jest dobrze, niby jest więcej kobiet w telewizji i filmach, ale w dalszym ciągu stoją w opozycji do mężczyzn. Tak jakby nieustannie trzeba było zaznaczać, że kobieta na ekranie jest kobietą niezwykłą, lepszą od mężczyzny, bo mimo że jest słaba to jednak coś potrafi. Mężczyźni też sporo tracą na takim obrazowaniu kobiet. Z prostego względu - przechodzi się ze skrajności w skrajność diametralnie odwracając role płciowe. Ja doskonale rozumiem, że remake Ghostbusters był ciekawym pomysłem, a obsadzenie w rolach kultowych postaci kobiet było ukłonem w stronę żeńskiej części widowni. Szkoda tylko, że męska sekretarka została pokazana jako ostatnia sierota, stanowiąca obiekt westchnień jednej z pogromczyń. To, co niegdyś byłoby powiedzmy, że normalne w kinie, w odwróconej roli jest całkowicie prześmiewcze. Nie inaczej jest we wspomnianej wcześniej Wonder Woman. Obiekt westchnień Diany, jest jednocześnie jej “gentelmenem w opałach”, którego musi ratować. Ponownie zatem oferuje się nam znaczną nierówność pomiędzy bohaterami, tyle tylko, że w odwrotnym niż zazwyczaj schemacie. Czy można nazwać to progresem? Mam co do tego nieco mieszane uczucia. Dość, nazwijmy to luźno, monotematyczne pokazywanie kobiet w filmach i serialach to jedna strona medalu. Drugą jest natomiast faktyczne docenienie tego, co się na tych ekranach dzieje. Niestety, jeśli weźmiemy pod uwagę Oscary to, bohaterki przegrywają z kretesem. Bardzo rzadko nagroda za najlepszy film trafia do opowieści, gdzie płeć piękna dominuje. Jeśli przyjrzeć się dokładniej to, ostatni Oskar dla najlepszego filmu, który skupiał się wokół kobiet był dla Million Dollar Baby (2004) z Hilary Swank, która de facto wcielała się tam w kobietę o bardzo “kobiecym” zawodzie, czyli bokserkę. Nieco wcześniej film Chicago też świętował swoje chwile triumfu, dostając wymarzoną statuetkę. Zdecydowanie lepiej jest pod względem nagród Emmy - jest tam bardziej widoczna różnorodność nagrodzonych seriali, zarówno dla nagród głównych, jak i w poszczególnych kategoriach. I to właśnie telewizja zaczyna coraz bardziej rozkręcać się pod względem kobiecych postaci. Zwłaszcza konkurencja serwisów VoD w dużym stopniu pozwala na swobodne sięganie po historie, w których przodują panie. Doskonałe recenzje zbiera Orange Is the New Black, o bardzo specyficznych więźniarkach i ich życiu za kratami. A przecież oprócz tego są jeszcze Opowieści podręcznej, The Crown, Happy Valley, Godless, Wielkie kłamstewka, Grace and Frankie, Gra o Tron, Glow, Madam Secretary itd. Lista robi się coraz dłuższa i coraz bardziej różnorodna. To, co kiedyś było kojarzone głównie z mężczyznami, teraz zostaje przejęte przez panie i nieważne, czy mówimy tutaj o westernie czy polityce. Pytanie tylko, na ile jest tam kobiet, które mogą być sobą, bez nieustannego porównywania do innych, a na ile tych, które w dalszym ciągu muszą przełamywać te nieszczęsne płciowe stereotypy? Tak szczerze mówiąc, to z jednej strony jak najbardziej cieszę się, że jest tego tak dużo. Następuje pewien rodzaj modnej fali, gdzie kobiety przejmują główne wątki w filmach i telewizji. Zaczynają dominować, zagarniając dla siebie coraz więcej filmowej przestrzeni. Śmiało można założyć, że ten trend będzie się utrzymywał jeszcze przez jakiś czas, biorąc pod uwagę najnowsze zapowiedzi nadchodzących produkcji. Nareszcie można mieć dylemat, co obejrzeć, bo naprawdę jest spośród czego wybierać. Lubię takie dylematy, zwłaszcza że nie muszę sięgać po ten jeden, jedyny serial czy film, tylko dlatego że jest reklamowany jako przełomowy i nowatorski, bo oddaje główną rolę kobietom. I przyznam, że mimo wszystko bardzo dobrze się ogląda zarówno waleczne panie, jak i te zajmujące się codziennym życiem rodziny. Tak długo, jak fabuła pod względem logicznym ma ręce i nogi - pozostaje się cieszyć, że telewizja się zmienia na lepsze. Z drugiej jednak strony trzeba jeszcze trochę poczekać, by te produkcje były po prostu doceniane na równi z innymi. Upłynie jeszcze trochę czasu, zanim dostaniemy w pełni zrównoważone kino, gdzie mężczyźni i kobiety nie muszą walczyć o to, kto i dlaczego dominuje, ale po prostu będą stanowić udany zespół. Bez uprzedzeń, skrajnych obrazów i nieustannego zaskoczenia umiejętnościami płci przeciwnej. I szczerze sobie życzę, że może za jakiś czas przyjdzie mi pisać artykuł o tym, że echa wojny płci na ekranach są daleko za nami. Warto już teraz zacierać ręce na samą myśl o tych zmianach, bo jednak coraz lepiej dzieje się na tych naszych ekranach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj