Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dwóch młodych Amerykanów, Steven Spielberg i George Lucas, położyło podwaliny pod nurt, który zmienił Hollywood na zawsze. Dzięki Gwiezdnym wojnom i Poszukiwaczom zaginionej Arki amerykańskie kino zwróciło się w stronę eskapizmu i wysokobudżetowej rozrywki, a Spielberg i Lucas na całą dekadę opanowali tamtejszy przemysł filmowy. Tymczasem dwaj kuzyni z odległego Izraela, Menahem Golan i Yoram Globus, próbowali dokonać dokładnie tego samego.
Ich plany nie były całkowicie bezpodstawne, bo w swojej ojczyźnie Menahem Golan i Yoram Globus cieszyli się statusem prawdziwych królów kina. Spośród dwudziestu najbardziej kasowych izraelskich filmów lat sześćdziesiątych aż osiemnaście zostało wyprodukowanych właśnie przez nich. W 1978 roku wprowadzili do kin Eskimo Limon – popularną także w Polsce w czasach ery wideo młodzieżową komedię o trzech kumplach, którzy starają się zaliczać kolejne dziewczyny w Tel Awiwie lat pięćdziesiątych. Zrealizowany za niewielkie pieniądze film okazał się największym przebojem w historii izraelskiego kina – do dzisiaj żaden tytuł nie pobił jego wyniku – co kuzyni potraktowali jako przepustkę do Hollywood. Wsiedli więc w samolot, polecieli do Stanów i za pół miliona dolarów kupili podupadającą firmę Cannon.
Istniejące od 1967 roku Cannon Films specjalizowało się w produkowaniu anglojęzycznych wersji językowych europejskich filmów (przede wszystkim szwedzkich erotyków) i kręceniu niskobudżetowych tytułów gatunkowych, takich jak choćby Wesoła panienka (1975). Golan i Globus bez większego problemu weszli w buty producentów łączącego przemoc i erotykę kina klasy B – w samym tylko 1980 roku wpuścili do kin takie filmy jak Schizoid (z Klaus Kinski w jednej z głównych ról), Wesoła panienka jedzie do Hollywood (z Martine Bestwick w roli tytułowej) czy Gorące podkoszulki (z kształtnymi biustami we wszystkich możliwych rolach). Marzyło im się jednak coś zdecydowanie bardziej spektakularnego.
Golan i Globus byli nie tylko kuzynami, ale też najlepszymi przyjaciółmi („Jesteśmy więcej niż braćmi. Podrabiamy nawet nawzajem swoje podpisy” – powie pierwszy z nich) i wielkimi miłośnikami filmu, którzy zaszywali się w zaciszu sal kinowych już od wczesnego dzieciństwa. Wiedzieli jednak doskonale, że kino, a już w szczególności kino amerykańskie, to przede wszystkim pieniądze. Na przestrzeni lat znaleźli więc cały szereg szalonych sposobów na finansowanie swoich produkcji. Pierwszym z nich była przedsprzedaż – na targach filmowych kuzyni oferowali zagranicznym dystrybutorom filmy, które… jeszcze nie istniały. Pokazywali spreparowane przez grafika plakaty i opowiadali o fabułach tytułów, które zamierzają nakręcić, a podczas kolejnych edycji festiwalu w Cannes wykupywali dziesiątki billboardów, na których reklamowali swoje projekty. Do pracy nad samym filmem przystępowali natomiast dopiero w momencie, gdy udało im się zebrać odpowiedni budżet.
Rozkręcona w ten sposób machina funkcjonowała początkowo całkiem nieźle, mimo że Golan i Globus nie za bardzo potrafili wyczuć puls amerykańskiej popkultury. W 1982 roku wprowadzili do kin wypełniony przemocą na tle seksualnym sequel Death Wish II, zupełnie zapominając, że sukces pierwszej części związany był ze społecznymi niepokojami minionej dekady, które w latach osiemdziesiątych były już echem przeszłości. W 1984 wytwórnia MGM dystrybuowała wyprodukowaną przez Cannona Saharę, która wyglądała jak nieudany mariaż Lawrence’a z Arabii (1962), Błękitnej laguny (1980) i Wielkiego wyścigu (1965). Najbardziej szalonym (i niewątpliwie najbardziej niezwykłym) projektem studia na zawsze pozostanie jednak Ninja III: The Domination, w którym formuła akcyjniaka o japońskich wojownikach wzbogacona zostaje o motyw opętania zaczerpnięty wprost z Egzorcysty (1973) i wątki pożyczone z… Flashdance (1983).
Dla Golana i Globusa, którzy wychowali się na amerykańskiej popkulturze, życiowym marzeniem były nie tylko wielomilionowe zyski, ale też zdobycie uznania w środowisku filmowym, wejście do świata wielkich wytwórni i prestiżowych nagród. Szansą na wkroczenie do wyższej ligi mogła być wspomniana umowa dystrybucyjna z MGM, ale kuzynom nie udało się dostarczyć odpowiednio dobrych produktów – kosztująca 25 milionów Sahara okazała się frekwencyjną porażką, a wyreżyserowany przez Luigiego Cozziego Herkules (1983) wyglądał jak kuriozalna kreskówka wypełniona efektami specjalnymi, które nie były o wiele lepsze od tych z Klątwy Doliny Węży (1987).
Włodarze Cannona zdecydowanie lepiej czuli się w mniejszym budżecie – na pytanie dziennikarza, czy byłby w stanie zrobić film za 30 milionów, Golan odpowiedział zresztą kiedyś, że nie, bo „za 30 milionów wolałby zrobić 30 filmów”. Choć Golanowi i Globusowi nie udawało się osiągnąć zbyt wiele w świecie hollywoodzkich superprodukcji, zdarzało im się okazjonalnie nakręcić przebój kina niskobudżetowego. Breakin (1984) było pierwszym filmem o kulturze breakdance i zarobiło grube miliony, a American Ninja (1985) był bardzo popularny wśród młodych widzów i wprowadził słowo „ninja” do filmowego leksykonu. Kuzyni wyczuli zresztą, że równie dobrze jak na dystrybucji kinowej zarabiać można na rynku VHS, a ich filmy trafiały do wypożyczalni na całym świecie.
Reżyser ostatniego z wymienionych filmów, Sam Firstenberg, który gościł niedawno na Festiwalu Filmów Kultowych w Gdańsku, wspominał, że w połowie lat osiemdziesiątych Golan i Globus wpadli na kolejny pomysł finansowania swoich filmów. W tym okresie jeden z ich najbliższych współpracowników, Avi Lerner, przebywał w Republice Południowej Afryki, gdzie obowiązywał apartheid. Lokalna waluta, rand, nie była przyjmowana w żadnym innym państwie na świecie, co powodowało, że bogatsi mieszkańcy kraju nie za bardzo mieli co robić z pieniędzmi. Lerner odwiedzał ich i oferował im niezwykłą inwestycję – mogli dołożyć się do budżetu planowanego przez Cannon filmu, a w zamian otrzymać dolary, ale po niezbyt korzystnym kursie. Gdy Lerner znalazł odpowiednią liczbę inwestorów, ekipa filmowa przyjeżdżała kręcić dany tytuł do RPA. Dolarami opłacano jedynie filmowców ze Stanów, a całą siłę roboczą wynajmowano za zebrane przez wspólnika randy. Na film z budżetem pięciu milionów Golan i Globus wydawali więc mniej niż połowę tej sumy, a całe Cannon Films zamieniało się w jeden wielki kantor.
Mimo stosowania tego typu kombinatoryki kuzyni nadal marzyli o prestiżu, sławie i uznaniu. Oprócz tanich filmów akcji, bezwstydnych erotyków i dziwacznych horrorów produkowali także dzieła uznanych reżyserów. Z dzisiejszej perspektywy ich portfolio wygląda jak efekt producenckiej schizofrenii – obok Szpitalnej masakry (1981) z króliczkiem „Playboya” Barbi Benton w roli głównej figuruje w nim bowiem Król Lear (1987) Jeana-Luca Godarda, a obok postapokaliptycznego America 3000 o kobietach walczących z mutantami – Otello (1986) Franka Zeffirelliego. Ostatni z wymienionych wspominał zresztą, że współpraca z Golanem i Globusem była najlepszą w jego karierze. Cannon Films odpowiadało także za jeden z najbardziej poetyckich filmów sensacyjnych dekady – wspaniały Runaway Train (1985) Andrieja Konczałowskiego.
Gdy w drugiej połowie dekady Cannon znalazł się w tarapatach finansowych, Golan i Globus zadziałali w charakterystyczny dla siebie sposób – zamiast skupić się na skromniejszych produkcjach, postanowili wyłożyć nieistniejące pieniądze na kilka blockbusterów, które miały w założeniu uratować firmę. Problem w tym, że ani Over the Top (1987) z Sylvester Stallone, ani Superman IV: The Quest for Peace (1987) nie okazały się kinowymi przebojami. Nawet w momencie upadku izraelscy kuzyni wierzyli w to, że uda im się spełnić marzenie przebicia się do pierwszej ligi, ale zostało ono zdeptane przez bankructwo Cannona. Golan i Globus postanowili nie ciągnął współpracy dalej i założyli dwie osobne firmy producenckie. Żadna z nich nie odniosła wielkiego sukcesu.
W połowie lat osiemdziesiątych Golan i Globus wykupili od Marvel Comics za niewielkie pieniądze prawa do ekranizacji komiksów o Spider-Manie. Film znajdował się na etapie preprodukcji przez półtora roku, z budżetem w okolicach dwudziestu milionów dolarów, ale ostatecznie nigdy nie powstał. Gdyby kuzynom udało się go zrealizować, być może nie tylko złapaliby wreszcie amerykańską popkulturę za gardziel, ale też wyprzedziliby blockbusterowe trendy o ponad dekadę. Ale i tak zostawili po sobie kawał pachnącego kasetą VHS kina.