Królestwo Niebieskie było filmem oczekiwanym, ponieważ to pierwsze kostiumowe widowisko Ridleya Scotta po niezaprzeczalnym sukcesie Gladiatora. Jednak współpraca Scotta z włodarzami studia 20th Century Fox nie wiodła się najlepiej. Wymuszono podjęcie złych decyzji. Producenci bali się, że film będzie za długi i przez to nikt na niego nie pójdzie, a utwierdzały ich w tym pokazy testowe, w efekcie skrócono go o 45 minut. Scott nie był zadowolony z kinowej wersji i faktu, że nie poszedł za głosem intuicji, przez co otrzymał złą i krytykowaną wersję kinową.  Tak dochodzi do przełomu 2005 i 2006 roku, gdy Ridley Scott chciał naprawić zło, jakie miało miejsce w związku z jego filmem. Całkowicie go przemontował, dodał materiał liczący 45 minut i wypuścił na DVD i Blu-ray. Takim sposobem nagle z filmu bardzo krytykowanego przez dziennikarzy i widzów, dostaliśmy superprodukcję powszechnie chwaloną. Nazywaną nie tylko jednym z najlepszych filmów Ridleya Scotta, ale też jednym z najlepszych filmów gatunku. Musimy zrozumieć kontekst sytuacji, która jest absolutnie wyjątkowa. To nie tego typu wersja reżyserska, jak przy Władcy Pierścieni czy innym filmie, która bardzo dobrą produkcję zmienia w jeszcze lepszą. Tutaj mamy praktycznie dwa kompletnie inne filmy. To porównanie słabej lub co najwyżej przeciętnej wersji kinowej z kapitalną, świetnie opowiedzianą i zrealizowaną historią w wersji reżyserskiej. Trudno doszukać się podobnych przypadków, które aż tak drastycznie zmieniałyby obraz dzieła reżysera. To też pokazuje, jak destrukcyjny był wpływ decydentów 20th Century Fox, którzy mieli potencjalny hit komercyjny i artystyczny, a błędne decyzje doprowadziły do klapy na każdym froncie.
fot. materiały prasowe
Najprościej opisać całą różnicę takim oto porównaniem. Oglądanie kinowej wersji Królestwa Niebieskiego jest jak czytanie streszczenia dobrej książki. Niby podstawowe fakty znamy, ale nagle brakuje nam większości danych, które dają pełny obraz historii. Zmiany są tak wielkie, że motywacje postaci nagle stają się zrozumiałe i dobrze nakreślone w najmniejszych detalach. Tyczy się to nie tylko głównego bohatera granego przez Orlando Blooma, ale przede wszystkim Sybilii (Eva Green), Tyberiusza (Jeremy Irons) czy czarnego charakteru Gwidona de Lusignana (świetny jak zawsze Martin Csokas). Aktorzy zyskują więcej możliwości, by nakreślić wszystkie subtelności postaci i dać pełen obraz ich działań, stanów emocjonalnych czy podejmowanych decyzji. W wielu aspektach filmu to, co było puste, mdłe i pozbawione ikry, teraz staje się głębokie i przemyślane. To tyczy się też  dialogów, które zbyt często w kinowej wersji wywoływały uśmiech zażenowania, by teraz mieć sens i moc sprawczą. Weźmy za przykład scenę spotkania Godfreya (Liam Neeson) z Balianem. Pierwsza wersja zaserwowała widzom kiczowate "jestem twoim ojcem". Wersja reżyserka rezygnuje z banalnej dosłowności, opierając się na subtelnościach i wyraźnych sugestiach, które są zrozumiałe i bardziej pasujące do iluzji świata przedstawionego. Inny przykład to relacja Baliana z jego bratem, którego gra Michael Sheen. Zamiast dostać jedną scenę, w której obraża zmarłą żonę Baliana i ginie z jego ręki, mamy kilku minut budowania wątku, który koniec końców dodaje wiarygodności reakcji Baliana w momencie, gdy czara goryczy zostaje przelana.  Tego typu zmian jest bardzo dużo i nadają one znaczenie wielu scenom, postaciom i wątkom. William Monahan, scenarzysta Królestwa Niebieskiego, a późniejszy zdobywca Oscara za Infiltracje, rozpoczął karierę od omawianego filmu. Jednak jego scenariusz, wbrew temu, co pokazuje kinowy film, nie jest wadą tego widowiska. Wersja reżyserska kształtuje nam obraz wielowymiarowej historii, której wydźwięk jest aktualny po dzień dzisiejszy. Mówi o znaczeniu religii w polityce, wierze, Bogu,  konflikcie chrześcijan i muzułmanów, który jak wiemy, cały czas trwa i wielu innych ludzkich i ponadczasowych aspektach. Tak naprawdę w dużej mierze to historia o obrazie człowieczeństwa. Jednocześnie jednak scenarzysta nakreśla wiele problemów obu religii, m.in. zabijanie w imię Boga, który nic z tym wspólnego nie ma (niektórzy bohaterowie zdają sobie sprawą, że walka jest o wpływy i bogactwo, a Bóg to wymówka), czy podobieństwa pomiędzy tymi religiami w podejściu do konfliktu. Te alegorie są kształtowane w wersji reżyserskiej w sposób wyrazisty, niegłupi i dający do myślenia. Szybko się okazuje, że to w jakimś stopniu jest tylko jednym z motywów przewodnich, bo cała historia staje się metaforą radzenia sobie z żałobą w świecie, w którym otacza nas śmierć. W przypadku Baliana jest to dosłowne, bo otoczony jest on przez bezcelowy konflikt o Jerozolimę, która stała się symbolem tej wojny. Choć sam film mówi, że jest ona warta każdej ceny i zarazem nic nie jest warta. Balian wyruszał na Krucjatę, marząc o odkupieniu grzechów swoich i zmarłej żony, a spotkał brutalny świat ludzi walczących w imię Boga o własne wpływy, skarby i polityczną rolę. Takim sposobem Monahan i Scott pokazują widzom hollywoodzką perspektywę na odwieczny konflikt dwóch odmiennych kultur, na który wpływ mają fanatycy chcący zyskać coś dla siebie. Mamy więc przemianę z kinowego filmu akcji, z jakąś tam historią w tle, w studium ludzkich jednostek, które w dramaturgiczny sposób pokazują różne oblicze człowieczeństwa. Kompletnie inne filmy.
fot. materiały prasowe
Musimy zaznaczyć sobie ważny fakt: Królestwo Niebieskie nie jest filmem historycznym. Choć inspiruje się prawdziwymi wydarzeniami, tworzy fikcyjną ich wersję osadzoną w tym okresie czasu. Tak jak wiele hollywoodzkich produkcji utrzymany jest w konwencji kina historycznego, ale nie jest dokumentem. Wersja reżyserska pokazuje jednak dbałość o najmniejsze detale: nagle bitwy nie są zabawą bez kropli krwi, a krwawa jatką, w której brutalność zostaje zwiększona o kilka poziomów do oczekiwanego realizmu. Do tego zdjęcia Johna Mathiesona kapitalnie obrazują każdy aspekt opowieści, która po 15 latach nadal wygląda fenomenalnie. Krajobrazy, Jerozolima oraz przede wszystkim scena batalistyczna z atakiem na miasto to jedne z najlepszych rzeczy, jakie kino w tym gatunku widzom zaoferowało. Jedno ujęcie z wyraźnie wykorzystanym zielonym ekranie źle wyglądało w 2005 roku i źle wygląda teraz, ale to wciąż zaledwie jedna scena. Eva Green oraz Edward Norton tworzą kapitalne kreacje, które w dłuższej wersji są w stanie wybrzmieć, trafiając w serce widza w określonych momentach. Choćby ich wspólna scena, gdy ten drugi umiera, czy cały wątek syna Sybilii, który jest bardzo rozbudowany i nadaje sens działaniom postaci, które w kinowej wersji go nie miały. Teoretycznie Orlando Bloom nadal jest najsłabszym ogniwem, ale jego stoicki Balian nieszczególnie przeszkadza w odbiorze tak kapitalnie opowiadanej historii. Chciałoby się więcej emocji i charyzmy ze strony Blooma, ale trudno orzec, czy to wina aktora, czy zamierzeń Scotta do kreacji tej postaci. Chociaż wersja reżyserka w wielu momentach nadaje logiczną spójność jego późniejszym działaniom (choćby wspomnienie doświadczenia bojowego oraz pracy inżyniera na polach bitew), to trudno szczególnie na niego narzekać. Nawet jeśli aktorsko dostrzegalnie odstaje. Królestwo Niebieskie w wersji reżyserskiej nie jest doskonałym filmem, bo taki jeszcze nie powstał i nigdy nie powstanie. Jednak śmiało mogę zaliczyć go do klasyków. Po 15 latach w ogóle się nie zestarzał i oferuje seans będący wizualną ucztą z emocjami oraz historią godną największych dzieł kina.  Dlatego boli mnie, że telewizje w Polsce i na całym świecie nadal puszczają wersję kinową, która daje błędny obraz tego, co stworzył Ridley Scott. Ten błąd został naprawiony wersją reżyserską i to ona powinna być rozpowszechniana, bo to wielkie kino w karierze Scotta, o którym nigdy się nie zapomni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj