Z Shadem Rupem rozmawialiśmy podczas festiwalu filmowego Off Plus Camera. Artysta był tam programerem i opiekunem sekcji Kino spod ciemnej gwiazdy, gdzie prezentowane były filmy z pogranicza mainstreamu i kultury niszowej.

DAWID RYDZEK: Słowo "kultowy" dziś się chyba nieco zdewaluowało. Jaki to jest film, który rzeczywiście ten status posiada?

SHADE RUPE: Taki, który zawładnie czyimś umysłem, wyobraźnią i w jakiś sposób tego człowieka odmieni. Który sprawi, że publiczność będzie się czuła podekscytowana, będzie chciała połączyć się z tym światem na ekranie.

A czy to nie jest definicja po prostu dobrego filmu?

- Też. Wiele jest filmów, które stanowią dla ludzi dobrą rozrywkę, ale nie obrastają kultem. Film kultowy jest zawsze na jakiś swój sposób inny. To często obraz z podziemia. Przynajmniej tak było kiedyś, bo teraz Internet to podziemie właściwie zlikwidował. Wiele mówi też samo słowo "kult", które kojarzy się z czymś szczególnym, odrębnym, czymś z podziemia. Kiedy słyszymy "kult", czuje się coś ezoterycznego.

Kto ogląda takie filmy?

- Na "Świętej górze" podczas festiwalu w Krakowie była pełna sala, każdy chciał ten film zobaczyć, ale to wyjątkowa grupa. Ten film zupełnie nie trafia do publiczności masowej. Kultowe produkcje zwykle odwołują się do wrażliwości ekscentrycznej, nieszablonowej. Nawet kiedy coś staje się popularne, jak choćby "Różowe flamingi" Johna Watersa, to wciąż nie jest to obraz, który odnalazłby się w multipleksach. Ludzie uwielbiają Davida Lyncha i Twin Peaks, ale tak naprawdę kultowa będzie "Głowa do wycierania". Jeśli spróbujemy odszukać definicję "kultowości", na pewno odnajdziemy kilka cech szczególnych – zawsze dotyczy to grup małych, wyróżniających się, odseparowanych od reszty.

[image-browser playlist="591231" suggest=""]"Eraserhead" | ©1977 Libra Films International

Czy ta definicja zmieniła się przez lata?

- Wielu filmowców, którzy nakręcą jakiś dziwny film, od razu są obwieszczani kultowymi reżyserami. Ale przecież on jeszcze tego kultu wokół siebie nie wykreował! Takie nagrody, jak "najlepszy kultowy reżyser roku" albo "najlepszy kultowy film roku" nie mają znaczenia. Nie mają w ogóle racji bytu. Przez taki czas nic jeszcze nie osiągnięto - kult musi się zbudować, zanim zacznie się go tak nazywać.

Samo znaczenie tego słowa się chyba nie zmieniło, tylko ono teraz żyje też poza nim. Ludzie znaleźli sobie po prostu nowe popularne określenie. Jeśli mówimy o prawdziwie kultowym filmie, myślimy o czymś niszowym, a nie "Gwiezdnych wojnach". Myślimy o jakimś osobliwym filmie, który dziwny facet nakręcił za grosze w swoim własnym ogródku. Kult to subkultura. "Rocky Horror Picture Show" jest szalenie popularne, ale dotyczy to wybranej grupy osób. Mogło to widzieć wiele osób, ale tylko studenci są w stanie ubrać się w bieliznę i pokazać się publicznie, a podczas seansu symulować akty seksualne przed nieznajomymi. To zachowanie nieakceptowalne przecież przez wszystkich. Widziałem zresztą ostatnio "Rocky Horror Picture Show" - była pełna sala, ludzie poprzebierani, udawali stosunki, śpiewali. W tym nie ma niczego złego, oni po prostu w ten sposób świetnie się bawią. Film kultowy to zatem taki, który sprzeciwia się mainstreamowi. Nie da się chyba zrobić czegoś w rodzaju "Rocky Horror Picture Show", które by było bardzo popularne wśród wszystkich, na które przyszłaby cała rodzina. Ludziom, którzy chodzą na filmy z Jennifer Aniston, raczej nie przypadną do gustu produkcje uznane za kultowe.

A idea midnight movies, która wypromowała właśnie takie filmy, jak "Rocky Horror Picture Show", wciąż istnieje?

- Istnieje, ale już nie w takim kształcie, jak kiedyś. Obecnie o północy gra się "Narzeczoną dla księcia", "Goonies" czy nawet "Park Jurajski".

[image-browser playlist="591232" suggest=""]"Rocky Horror Picture Show" | ©1975 20th Century Fox

To źle?

- Mam przyjaciela, który zarządza kinem w Nowym Jorku i czasem podrzucam mu pomysły, co można w ramach tego cyklu puścić. Wynajduję jakieś świetne, niszowe produkcje, on wrzuca je do repertuaru… po czym na seansie pojawia się tylko 30-50 osób. Gdy zaś pokażą przez trzy dni "Park Jurajski", za każdym razem sala jest wypełniona po brzegi. Niestety w Stanach Zjednoczonych komercja rozprzestrzeniła się na sztukę. Widzimy to często w kinach, kiedy naprawdę trudno się przebić filmom dobrym, ale zupełnie niekomercyjnym. Co gorsza, o takich też się w ogóle nie pisze. Z jakiegoś powodu dziennikarze czy krytycy wolą pisać o jakimś hicie z Sundance, który jest bardzo popularny. Wszystko po to, żeby mieć więcej czytelników. Krytycy, którzy kiedyś pisali o filmach dziwnych, osobliwych, eksperymentalnych, dziś piszą tylko o filmach, które będą miały sporo wyświetleń. Internet bardzo tę krytykę filmową zmienił, co ma swoje dobre i złe strony. Wracając do samej kultowości i fenomenu midnight movies - trudno porównywać oglądanie "Female Trouble" w domu samemu z oglądaniem tego filmu w gronie pełnym innych ludzi. Kiedy Divine nie dostaje pod choinkę upragnionych butów, ludzie umierają ze śmiechu. To jest po prostu niesamowite i nie da się tego zrealizować w domowych warunkach. Nawet gdy zaprosi się trzech czy czterech przyjaciół i obejrzy wspólnie – to wciąż nie to samo. Doświadczenie filmu musi być realizowane jako doświadczenie czegoś kultowego, przez wiele osób naraz. Tak jakby był to kościół albo…

…jakiś kult składający w podziemiach ofiarę.

- Dokładnie! Kiedyś w ramach midnight movies ludzie chodzili tylko na dziwne, osobliwe filmy, teraz stało się to powszechną rozrywką. Publiczność nie chce oglądać "Głowy do wycierania", chce "Indiany Jonesa" i "Lśnienia". Teraz liczą się cyfry, liczba osób na sali. Proszę nie zrozumieć mnie źle – to świetne filmy, ale nie tego oczekiwało się od seansów z tego cyklu. Obecnie w ogóle jest zamknięta lista jakichś 20 filmów, które pokazuje się non-stop. Kiedy ja byłem nastolatkiem w latach 80. seanse o północy były miejscem, gdzie odkrywało się filmy zupełnie nowe. Potem czytało się o tym filmie, o rzeczach, które się w nim działy, analizowało się je, a potem szło do kina jeszcze raz. Te seanse były swego rodzaju mrocznym, tajemniczym doświadczeniem. Jakby poznawało się jakiś wielki sekret, jakby… dołączało się do jakiegoś kultu. A teraz? "Chodźmy zobaczyć »Park Jurajski« o północy, będzie fajnie" – słyszy się na ulicach. Zupełnie zmieniło się nastawienie publiczności.

Czy są teraz jakieś filmy, które za trzydzieści lat zostaną uznane za kultowe? Bo cały czas mówi się o kultowych filmach i wymienia tytuły z lat siedemdziesiątych.

- To dobre pytanie. Proszę pomyśleć o ostatnich trzydziestu latach i wymienić pięć filmów, które się jakoś szczególnie wyróżniły.

(milczenie)

- No właśnie (śmiech). A kiedy mówimy o latach 70., nawet pan, młody Polak, którego wtedy jeszcze pewnie nie było na świecie, potrafi wymienić kilka świetnych produkcji z tamtego okresu. O filmach przestało się myśleć, kiedy zaczęły być uważane wyłącznie za produkty. Wcześniej film nr 1 to nie był film, który zarobił najwięcej pieniędzy w dany weekend. Rozmawianie o box office w ogóle nie było spotykane, to się nie liczyło przed latami osiemdziesiątymi. Mówiąc o danym filmie, nieważne było, ile on zarobił. Teraz, kiedy film trafia do kin, pojawia się po pytanie "o, ciekawe, czemu ta produkcja okazała się finansową klęską" albo "czemu tak się dobrze sprzedawała". Wcześniej czegoś takiego nie było. "Wow, widziałeś ten nowy film?!" – to było podstawowe pytanie. Liczył się tylko i wyłącznie sam film.

[image-browser playlist="591233" suggest=""]"Wideodrom" | ©1983 Universal Pictures

Czyli dziś nie ma co oglądać?

- Dużo trudniej te wartościowe dzieła odnaleźć. Mnie przypadło do gustu na przykład zeszłoroczne "Za czarną tęczą". To film greckiego reżysera, Panosa Cosmatosa, który starał się naśladować ten dziwaczny styl lat 80. i 70. Obraz znalazł pewną publikę, choć na pewno nie jest dla wszystkich. Filmy kultowe z pewnością będą się pojawiać, ale będzie ich z drugiej strony znacznie mniej niż wcześniej. Z dekady na dekadę jest coraz gorzej. Przyjrzyjmy się tylko kinu amerykańskiemu, produkcjom hollywoodzkim, na przykład latom 1982-1983. Mamy "Ciemny kryształ", "Ludzi-koty", mamy "Wideodrom" Davida Cronnenberga. "Wideodrom"! Wyobraźmy sobie, że ktoś próbuje zrobić coś takiego dzisiaj. Przecież Universal wypuścił ten film do multipleksów! To niesamowite. Mamy też "Conana Barbarzyńcę", "E.T.", "Coś" Johna Carpentera. Zna pan każdy tytuł, który wymieniłem, a to filmy sprzed 30 lat. One może nie są idealne, ale na pewno są godne zapamiętania.

Filmy przestały być ponadczasowe.

- Ich długotrwałość zniknęła z powodu, w jaki sposób dziś produkuje się film. Teraz wrzuca się piosenkę Lady Gagi, nawet gdy jest to obraz niezależny i to obojętnie, czy ona pasuje do niego czy nie. W ogóle zdaje się, że dziś nie robi się filmów, tylko projekty marketingowe. Nawet w świecie filmu niezależnego wszyscy powtarzają reżyserowi, że musi zmonetyzować swój film, zrobić mu stronę internetową, założyć fanpage na Facebooku. Ta cała praca w rzeczy promujące film, który jeszcze nie powstał, staje się dużo ważniejsza od intencji reżysera, od tego, co on zamierza poprzez swój obraz przekazać.

Wzrosło znaczenie marketingu, z tym się zgodzę. Niemniej trudno mi uwierzyć, że reżyserzy są tu zupełnie bez winy.

- Skądże, oni też się zmienili. Realizacja "Głowy do wycierania" trwała 4 lata. Davin Lynch naprawiał dachy, roznosił gazety, nic nie było poniżej jego godności – robił wszystko, by w weekend wspólnie ze swoimi współpracownikami mógł nakręcić kolejną część filmu. Podobnie było ze "Złym smakiem" Petera Jacksona. Kręcił go na taśmie 16 mm, amatorskimi kamerami, gdzieś na obrzeżach Nowej Zelandii. Ukończenie filmu też zajęło mu całe lata, musiał pożyczać pieniądze, sprzęt, próbować dopasować terminarz do aktorów i innych współpracowników. Takie oddanie swojemu projektowi i poświęcenie są dziś nie do pomyślenia.

Dlaczego?

- Postęp technologiczny sprawił, że teraz o wiele łatwiej film wyprodukować. Z drugiej strony coraz bardziej liczy się technologia a nie kreatywność. To też zmieniło nieco rozmowy o filmie. Już nie ma pytań "o czym jest twój film?", "skąd ten pomysł?", tylko "na czym go nakręciłeś?". Teraz ludzie zwracają dużo większą uwagę na trzeciorzędne aspekty robienia filmu, pytają np. o możliwości kamer RED i o to, jak się na nich pracuje. Wizja reżysera mało kogo obchodzi. Sami filmowcy też niestety tym się zachłysnęli i jeszcze przed ukończeniem filmu myślą o sprzedawaniu praw do VOD czy DVD i Blu-ray. Tak jakby to było najważniejsze.


[image-browser playlist="591234" suggest=""]Shade Rupe - amerykański reżyser, scenarzysta, pisarz i redaktor. W wieku 10 lat napisał list do Stephena Kinga, a odpowiedź twórcy bestsellerowych powieści zapoczątkowała u młodego chłopca ciekawość "ciemnych stron" sztuki. W 2011 roku wydał antologię zawierającą 24 wywiady jego autorstwa, "Dark Stars Rising". Publikacja zyskała dużo entuzjastycznych recenzji, z których jedna głosiła, że czytelnik po przeczytaniu książki już nigdy nie będzie taki, jaki był dotychczas. (źródło: offpluscamera.pl.com)

W dniach 17-26 maja w Katowicach odbywa się Festiwal Filmów Cropp Kultowe, na którym można zobaczyć wiele obrazów, które zdobyły już opisywany tutaj status. Więcej informacji można znaleźć na croppfilmykultowe.pl. Hatak.pl jest patronem medialnym wydarzenia.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj