O zdjęciach na Dzikim Zachodzie, filmach z zombie i książce telefonicznej czytanej przez Anthony’ego Hopkinsa opowiada James Marsden, gwiazda serialu HBO pt. Westworld (premiera 3 października).
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Jak ci się podobała praca przy tym serialu?
JAMES MARSDEN: To nie była normalna robota. Zwykle od początku do końca wiem, o co chodzi, a tu - pomijając już to, że nie mogę wiele zdradzić - chociaż wydawało mi się, że wiem, o co chodzi, to szedłem na plan i przekonywałem się, że nie mam pojęcia, o co tu chodzi. To było trochę jak metafora życia. Masz wrażenie, że nad czymś choć trochę panujesz, ale to tylko twoje wrażenie. Ale było super. Na podstawie widzianego przeze mnie gotowego materiału mogę powiedzieć, że wyszło rewelacyjnie i bardzo sensownie.
Czyli myślisz, że widz się w tym wszystkim zorientuje?
Myślę, że tak. Wierzę w pracę scenarzystów i wierzę w inteligencję widza. Jeśli mogę tylko coś doradzić, to oglądając ten serial, pamiętajcie, że im bardziej wydaje wam się, że już wszystko rozumiecie, tym bardziej jesteście w błędzie. Czekają was wspaniałe niespodzianki i zmyłki. Nie macie pojęcia, co będzie dalej. Ja nie miałem. Dostawaliśmy kolejne scenariusze i po przeczytaniu każdego następnego odcinka reagowałem tak samo: „Co?”.
Z perspektywy twojej i twojej postaci Westworld to bardziej western czy SF?
Myślę, że jednak western, bo większość sytuacji, w których mnie zobaczycie, wygląda jak historie z Dzikiego Zachodu. Ot, rewolwerowiec, gość z daleka przybywa do małego miasteczka i ma tam jakieś przygody. Wchodzi w konflikty, przeżywa emocje, namiętności, wdaje się w strzelaniny, ale jest w nim sporo niewinności, czystości – tyle chyba możemy zdradzić.
Oglądałeś dawny Westworld, ten film sprzed lat?
Jasne, to dobra fabuła. Nie załapałem się na nią w kinach, bo wtedy jakoś dopiero się rodziłem, ale jasne, że widziałem ten film. Jest świetny. Pamiętam, że rozmawiałem kiedyś z rodzicami, którzy byli na nim w kinie i opowiadali mi, że naprawdę ich ten film wystraszył. Yul Brynner był świetny, to martwe spojrzenie jego oczu... Trochę jak w dzisiejszych filmach o zombie.
Lubisz takie filmy?
Czasem. Dla mnie zombie reprezentują w nich śmierć, która w końcu nadejdzie i cię złapie. Zawsze. Nie uciekniesz jej. Może czasem idzie do ciebie wolno i trochę się zatacza, ale w końcu dojdzie. Dokładnie taki był Yul Brynner w tamtym filmie. Przecież tam nie chodzi o zemstę, a o błąd w oprogramowaniu, ale skutek jest ten sam.
Wam chodzi o to samo?
No nie. Wzięliśmy z tamtego filmu ogólną koncepcję i trochę ją pozmienialiśmy. Nie w sposób arogancki - my po prostu idziemy znacznie dalej i głębiej. Zastanawiamy się nad etyką, nad problemem zabawy w Boga, przyszłością ewolucji sztucznej inteligencji, odpowiedzialności za to. To dziś przewaga seriali telewizyjnych. Mogą się rozkręcać. Takie remaki lubię najbardziej. Jonathan Nolan miał świetny pomysł na to, jak odbić się oraz rozwinąć pomysł sprzed lat - i zrobił to na wielką skalę.
Który z tych tematów jest ci najbliższy?
Jeden z moich ulubionych cytatów na ten temat pochodzi od twórcy
Westworld, Michaela Crichtona, ale z innego jego dzieła -
Jurassic Park. Tam postać grana przez Jeffa Goldbluma mówi: „Wy, naukowcy, za bardzo myślicie nad tym, co moglibyście zrobić, a za mało nad tym, co powinniście”. Gdy ktoś mnie pyta o przyszłość czy o sztuczną inteligencję, to to właśnie mój pogląd na sprawę. Tworzymy mnóstwo rzeczy, ale musimy pamiętać, że jesteśmy za to wszystko odpowiedzialni.
To też kwestia etyki. Tu pojawiają się pytania, gdzie zaczyna się świadomość, osobowość. Czy mamy prawo tworzyć tak skomplikowane roboty, czy potem możemy decydować o ich losie? W serialu jest bardzo ciekawy wątek ludzi, którzy przybywają do parku tylko po to, by wyżyć się tam bez żadnych konsekwencji. Jak to świadczy o ludzkiej naturze? A niby jesteśmy najbardziej cywilizowaną rasą na tej planecie.
Gdybyś sam trafił do takiego parku, co byś robił, kim byś był?
Zastanawiałem się nad tym kilka razy i uważam, że nie sposób uczciwie odpowiedzieć na to pytanie. To znaczy nie wiem, dopóki się nie sprawdzę, dopóki faktycznie nie znajdę się w takim miejscu i nie przekonam, czy drzemie we mnie więcej dobra, czy zła. Sam jestem ciekaw. Taki park musiałby szybko obnażać nasze instynkty. Pokazywać, kim naprawdę jesteśmy. Odzierać nas z cywilizacyjnych nawyków i sprowadzać do źródeł naszej osobowości.
Jak dostałeś tę rolę?
Kończyłem właśnie zdjęcia do innego filmu, gdy zadzwonił mój agent, że Jonathan Nolan chce ze mną pogadać na Skype. Odbyliśmy więc półgodzinną rozmowę o oryginalnym
Westworld i o tym, co ten film dla nas znaczy, co jeszcze można wyciągnąć z tej historii. Usłyszałem, jak brzmi pomysł na ten serial, bez szczegółów, ale ogólnie o filozofii tego przedsięwzięcia, o tym, o jakiej wędrówce chce nam opowiedzieć, kim by była moja postać. Muszę przyznać, że sam pomysł bardzo mi się spodobał, a ta postać wyglądała na pracę, na jaką miałbym ochotę. Duża, wielowymiarowa rola.
A potem się zaczęło. Kręciliśmy w Utah, tam, gdzie kiedyś powstawały westerny Johna Forda...
Serio? To nie efekty specjalne?
Nie, naprawdę tam pojechaliśmy. Mnóstwo zdjęć na koniach, strzelanin itp. - wszystko w prawdziwych westernowych miejscach. Przyzwyczailiśmy się jako aktorzy, że dużo trzeba udawać i cwaniakować - zwłaszcza przy serialach telewizyjnych - ale tu było wszystko na wielką skalę i naprawdę.
Po raz pierwszy miałeś okazję pracować z Anthonym Hopkinsem. Jakieś wrażenia?
I tu mamy problem, bo chętnie bym opowiedział coś o scenach, które wspólnie kręciliśmy, ale to by chyba za dużo zdradziło. To zawsze był jeden z moich ulubionych aktorów, pełen mocy i elegancji, więc kiedy stanęliśmy naprzeciw siebie, byłem pod wielkim wrażeniem, ale co było dalej, nie mogę powiedzieć. Mogę tylko powiedzieć, że Hopkins kocha to, co robi, na planie zachowuje się jak Święty Mikołaj, żartuje, wciela się w różne postacie, np. świetnie naśladuje Marlona Brando. Cudownie jest przychodzić na plan i widzieć jego uśmiech. To zawsze był jeden z najważniejszych punktów krótkiej listy aktorów, z którymi chciałbym pracować. Już gdzieś tam od
Howard’s End. No i proszę.
Któregoś dnia powiedziałem mu, że jest na mojej liście telefonicznej. Spytał: "Co to?". Powiedziałem, że jest jedną z trzech osób na świecie, których wysłuchałbym z przyjemnością, nawet gdyby czytały książkę telefoniczną. Dla samej przyjemności słuchania jego głosu. Odpowiedział: "James, to wielki komplement, miło, że tak uważasz, ale już nie czytam książek telefonicznych".
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h